czwartek, 1 września 2011

MERCYFUL FATE - Don't Break the oath (1984)

W muzyce heavy metalowej są takie albumy, które każdy fan powinien znać i szanować. Do tego grona na pewno należy zaliczyć kultowy i ponadczasowy „Dont brak The oathMercyful Fate. Po sukcesie debiutu „Melissa” wzięli się do pracy nad kolejnym albumem. Sprawę im ułatwił fakt, że większość kompozycji mieli gotowych przy nagrywaniu debiutu. Jedynie wystarczyło je tylko nieco dopieścić i wejść do studia, żeby je zarejestrować. W 1984 roku weszli do studia i zarejestrowali nowy materiał, oczywiście znów pod okiem Henrika Lunda. Album jest zarówno genialny jak debiut, styl i klimat został utrzymany. Jednak jest pewna różnica między dwoma albumami. Drugi LP jest bardziej dojrzałym i bardziej dopieszczonym materiałem niż Melissa. Mamy dalej muzykę inspirowaną dokonaniami Black Sabbath, czy też Judas Priest, dalej panuje mroczna, wręcz satanistyczna atmosfera, dalej jest ciężko i agresywnie. Dalej mamy oryginalny wokal Kinga i nie banalną warstwę liryczną. Tak jak czasami nad używa się słowa „Arcydzieło” tak w przypadku tego albumu nie jest to nad użycie. Jeden z najlepszych albumów Mercyful Fate to nie podlega nawet dyskusji. Poza genialną muzykę, można też się na cieszyć najlepszą okładką Mercyful fate, najlepszą także w karierze Thomasa Holma. Ten wizerunek diabła w płomieniach jest tak kultowy jak ten album i zespół. Album odniósł sukces komercyjny, znalazł się na listach najlepiej sprzedających się albumów, a także podbił...Stane zjednoczone. Co też świadczy o poziomie tego albumu.

Podobnie jak na debiucie tak i tutaj zaczyna się od klasyka, a mianowicie od „A dangerous Meeting”, który jest utrzymany w stonowanym tempie. Słychać tutaj przede wszystkim Judas Priest z początku lat 80. Jest wolniejsze tempo, ale kawałek imponuje przede wszystkim atrakcyjną linią melodyjną i wokalną. Słychać jak zespół się rozwinął, gra bardziej dojrzale i słychać, że utwór jest dopieszczony pod każdym względem. Mamy oczywiście kontynuację stylu z debiutu, no bo po co zmieniać, coś co jest perfekcyjne. Są zmiany temp, są imponujące popisy duetu Shermann. Denner. Nabrali o ni większego doświadczenia,a ich solówki są grane jeszcze zwiększą finezją. Skrzydła rozwinął też King, którego wokal brzmi pewniej, nieco mocniej i można rzec, że pozycja zespołu zaczęła się umacniać. Jest też nieco Black Sabbath co słychać w dynamicznym „Nightmare”. Kawałek jest bardzo urozmaicony i sporo się w nim dzieje. Jest skoczne tempo, jest przeplatanie temp, od wolnego po nie co szybsze. Nic się tu nie dzieje bez przyczyny. W tych 6 minutach zespół przemycił wiele atrakcyjnych motywów, które imponują pomysłowością i oryginalnością. Nie zaznacie tutaj stagnacji czy nudy. Niesamowite melodie, który mogłyby wzbogacić nie jeden film grozy. Sam King Diamond śpiewa tutaj bardzo teatralnie. Kolejny killer. Atrakcyjnym i bardzo melodyjnym kawałkiem jest „Desecration of Souls” gdzie znów gitary Shermanna brzmią niczym Judas priest, jednak sekcja rytmiczna to wypisz wymaluj Black Sabbath. Przy muzyce jednak zbytnio to nie ma znaczenia. Liczy się King, liczy się mrok, klimat i ciężar i to wszystko jest. Nie ma może takiej dynamiki, bo utwór utrzymany w średnim tempie, ale to akurat nawet na plus wychodzi. To, że Shermann jest znakomitym gitarzystą wszyscy wiedzą, a ci którzy mają wątpliwości, na pewno przekona „Night of Tuborn”. Tak ta elektryzująca solówka to jego dzieło. Kawałek jest dynamiczny i zarazem bardzo skoczny. Tutaj na uwagę zasługuje także wokal Kinga, gdzie momentami śpiewa bardzo w wysokich rejestrach. Fanom filmów grozy, fanom Kinga Diamonda solo bez wątpienia do gustu przypadnie najmroczniejszy „The Oath” w którym to klimat gra równą rolę. Mamy deszcz, burzę, dzwon i organy kościelne. Mamy szatański śmiech i kiedy wkracza sekcja rytmiczna i riff, który razem tworzą genialny podkład pod teatralny głos Kinga. Utwór jest dynamiczny, skoczny i ma bardzo melodyjny riff. Jest to mój ulubiony kawałek, bo ma niesamowity klimat i sporo ciekawych motywów, które urozmaicają ten prawie 8 minutowy kolos. Czy tylko mi się podobają te wyśpiewane prze z Kinga :”ohh aaah”? Kolejnym moim faworytem jest kolejny klasyk zespołu „The Gypsy” tutaj jest mrok, ciężar, klimat grozy, normalnie ciarki przechodzą. Mimo tego kompozycja jest bardzo melodyjna i skoczna, nie sposób jej zapamiętać. Poziomem nie odstaje także „Welcome Princess of hell” gdzie też coś z Judas Priest słychać w partiach gitarowych. Znów dominuje bardziej stonowane tempo, ale utwór wysoki poziom utrzymuje. Inny bez wątpienia jest krótki „To one Far Away”, ale na pewno nie gorszy. Czym się wyróżnia? Nie ma szatana, nie ma Kinga Diamonda. Jest za to Micheal Denner i jego popis umiejętności. Warto dodać, że oprócz tego że jest to jedyny instrumentalny utwór na płycie, to jeszcze robi za ...balladę. Nastrój tutaj równie genialny co na całym albumie. Całość zamyka kolejny klasyk, a mianowicie „Come To the sabbath” i jest on niczym innym jak wypadkową całego albumu. Jest ciężko, dynamicznie i przeplatają się różne ciekawe motywy. Jednak co go wyróżnia, to że jest to...najszybsza i najostrzejsza kompozycja na albumie.


Po tym genialnym albumie, zespół się rozpadł, King tworzył dalej. „Dont break The Oath” to doskonały album, to dzieło bardziej dopracowane, zrobione z rozmachem niż w przypadku debiutu. Poziom perfekcji został utrzymany, choć muzycy zrobili ogromne postępy w tym co robią. Klasyka muzyki heavy metalowej, album który trzeba znać. Album, który stał się inspiracją dla wielu kapel, album który przetarł drogi wielu innym zespołom. Najlepszy album Duńczyków, który otwarł drogę dla Kinga Diamonda w jego dalszej działalności. Jest to przykład albumu, który poza genialną muzykę ma niesamowity klimat a także warstwą liryczną, którym często brakuje nowym wydawnictwo. Kult – wstyd nie znać. Nota; 10/10

1 komentarz:

  1. Dość ... przeczytałem raptem 2 recenzje płyt Mercyful Fate na tym blogu i jestem bliski wyrzygania się. Tzw. recenzentowi wszystko kojarzy się albo z Black Sabbath albo z Judas Priest. Wszystko jest jednocześnie melodyjne i skoczne. Czy recenzent jest tak ograniczony i nie umie napisać obiektywnej recenzji ? Pomijam już gramatykę oraz pojedyncze zdania po których przeczytaniu kompletnie nie wiadomo o co w nich chodzi. Człowieku ... ogarnij się, słuchaj uważnie płyt które recenzujesz i przede wszystkim nie szukaj w nich podobieństw czy naśladownictwa a jedynie czegoś nowego, ciekawego czy też oryginalnego jeśli oczywiście coś takiego można znaleźć na danej płycie.
    Niestety prawda jest taka, ze położyłeś owe recenzje i aż nie dobrze się robi kiedy się czyta wypociny których zrozumieć nie można a na końcu i tak się okazuje, że tak naprawdę chodziło o Black Sabbath i Judas Priest.

    ps.

    Jeszcze jedno ... Twoje tzw. recenzje wręcz zniechęcają do wysłuchania opisywanej płyty a chyba nie to Ci chodziło prawda ?
    Zastanów się nad tym ?

    OdpowiedzUsuń