sobota, 3 września 2011

U.D.O - Timebomb (1991)

Wpływ Judas priest na UDO Dirkschneidera i Accept był dość ogromny. Było słychać gdzieś echa „Screaming For veangence” czy „British Steel”. Na „Faceless World” było słychać zaś coś z „Turbo” i można rzec, że Udo zawsze był o krok za późno. Rok 1991, rok po genialnym „Piankilerze” Judas Priest, a już słychać jaki wpływ wywarł na scenę heavy metalową, jaki wpływ wywarł na Udo Dirkschneidera, fana brytyjskiego zespołu. Minął rok od premiery „Faceless World”, który był bardziej hard rockowy, który był łagodniejszy, miał cieplejsze brzmienie, łagodniejsze melodie, miał też wsparcie klawisze. Ale nigdy więcej. Udo stawia wszystko na jedną kartę i zmienia styl o 180 stopni. Nie ma ciepłych melodii, nie ma klawiszy, nie ma ballad i milutkiego grania. Tym razem Udo zauroczonym albumem Brytyjczyków, też chce być na topie i nagrywa album, który brzmi identycznie jak Painkiller. Ta sama dynamika, agresja, ostrość i melodyjność. Jednakże jak to bywa u Udo, nie można zapominać o swój macierzystym zespole- Accept i tutaj słychać gdzieniegdzie owe zaloty pod starą kapelę, najczęściej w melodiach i tekstach. Dlaczego w tekstach? Na poprzednim albumie duży udział miał Kuafmann, jednak tym razem maczał palce przy niektórych kompozycjach. Teraz praktycznie każdy z muzyków coś dał od siebie przy kompozycji. Jednak osobą z którą Udo pracował przy każdym utworze była znana osoba, a mianowicie DEAFFY . Tak jest ta sama co w Accept i słychać to wsparcie. Jednak warto podkreślić, tak Accept nigdy nie grał, dopiero kiedy zespół się reaktywował po następcy Faceless World, to zaczerpnięto sporo właśnie z tego albumu. O jakim albumie mówimy? O „Timebomb” z 1991 roku, który zaliczam do najlepszych albumów Udo w całej swojej karierze, a także jeden z najlepszych krążków z roku 1991. Obok Faceless World jest to drugi najlepszy album Udo w solowej karierze i drugi tak nie doceniany album. Dlaczego? Mamy znakomite brzmienie, takie soczyste, takie dopieszczone, mamy znakomity popis geniuszu Mathiasa Dietha, obok poprzednika, najlepszy album z jego kunsztem gitarowym, a także najlepsza forma wokalna Udo w całej karierze. Warto wspomnieć, też o znakomitej sekcji rytmicznej, która po tym albumie zasili Running Wild, kolejną niemiecką legendę i trzeba przyznać, że Udo dał Rock' Rolfowi znakomitych muzyków, o czym można się przekonać słuchając „Pile of Skulls”. Na „Timebomb” nie ma słabych utwór, mamy za to 11 killerów o to w dosłownym znaczeniu tego słowa. Muzyka Udo nabrała ciężkości i dzikości, którą Udo zabierze ze sobą do Accept i wyda nieco o podobnej stylistyce „Objection Overruled”, który wypada słabo przy „Timebomb”.


Trzeba jedno udo przyznać, potrafi trzymać w napięciu. No bo czy po tym intrze”The Gutter”, który jest pierwszym w historii Udo i Accept intrem. Jest to oczywiście instrumentalny utwór, w którym słychać przede wszystkim brak klawiszy i innych patentów z poprzednika. Słychać melodię, która nasuwa oczywiście Accept, nawet bas kojarzyć się może z Batlesem, ale krzyk Udo sugeruje, że nie będzie tutaj zabawy w kotka i myszkę. Wkracza „Metal Eater” i szczęka opada, bo tak Udo nigdy nie grał. Słychać wpływy Painkillera i co ciekawy poziomem to nawet nie odstaję od kultuwego albumu Brytyjczyków. Udo Drikschneider śpiewa naprawdę ostro i w sumie wcześniej też tak nie śpiewał, a w formie jest bardzo wysokiej. Nie ma ciepłych melodii, są za to ostre i dynamiczne partie gitarowe, które nie są jakieś tam odtwórcze. Słychać inspirację Painkillerem, ale nie jest to kopia, oj nie. Tutaj kultura brytyjska spotyka, kulturę niemieckę. Sekca rytmiczna – Schwarzmann, Smuszyński, to motor który nadaję niezwykłej dynamiki nie tylko temu utworowi. Refreny są tak samo przebojowe jak na poprzednim albumie, nie są jakieś przytłumione, nie są przytłoczone tym ciężarem i niezwykłą warstwą instrumentalną. Solówki na tym albumie są warte grzechu. Są ostre niczym na painkilerze, i są melodyjne niczym w Accept, fani obu rzeczy powinni być zadowoleni. Kawałek krótki bo trwa zaledwie 3:50 minut, ale w sumie cały album trwa tylko 38 minut i to też nie za wiele, ale nie to liczy się. Liczy się ostateczny efekt, a ten jest niszczący. Wejście do „Thunderforce” jest ciężki i to dosłownie. Tutaj zespół podkręcił śruby. Jest painkiller i to ten najostrzejszy. Partie gitarowe są tutaj naprawdę ciężkie, ale jakże zespół wybrnął z melodyjności i chwytliwości. To budzi podziw. W utworze tym razem maczał Schwarzmann i to słychać, bo partia grana przez niego jest dość zapadająca w głowie. Tak echa Accept słychać i to chyba najbardziej w refrenie. Kolejny killer i do tego bardzo porywający. Kto ma wątpliwości co do talentu i geniuszu Mathiasa Dietha, niech sobie posłucha drugiego instrumentalnego utworu na albumie, a mianowicie - „Overloaded” . Bardzo elektryzująca solówka, gdzie mamy naprawdę ostrość, dzikość i melodyjność z Accept, a to zawsze jest mile widziane. Brutalny, dynamiczny również jest „Burning Heat” i tutaj zespół gra jeszcze szybciej. Mamy w końcu wpływ Kaufmanna. Tak jest ostry riff, jest pędząca sekcja rytmiczna i chwytliwy refren i tak praktycznie co utwór. Utwory są krótkie i większość z nich nie przekracza 4 minut i bez wątpienia jest to jeden z najkrótszych albumów Udo, ale akurat, nie za czas trwania się ocenia, a za muzykę, a ta tutaj jest wyśmienita. Zwrócę uwagę też na znakomitą solówkę tym razem. Choć na albumie jest pełno ich i do tego nie są to jakieś byle jakie, na odpierdol się solówki. Wystarczy posłuchać ile energii niosą ze sobą. Jeśli miałbym wybrać najłagodniejszy utwór, najbardziej Acceptowy, najbardziej skoczny to wybrałbym „Back in Pain”. Jest motyw główny, jest refren i owa przebojowość, które mogą się kojarzyć z Accept. Kawałek ani nie odstaję, ani też nie spuszcza z ciężaru i dynamiki. Typową kompozycją odegraną pod tytułowego „Painkillera” jest tytułowy „Timebomb” bo oba utwory mają największa dynamikę, oba mają znakomitą paradę perkusistów. Mimo dynamiki, ostrości, ciężaru jest to tez bardzo melodyjny kawałek. I znów mamy atrakcyjną dla ucha solówkę Mathiasa Dietha. Nie muszą dodawać chyba, że znów w kompozycji mieszał Schwarzmann? Tak sporo Accept słychać też w bardziej skocznym „Powersquad”, tak jest znów dynamicznie, ostro jak na całym albumie, z tym że tutaj bardziej wyeksponowane są Accceptowe melodie i przebojowość w refrenie. Kolejny Killer? Jak nie, jak tak. Tak wyraźne echa macierzystej kapeli Udo słychać w „Kick in the face” i trzeba by podziękować Deaffy za to. Również pod względem stylistyki, pod względem melodii i sekcji rytmicznej to też taki Acceptowy hymn. Oczywiście zespół dalej trzyma się tego ciężaru i dynamika i nie popada w jakieś hard rockowe ciepłe granie. Kawałek atrakcyjny nie tylko pod względem riffu, refrenu, czy chwytliwości, a także pod względem solówek. Bardzo ostrą kompozycją jest „Soldier of darkness” i tutaj mamy coś na miarę „Metal Meltdown” i nie będzie nad użyciem jeśli napisze, że to najostrzejszy i najcięższy utwór na płycie. No i jedynie czekałem na końcówkę albumu, no jak to u UDO trzyma na koniec zawsze bardziej epicki kawałek, taki utrzymany w średnim tempie i tak jest tym razem. Mamy „Metal Maniac Master Mind” czyli hołd dla metalu. Słychać tutaj coś z Running Wild, słychać też coś z X-wild i jest tez oczywiście coś z Accept. Tak tempo, riff, klimat, refren to takie patenty znane z Accept. Kawałek nieco inny stylistycznie, bo nie ma tutaj pędzącej sekcji rytmicznej, nie ma też takiego ostrego grania, a mimo to kawałek jest killerski i idealnie zamyka ten brutalny krążek. Oczywiście jest to najbardziej rozbudowany kompozycja na albumie, najłagodniejsza i chyba taka najbardziej koncertowa. Solówka z czym może się kojarzyć? No z Accept, a Mathias Dieth to gitarzysta równy talentem Hoffmanna i to już udowodnił po raz drugi. Tym albumem Udo zamyka pewien okres w swoim zyciu, a mianowicie kończy na jakiś czas karierę solową i wraca do Accept, tam oczywiście kontynuuje pomysły z tego albumu, ale „Objection overulled” nie doścignął poziomu „Timebomb”, można rzec nie ta liga. Oba krążki są dynamiczna, są ostre i agresywne. Jednakże „Timebomb” to od początku do końca brutalne granie oparte na „Painkillerze” nie ma tutaj wypełniaczy, czego nie mogę powiedzieć o albumie Accept z 1993r, nie ma tutaj smętów, ballad, czego nie mogę powiedzieć o „Objection Overruled”, jest równy poziom, jest perfekcja pod każdym względem. Udo i jego zespół stworzyli niesamowitą chemię między sobą, stworzyli niesamowity materiał, gdzie brutalność i dzikość nie oznacza kwadratowej i nie słuchalnej muzyki, a stanowi ostry i chwytliwy materiał, który nie tylko niszczy, ale też zostaje w pamięci. Arcydzieło to epitet odpowiedni w przypadku tego krążka, będący świetną mieszanką muzyki Judas Priest z „Painkillera” z manierą Accept. Mieszanka zabójcza i jedyna w swoim rodzaju. I trzeba przyznać, że jest to jeden z niewielu tak genialnych krążków, które muzycznie i stylistycznie zbliżyły się do „Painkillera”, a z pewnością jeden z pierwszych. Nota: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz