poniedziałek, 5 września 2011

PRETTY MAIDS - Red, hot and heavy (1984)

Na początek recenzji mała zagadka: co to jest, czerwone, gorące i ciężkie? To Pretty Maids i ich debiutancki lp. Duńska formacja w 1981 roku nagrała kilka dem, supurtowała Black Sabbath podczas tournee w Danii. W 984 roku zespół porzuca wytwórnię Bullet i przechodzi do CBS, jednak to nie był koniec zmian. Zespół w owym czasie opuszcza Peter Collins (gitara) i John Darrow (bass) a w ich miejsce pojawili się: Ricky Hansson (gitara) i Allan Delong (bass). Dopisać do tego Ken Hammer – gitara, Ronnie Atkins – wokal i mamy skład zespołu który nagrał swój debiutancki lp - „Red hot and Heavy” w 1984 roku i produkcją w przypadku tego krążka zajął się Tommy Hansen, który będzie w przyszłości pracował z Helloween. Muzycznie album jest kontynuacją stylu z epki. A więc heavy metal z elementami NWOBHM czy też hard rocka. Niektórzy nawet potrafią doszukać power metalu w tym kultowym albumie. Tak jest on kultowy, bo z tego wywodzą się najlepsze przeboje zespołu, to tutaj znalazł się najostrzejszy i najbardziej melodyjny materiał. Potem zespół poszedł w komercję i potem nawet próbował zbliżyć się do grania z tego albumy i nie gdy im się to nie udało. Panie i panowie najlepszy album Pretty Maids.

Wejście w postaci „Fortuna” to pójście w stronę klasyki i symfoniki. No i wejście bardzo podniosłe, nieco inne niż cały album. Ale świetnie wprowadza słuchacza do pierwszego killera - „Back to Back” to jeden z najbardziej rozpoznawalnych kawałków tej formacji, to jeden z najostrzejszych, najszybszych kawałków na płycie, w którym słychać speed/power metalu. Utwór jak większość na płycie, krótki i przebojowy. Jest tutaj przede wszystkim ostry, dynamiczny i zarazem bardzo melodyjny riff. Mamy charakterystyczną grę Hammera i charyzmatyczny wokal Atkinsa, który przypomina mi Paul Di Anno z pierwszych płyt Iron maiden i w sumie zespół coś przemyca z tej kapeli. Oprócz pędzącego riffu, mamy też prosty i porywający refren, a także solówki, które mogą przypominać power metalowe popisy Helloween. Warto wspomnieć, że ten utwór z coverował Hammerfall. Klasykiem i takim znakiem rozpoznawczym zespołu jest tytułowy „Red, hot and Heavy”. Tym razem bardziej stonowane tempo, bardziej rasowy riff, nieco ostrzejszy, słychać wpływy hard rocka, no i też coś z NWOBHM. Jasne, że może i wtórne granie. Ale jest to tak odegrane, z taką pasją, werwą, pomysłowością, że nawet to jakoś nie przeszkadza. Kolejny killer. Album jest bardzo zróżnicowany. Bo mamy szybkie petardy jak „Back to back”, mamy metalowe hymny jak tytułowy, mamy tez bardziej komercyjną stronę zespołu, gdzie więcej jest rocka, hard rocka i takiego luzackiego grania, jak choćby w „Waiting For a Time”, gdzie mamy w końcu bardziej wyeksponowane klawisze Owena. Sam kawałek nieco luzacki, bardziej rockowy, ale dalej mamy wysoki poziom zespołu, dalej mamy przebojowość. Czy to się komuś podoba czy nie to kolejny klasyk. Ostrą kompozycją jest „Cold Killer” gdzie mamy dość taki ostry riff, nieco cięższy. Jednak w tłoku tych partii gitarowych znalazło się trochę miejsca dla hard rockowego feelinga, jak i dla klawiszy. Oprócz chwytliwego refrenu, mamy też ostrą solówkę, ale ten element też został dopieszczony na tym albumie. Dynamiczny i energiczny co „back to Back” jest „Battle of Pride”. Jest to skoczny i ostry kawałek, gdzie też jest prosto, szybko i do przodu, a przy tym melodyjnie. Choć i tak moim skromnym zdaniem pod względem szybkości i ostrości najlepszy jest „Night Danger” mój ulubiony kawałek z tego albumu. Może dlatego, że ma jakieś patenty, które później wykorzystają przyszłe power metalowe zespoły jak choćby Helloween? Tak oprócz szybkiego i rytmicznego riffu, mamy też sporo ciekawych i chwytliwych melodii, że nie wspomnę o łatwo wpadającym w ucho refrenie. Również inny jest „A place in The Night”, taki bardziej w stylu „waiting...”bo jest tu luzacki, radosny i przebojowy hard rocka. No mnie się podoba jego skoczne tempo i prosty i zarazem podniosły refren. Kolejny hicior na albumie. Hmm nie ma słabych kompozycji i właściwie przebój goni przebój. Do takiego należy też zaliczyć „Queen of dreams”, który też przeszedł do historii zespołu jako klasyk. Znów bardziej hard rockowa kompozycja niż heavy metalowa, ale nie są to ciepłe kluski. Tutaj też można usłyszeć partie gitarowe, które później można wyłapać w hansenowskim Helloween. Bardzo udana kompozycja i to zawdzięcza nie tylko imponującym partiom gitarowym, ale też łatwo wpadającemu w ucho refrenie. Zespół właściwie zaczynał jako cover band Thin Lizzy, więc obecność „Littlle Darling” nie powinna nikogo zadziwić. Tak jest cover wcześniej wymienionego zespołu. Udana i do tego pasująca do stylu zespołu prezentowanego na tym albumie, choć wg mnie jest to najradośniejszy kawałek na tym debiutanckim albumie.


„Red, hot and heavy” to klasyk jeśli chodzi o duńską formację, a także o lata 80. Album wypełniony po brzegi przebojami, nie ma nudy, za to jest sporo atrakcyjnych dla ucha melodii, solówek czy refrenów. Nie ma nudy, bo i materiał jest urozmaicony i każdy znajdzie coś tu dla siebie. Najlepszy album Pretty Maids, na którym zespół prezentował znakomity styl, muzykę a także wysoki poziom, którego dzisiaj mu brakuje. Album, który należy znać. Nota: 10/10 Wciąż czuje wielki sentyment do tego albumu, stąd pewnie ta mało obiektywna ocena, jednak wstyd nie znać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz