piątek, 2 września 2011

RONNY MUNROE - The Fire Within (2009)

Każdy początek ma swój koniec, czy zawsze? A może jednak koniec jest początkiem czegoś nowego? W przypadku Metal Church koniec w postaci ogłoszenia zakończenia swej działalności dał początek solowej kariery Munroe'a ,wokalisty metal Church.
Nie ja jeden przeżyłem bardzo emocjonalnie tą wiadomość ,ale na otarcie łez dostałem wiadomość, że Munroe nagrał solowy album. To był dla mnie jak dar z nieba.
Liczyłem na kontynuację tego co było na ostatnich albumach Metal Church ,w których śpiewał. Nie liczyłem na jakiś błyskotliwy album i właściwie nie wiązałem z nim żadnych nadziei, chciałem dobry heavy metalowy album. Czy taki otrzymałem? Hmm zaraz do tego przejdę...
W 2009 roku ukazał się „TheFire Within”.
Jak zapewne większość wie lub nie wie, Ronniego wsparło paru przyjaciół których skądinąd znamy. Wymienię najważniejsza osobistość a mianowicie ...Rick Van Zandt ,tak moi drodzy, gitarzysta Metal Church, co by sugerowało materiał zbliżony do metal Church! Ale czy tak naprawdę jest?

Na albumie znalazło się 12 kompozycji ,w miarę zróżnicowanych i co najważniejsze, utrzymane na takim samym poziomie ,bez zbędnych nudnawych utworów który by uśpiły nawet najtwardszego słuchacza. Muzycy tak doświadczeni i z takim dorobkiem, muszą zawsze mieć genialne brzmienie, produkcję no cóż tak jest i tym razem. A wyczyny muzyków jakie są słyszalne na tym krążku,a to świadczy tylko o jednym : są w znakomitej formie, zwłaszcza nasz główny bohater Munroe. Na tym albumie zaliczył najlepszą formą wokalną. Nie ma śpiewania pod Bruce'a jak to miało miejsce na ostatnim albumie Metal Church. Dobra,nie będę was trzymał w nie pewności i od razu przejdę do rzeczy. Grunt to piorunujące wejście czyż nie? Takie żeby słuchaczowi kapcie z nóg spadły.
A taki „Far” to utwór, który zaliczam do najwyższej ligi i uważam że ten otwieracz powali nie jednego słuchacza tego albumu.Spytacie dlaczego? Bo jest to porządny kop, od pierwszej sekundy , mocne partie gitarowe, podrasowane troszkę pod Metal Church, ale mają jakby więcej agresji, więcej energii. Kurde, jakby odmłodzony Metal Church. Tak ,melodyjność i chwytliwy refren to coś co postawi nie jednego na nogi. Wspomnę jeszcze raz, Munroe pozamiatał swoją niesamowitą formą. Słychać że choć lata lecą , ten gość wciąż emanuje energią i co ważne ...zarażą ją innych.
Solówki moi drodzy ,to coś co lubią tygryski najbardziej i uważam że i tutaj mamy smakowity kąsek. Bo solówki są perfekcyjne ,po 100 kroć lepsze od tych z Present Wasteland.
Nie ukrywam, że cholernie byłem ciekaw kolejnych kompozycji i kolejny utwór „What You Choose to Call Hell (I Call Home)” zaspokoił ją. No cóż tu napisać. Nawet Metal Church nie wpadł by na stworzenie takiego utworu jak ten. Znakomite tempo i nie banalne partie gitarowe. A wszystko naładowane ostrością i niezwykłą melodyjnością. Początek ,kiedy jest wejście perkusji, mam skojarzenie z jednym panem, Scott Travis, a zespół jest chyba wam znany.
Wokal Munroe to najmocniejsze ogniwo tego albumu , a najlepszym tego dowodem jest jego wyczyn w „Deafening Hypocrisy” . Już się o tym można przekonać na samym początku. Noź kurde, jak na ostatnim Metal Church się nieco oszczędzał ,tak tutaj daje z siebie 200%. No pozazdrościć talentu oraz formy a najważniejsze to, że zależy mu żeby album był bardzo dobry i szczery ,bez jakiegoś udawania i grania na siłę. Brawo! Tak ,skoro do tej pory podobało się ,to entuzjastycznie przyjmiecie „Rebuild the Ruins”,no i tutaj robią się schodki. Bo jest to kolejny utwór bardzo dobry, a ciężko się piszę się o takich krążkach. Mógłbym napisać praktycznie to samo przy każdej kompozycji. Jednak, co charakteryzuje ten kawałek, to nieco wolniejsze tempo i tak nieco schowane partie gitarowe momentami. Sam riff ,też bardzo ciekawie zagrany i ten kawałek by bardzo pasowałby do ostatniego albumu metalowego kościoła. Wspomniałem, że album jest zróżnicowany i dowodem na to jest taki „Delirium” który pomimo mocnego uderzenia i ciężkiej warstwy instrumentalnej, jest jakby nieco bardziej melancholijny, nieco bardziej stonowany. I dobrze, nie zawsze trzeba napierdzielać szybko i do przodu. Trochę wyluzowania i spokoju też zawsze się przyda. Ale żeby było jasne, nie jest to żaden kawałek typu ballada albo pop-rock.
Choć metal Church tutaj jest niezbyt dużo, nie ma kalek,klonów , ale gitarowo to można poczuć podobieństwo i najbardziej w stylu metalowego kościoła jest „Demon Opera” i nie będę ukrywał że to wg mnie najlepszy utwór na płycie. No i nie dlatego ze słychać w tym sporo Metal Church, ale dlatego że spodobał mi się klimat oraz to co muzycy wyprawiają. Zwłaszcza gitarzyści. No to z jakim wyczuciem przechodzą kolejne zwroty, kolejne warstwy i w jakim stylu to robią.
No ale nie ma się czemu dziwić,to zawodowcy! Do tej pory było naprawdę ostro i mocny materiał dawał się we znaki. No ale nie martwcie się , muzycy zadbali nawet i o ten szczegół uzbrajając ten album w balladę który jest takim przystankiem żeby odpocząć ,ale uważam „Sea of Souls” to nie żaden wypełniacz przy którym można zregenerować siły,o nie. Temu utworowi trzeba poświęcić chwilkę ,trzeba się w topić w słowa, w każdą melodię i w każdy moment. Na tyle żeby pojąć magię tego kawałka. No może ująć nią nie jednego słuchacza. Odpoczęli ? No to można jechać dalej i znów zaczyna się seria kilerów ,ale Munroe to jak słychać to gość który myśli o wszystkim bo potrafił dostarczyć mały element zaskoczenia. Sądzicie że tym zaskoczeniem jest słaby utwór? Nic podobnego, ale chodzi o to że wstawił w genialnym „Desperate Man” klawisze . I choć nie zdominowały utwór to jednak słychać i to wyraźnie. Osobiście przyznam, że chciałby jeszcze kiedyś usłyszeć w ich dorobku coś podobnego. Oczarowali mnie tym utworem.
Czy tylko klawisze zasługują na wyróżnienie? Jasne że nie. No bo tutaj mamy tez znakomitą melodyjność ,powalającą aranżację, a że Munroe niszczy to już wiecie. Jeszcze nie wybraliście najmocniejszego utwór? No jeśli do tej pory się nie zdecydowaliście to „Ivory Towers” powinien rozwiązać ten problem. Tak to jest dobry kandydat na ten tytuł. Nie brakuje mu niczego. Ani mocy,ani niepowtarzalnego klimatu, chwytliwego refrenu i niszczących popisów gitar ,bo ma ich aż w nadmiarze. A tak na marginesie, czy was też rajcuje ten bas tak wybijający się spośród innych instrumentów? Minuty lecą i niestety jesteśmy coraz to bliżej końca, ale nie martwcie się końcówka nie pozwali wam zapomnieć o tym albumie,bo to kolejna dawka metalu z górnego szczebla.
Jest tylko jeden sposób, aby się przekonać, zapuścić „Evil Genius”, który jest jak pewnie się domyślacie...jest kolejnym killerem. A co w nim takiego genialnego, to pędzące i świetnie bujające tempo , które jest otoczone niezwykła pracą muzyków na czele z wokalistą. Ale byłbym nie uczciwy gdybym wszystkie zasługi przypisał jemu, w tym utworze reszta kapeli ani myśli żeby to Ronni zbierał wszystkie oklaski. Oj nie,solówki tutaj to wyczyn godny wyczynu Munroe'a!
Miłe zaskoczenie przeżyłem przy kolejnym utworze - „Ride Me”, który momentami wkracza w strefę rocka,hard rocka za sprawą riffu czy też refrenu. A tekst ,bardzo nadający się na taką muzę. Ale nie jest to odstający kawałek ,który wręcz nie pasuje do reszty! Nie uwierzycie,ale pasuje i to idealnie. Tort (album) bardzo smakowity, ale nie mogło zabraknąć owej wisienki którą jest bez wątpienia cover ponadczasowego Rainbow- „Man on The Silver Mountain” . Noż kurde ,pozamiatali wykonaniem który jest nie wiele gorszy od oryginału. No i kto by pomyślał że Ronni się i w takim kawałku sprawdzi.

Ci którzy czytali do tej pory,stwierdzą że mają do czynienia z arcydziełem, gdzie są same killery,brak skaz i wszystko jest cacy. Na to by wychodziło, ale niczego odkrywczego nie ma, więc jednak z owym entuzjazmem bym jednak nieco przyhamował. Ale jakby nie było prawdą jest, że album jest bardzo dobry, świetny, gdzie nie ma wypełniaczy,od początku do końca album jest wypełniony kilerami z których aż kipi energia i niesamowite wykonanie . Album powalił nie tylko muzycznie, ale tez pod względem tego co muzycy tutaj wyprawiają, dali z siebie więcej niż mogli, zwłaszcza Ronny Munroe ,a radość z grania towarzyszy całemu albumowi. Jak ma się album do ery Munroe w metal Church? Znakomicie i uważam że dorównał nawet Light in the Dark wyprzedzając m.in Present wasteland. A jak ma się do obecnego roku? Jeśli chodzi o ten gatunek, to jest to jedna z najlepszych pozycji i to powinien dostrzec/usłyszeć każdy, a jeśli nie to wizyta u laryngologa obowiązkowa. Ciężko dzisiaj o dobry heavy metalowy album, bez udziwnień ,bez tej pogoni za modą za trendami . A właśnie ,dobrze ,że panowie zrobili na odwrót i nagrali taki album jaki oczekuje nie tylko fan tego wokalisty czy Metal Church, ale fan Heavy metalu!
Jeśli kochasz Heavy metal , to dziwi mnie że jeszcze nie słyszałeś tego albumu, jeśli tak jest to czym prędzej to zrób! Polecam i ocenę za ich pracę daję 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz