piątek, 23 września 2011

SLASHER - Pray for the Dead (2011)

Brazylia to nie tylko Angra, Andre Matos, czy Supultura, ale też cała rzesza młodych głodnych sukcesów młodziutkich zespołów. Jednym z nich bez wątpienia jest zespół Slasher i nie ma on za wiele wspólnego z powyższymi zespołami, czy Brazylią. Ów zespół gra thrash metal i choć nie odkrywają ameryki, to grają energicznie, solidnie i bez jakiegoś tam smęcenia. W maju tego roku zespół wydał debiutancki album „Pray for the dead”. Album został wydany o własnych siłach przez Slasher. Co nas powinno interesować, to że okładkę do albumu narysował Stan W-D, produkcją zajął się Ricardo Piccoli & Slasher , a na album trafiło 11 kompozycji , która łącznie trwają 36 minut.

Nie ma to jak zacząć album od intra. A „Skleptic” ma wydźwięk bardziej hmm heavy metalowy niż thrash metalowy. Zespół właściwie na swoich stronach piszę, że grają thrash metal z wpływami heavy metalu, więc coś na rzeczy musi być. A sam kawałek taki średni na jeża. Już bardziej wolę takie łojenie jak w „Worlds Demise”. Jest ostry riff, jest dynamiczne granie. Choć nie ma w tym ani trochę oryginalności, a wokal Daniela Macedo nieco irytuje, to jednak kawałek potrafi zauroczyć. Z tym zespołem jest tak, instrumentalnie dobrze, reszta słabo zapada w pamięci. I jest tak potupiemy nóżka, pokiwamy główką, a kiedy skończy się album to za wiele z odsłuchu nie zostanie. Cóż taki „Hate” potrafi zauroczyć ciekawą partią basową oraz tym, że gościnnie tu wystąpił Raphael Olmos – wokalista i gitarzysta zespołu Kamala. Jest pomysł, ale w pełni nie został zrealizowany jak dla mnie. Tytułowy „Pray for the Dead” ma nieco ciekawszy riff, nieco większy potencjał. Kończy się na szybkim napieprzaniu. Z tego utworu nie wiele wyniosłem, a to akurat jest wada wszystkich kawałków na tym albumie. Czasami wskoczy jakiś ciekawy riff i najczęściej zostaje tylko posłuchać popisów gitarowych. „Enemy of reality” poszedł do promocji bo jest krótki i energiczne, ale poza szybkim dynamicznym graniem, też coś więcej powiedzieć jest ciężko. Zaczyna się wszystko zlewać w jeden utwór, a zespół nawet przez chwilę nie próbuje z tego wyjść.
Oczywiście „Till the End” jest w nieco innym stylu, ale poziom samej kompozycji pozostawia wiele do życzenia. Co z tego że początkowy riff melodyjny, do tego energiczny, skoro gdzieś później wszystko przepada w natłoku ostrego dynamicznego napieprzania. „Broken Faith” ciekawe wejście i znowu gdzieś motyw przepada, szkoda bo coś więcej z tego mogło być. Owy gość Rapheal wystąpił jeszcze w „Tormento Ou Paz' i jest to jeden z ciekawszych kawałków na płycie, bo riff taki bardziej wpadający w ucho, a może to przez krótki czas trwania? Hmm wszystko po trochu się złożyło, że kawałek jakoś miło się słuchało. Całość zamyka singlowy „Time to Rise” i też kawałek warty przesłuchania, choć też nie dostaniemy nic innego od szybkiego napieprzania,a le tutaj przynajmniej jest jakiś atrakcyjny riff, jest też ciekawa solówka, a także atrakcyjna sekcja rytmiczna i chyba na tym się kończą plusy w tym utworze.

Z jednej strony ostre, szybkie i takie nieco pesymistyczne granie, które jest utrzymane w stylu thrash metalu, z drugiej monotonia, brak jakiegoś pomysłu na jakieś melodie i wszystko zlewa się w jeden utwór, brak zapadających partii gitarowych i nieco irytujący wokal. Album szybko przeleciał, wyleciał i wyleciał drugim uchem. Grać Slasher potrafi, jednak żeby mnie przekonać do siebie, muszą umieć znacznie więcej, bo grac każdy u mnie trochę, lepiej trochę gorzej. W tym przypadku jednak gorzej. Nota: 4.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz