poniedziałek, 5 września 2011

ICED EARTH - The Crucible of man: Something Wicked part 2 (2008)

Mój stosunek do tego albumu od premiery nie był przyjazny. Jednak czas okazał się najlepszym środkiem na zmienienie poglądu co do tego albumu. Przyznam się, że ze wstrętem podchodziłem do kolejnego przesłuchania tego albumu, bo mam okropne wspomnienia z poprzednich przesłuchań.
Co mogę teraz rzeknąć ,a mianowicie to że album nie jest taki zły jak mógłby się wydawać.
To że jest słabszy od pierwszej części już było wałkowane , to że powrót Barlowa okazał się klapą w porównaniu z tym co prezentował Owens też było wałkowane, więc postaram się wam nieco przybliżyć co myślę o tej kolejnej odsłonie zapoczątkowanego w roku 2007 konceptu.


Większość z słuchaczy czy też z fanów twierdzi że ten koncept ma klimat , a ja się pytam gdzie?
Nie ma klimatu. Klimat to był na poprzedniku, gdzie czuło się na własnej skórze że mamy do czynienia z historią o jakimś starożytnym plemieniu, były różne smaczki w postaci bębnów czy coś podobnego, były przerywniki i Ripepr, który naprawdę się przyczyniał że całość miała znakomity klimat. Tutaj tego nie ma, jest za to 15 bardzo podobnych kompozycji ,podobnych w tym sensie że mamy same ciężkie ,ostre utwory, typowe dla IE i pod tym względem album jest na pewno cięższy, bo tutaj nie ma takiego zróżnicowania jak na poprzednim krążku, melodii też jakby mniej .
Album słucha się całkiem przyjemnie, ale brakuje mi przebojów na miarę Framming Armageddon. Ale może po kolei opiszę co i jak....

In sacred Flames - to jedna z nie wielu kompozycji, które mają klimat, fajne chórki, ciekawe zagrane melodie i to jest to, szkoda że całość nie jest podobnie utrzymana. Od razu mocnym kopem zaczyna się Behold The Wicked Child, który prezentuje mniej więcej to co było na Framming Armageddon, tylko z tym wyjątkiem że Barlow mi tutaj nie pasuje i to nie jest kwestia lubienia, bo uważam go za jednego z najlepszych wokalistów, ale on mi tutaj nie pasuje, to wszystko jakoś bardziej przeznaczone dla Rippera. Instrumentalnie nie ma powodów do narzekań i właściwie jest to jeden z mocniejszych utworów na płycie. Dodam, że mądrze zrobili wstawiając te chórki,ale tego dalej nie ma zbyt wiele. Nie wiele różniący się jest Minnions of The watch, który jest niby wolniejszy ,ale jakoś mnie nie rzucił. Brakuje tutaj tego czegoś co by przesądziło o doskonałości tego wałka. Większe wrażenie zrobił na mnie The Revaling- kolejny mocny utwór, w którym Barlow zniszczył, a instrumentalnie jest bardzo dobrze. Niepotrzebną kompozycją jest wg mnie A gift or Curse,jakoś nie przypadł mi do gustu. Nie wiele lepiej spisuje się jakiś taki nudnawy i pozbawiony pomysłu Crown of The fallen. Choć niektórym słuchaczom może się podobać,bo to wciąż podobny poziom co na poprzednich utworach, instrumentalnie jest może i dobrze, ale brak jakiś zapadających partii gitarowych, brak chwytliwego refrenu mnie irytuje i nieco przynudza.
Jedną z perełek jest The Dimension Gauntlet i to rozumiem, godna uwagi sekcja rytmiczna, sola bardzo melodyjne i chwytliwy refren. Kluczem do sukcesu okazało się postawienie na szybkość oraz ostrość. Co najwyżej dobrze się prezentuje I Walk Alone tutaj niszczy refren i to jest to co wybija ten kawałek nieco ponad przeciętność. Słabo wypada taki Harbinger of Fate- mogli sobie odpuścić ten utwór. Dzielnie broni się Crucify the King- który tez można zaliczyć do tych najlepszych wałków na albumie a to w głównej mierze przez Barlowa, który tutaj zniszczył.
Podobne uczucia wywołał u mnie Sacrificial Kingdoms. Należy dodać, że jest jednym z najlepszych kompozycji na albumie,ale bardzo dobrze zagrany, można się delektować ciekawą warstwą instrumentalną oraz popisami wokalnymi. Największym killerem, największym przebojem który jako jedyny dorównuje tym z poprzedniego albumu jest genialny Divide Devour. I jest to też jeden z nie wielu utworów, który ma klimat, przez ciekawe wstawki chórku , ostry riff ale zarazem bardzo melodyjny oraz zapadający refren który kładzie cały album na łopatki! Średnio wypada najdłuższy utwór - Come what may, który chowa się do tych z poprzedniego albumu i praktycznie jest nudny, bo nie ma tutaj nic ciekawego. A album zamyka kolejny najbardziej klimatyczny utworek Epilogue,który pozostawia nie smak, w sensie klimatu albumu.

Nie wiem gdzie wy w tym wszystkim jest klimat? Czy to w ogóle można nazwać koncept albumem? Album może pod względem instrumentalnym się broni,bo mamy całkiem niezły materiał,sporo o dobrych kompozycji które w liczbie ponad 10 robią wrażenie materiały mocniejszego od poprzednika, bo nie ma tutaj przerywników, a ballad jako takich też zbytnio nie ma. Ale co ciągnie album na dół poza brakiem klimatu, to brak przebojów poza genialnym Divide Devour, który niszczy cały album w drobny mak. Kolejną rzeczą jest to, że zespół mieszając w ten cały bajzel Barlowa ,mam na myśli 2 część konceptu sami narazili się na porównania Barlowa z Ripperem ,gdzie oczywiście przegrywa i to sromotnie pomimo że jest tak samo dobrym wokalistą.
Minusem również jest brak smaczków takich jakie mieliśmy na poprzedniku, pozostałością tego są intro i outro. Plusem zapewne będzie to, że album trzyma może wysoki poziom oraz że jest to równy w miarę materiał. Mam mieszane uczucia co do oceny , za równo album w świetle Framming armageddon słabo wypada oraz jako koncept album. Dam 7/10 i więcej już nie wycisnę z tego albumu. Po tym albumie Barlow opuścił Iced Earth, no i namieszał tylko Ripperowi, który mógł dalej działać w IE, a tak nie ma ani jego ani Barlowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz