czwartek, 8 września 2011

PRETTY MAIDS -Scream (1995)

Często spotykane są pochlebne recenzje i opinie na temat albumu duńskiej formacji Pretty Maids z 1995 roku. Często natykałem się na opinie, że to jest powrót do formy, że „Scream”to bardzo dobry album i powrót do korzeni. Cóż tak to jest jak komuś zaufasz. W przypadku tego krążka najlepiej samemu się przekonać. Jeśli o mnie chodzi, to uważam „Scream” za najgorszy album tej formacji. Zespół na tym albumie prezentuje nieco inne granie niż na poprzednim albumie. Dalej jest heavy metal, dalej jest mniej hard rocka, ale album zdominowały przeciętne i nie trafiające do słuchacza melodie, aranżacje są chaotyczne i ciężko mówić w tym przypadku o muzyce. Muzyka powinna relaksować, a nie męczyć i nudzić. O ile na poprzednim krążku było sporo średniej klasy utworów, kilka wypełniaczy, to była kilka przebłysków, tutaj tego nie ma. Skład się nie zmienił, ale poziom i styl granej muzyki tak. Tym razem na album trafiło 10 utworów plus jeden bonusowy kawałek.

Zespół zawsze potrafił zmącić dobry otwieracz i w tym przypadku „Rise” się sprawdza. Ma ciekawy melodyjny riff, ale na tym koniec zachwytów. Dominuje tutaj przeciętny poziom wygrywanych partii przez muzyków. Wszystko jest chaotyczne i mało przekonujące. Nie pomaga skoczne i szybkie tempo. Słychać też, że zespół dalej bawi się w udawanie zespoły grającego ciężki i mroczny heavy metal i mnie się to nie podoba. A gdzie są klawisze, chwytliwe melodie? Nie ma, zamiast tego mamy ciężko strawny album, gdzie nie ma mowy nawet o rzemiośle. Otwieracz jako jedyny nadaje się do wysłuchania. Kombinowanie i brak pomysłów wydobywa się z nudnego tytułowego „Scream”. Jest ciężar i jakaś melodia, jednak to wszystko brzmi bardzo nie atrakcyjnie. Próba szybkiego grania do przodu, jakoś nie wiele pomaga w „Time Bomb Planet Earth”. Brzmi dynamicznie i nawet melodyjnie, jednak znów to wszystko jest przytłoczone przez brak pomysłów, przez chaotyczne zgranie partii muzyków. Coś tam sobie pumpka, coś tam leci w tle i jakoś ciężko mi napisać coś pozytywnego. Choć nudny to i tak nieco się wybija ponad nudny materiał,a to chyba za sprawą szybszego tempa. Bardziej rockowy „This love” brzmi jakoś nijako. Nie ma jakiegoś porywającego motywu i wszystko sprowadza się do refrenu w stylu Def leppard. Nuda i tyle. Rockowy tez jest „Walk Away” ale to w ogóle nie jest takie jak być powinno. Nie ma chwytliwości, przebojowości, sam motyw jakiś taki miałki. Dobre tempo i wokal to jedyna rzecz na plus. A tak to znowu dużo nudy w utworze. Mieliby dużą szansę być na listach przebojów w radiu z tym kawałkiem.”No messiah” to kolejny przykład jak zespół gra chaotycznie i nudno. Znaleźć tutaj jakieś przebłyski jest trudno, to też szybko przechodzimy do „In A World Of Your Own” który jest niczym innym jak miałką balladą, ale i tak jest bardziej ułożona niż cały album, za co plus ma u mnie. Ciepły utwór i chyba najjaśniejszy z tego albumu, pomimo że najłagodniejszy. 'Don't Turn Your Sex On Me” to kolejny utwór z grupy wypełniaczy. Nudny, chaotyczne i nie przemyślany. Niby jest ciężko, niby melodyjnie, ale gdzieś za brakło pomysłu co chcą grać i w jaki sposób. Straszny heavy metal w wykonaniu doświadczonego zespołu. Zespół ani nie myśli urozmaicić, rozgrzać ten nudny materiał, tak o to mamy kolejny smętny utwór- „Adrenaline Junkie” i znów nijakość i brak zdecydowania. Zastanawiam się przy tym utworze, jak można tego słuchać i jak można nazwać ten materiałem najlepszym od czasów „”Future World”? Ludzka głupota jednak nie zna granic. Jest to album, w którym wyczekuje się ostatniego utworu, czyli „Anytime Anywhere” . Z czym mamy teraz do czynienia? No tym razem mamy miałką balladę z której ciężko coś wycisnąć. Co ciekawe najlepszym utworem jest ten, który trafił jako bonus. Czyżby byłby za dobry do tego słabego materiału? Najwyraźniej bo "When It All Comes Down" to najlepszy utwór z tego nudnego albumu.

Uff koniec, ciężko było przetrwać ten album to na pewno, bo nic nie męczy tak jak nuda. Nie wiadomo co robić podczas tego krążka, czy przytrzymać to w oczekiwaniu na dobry kawałek, który tak naprawdę nie nastąpi, czy wyłączyć to cholerstwo. Opcja druga jest najlepszym rozwiązaniem. Jak zespół mógł wypuścić krążek?Jak taka formacja jak Pretty Maids nagrała takie „coś”? I Najbardziej trapiące mnie pytanie: jak można to słuchać, wielbić i nazywać najlepszym albumem od czasów Future World? Najgorszy album Duńczyków, gdzie nie ma nic praktycznie poza jedną dobra balladą i udanym bonusowym kawałkiem. Tak trzeba upaść, żeby się podnieść. Zespół tym albumem sięgnął dna, od którego zaczął się odbijać i rozpoczął lepszy okres w swojej karierze, co będzie słychać na kolejnych albumach. Nota: 2/10

1 komentarz:

  1. Chaotyczny komentarz i tak mi sie wydaje ze autor nie zna dobrze tworczosci grupy.Po prostu mniej sie mu podoba i leci po nim.Brak klawiszy jest tu duzym atutem i powoduje ze slucha sie prawdziwie hard rockowej plyty.Lukaszu przesluchaj troche wiecej Dunczykow...

    OdpowiedzUsuń