czwartek, 15 września 2011

DEEP PURPLE - Rapture of deep (2005)

Dla wielu fanów Deep Purple cały czas jest wielki, cały czas nagrywa dobre albumy. No to ja zapewne będę odmieńcem i powiem, że dla mnie ten zespół przestał istnieć po odejściu Ritchiego Blackomora. Na uciechę fanom powiem tez, że nigdy nie był ich wielkim fanem, ot co cenię, szanuje i kocham 3-4 albumy, zawsze wolałem twórczość Ritchiego w Rainbow. Nie ma już Rainbow, a Ritchie poszedł grać szlagry i tak został Deep Purple. Dziadkowie się nieźle trzymają i wciąż koncertują, ciężej im idzie z nagrywanie albumów. Ostatnim przejawem ich działalności jest „Rapture of Deep”. Krążek nagrany przez ten sam skład co na Bannanas. Mamy więc Gillana na wokalu, Morsa na gitarze, Aireya na klaiwszach, Glovera na basie i Iana Paice na perkusji. Co ciekawe zespół bez przygotowania, wszedł do studia i na żywca tworzył ten album, efekt jest jaki jest i to niestety słychać. Brak dopracowania, brak pomysłów, brak geniuszu wcześniejszych albumów, ale to akurat rozumiem bo Deep Purple właściwie jest niczym bez Ritchiego. Właściwie jest tak, ze album nie należy do najlepszych, jest nieco trudny w odbiorze, ale słychać kilka odniesień do starych albumów, a to się ceni. Produkcją albumu po raz kolejny zajął się Mike Bradford .

Co by nie powiedzieć trzeba przyznać, że klawiszowe wejście do „Money talks” bardziej ws tylu...Rainbow. Słychać też pewien ukłon w stronę „Perfect strangers” podobne tajemnicze wejście, podobny klimat. Riff, może nie jest genialny, ale jest prosty jest taki bluesowy. No hard rock pełną gębą. No może nie ma ani genialnego refrenu, ani porywającej melodii, ale kawałek zaliczam do tych najlepszych na albumie. Solówka też nie najgorsza, a to daje promyk nadziei, że krążek będzie miły do posłuchania. A tak na marginesie, kawałek taki pod Doggie White'a. Ostatnie lata zespół prezentował przede wszystkim mało atrakcyjny i nierówny materiał i tego dowodem jest „Girls Like That” i choć utwór jest totalnym nie porozumieniem to jednak riff, zasługuje na uwagę, no bo jest taki energiczny i bardzo melodyjny. Cała reszta jest irytująca i Deep Purple powinien się wstydzić takich utworów. Choć można doszukać się coś z punkowego zacięcia, coś z ery Coverdela. Utwór bardzo wesoły i skoczny co nie oznacza, że jest miły dla ucha. Z kolei taki „Wrong Man” ma bardzo ciekawy riff, nieco cięższy nieco prostszy i bardziej przyjazny dla ucha. Uważam, że zespół dobrze wybrał jeśli chodzi o kawałek promujący bo ten utwór może się podobać, a to już coś. Jak dla mnie jedna z ciekawszych kompozycji na albumie. Bez wątpienia najlepszą kompozycją na albumie jest tytułowy „Rapture od deep”. Dlaczego? Bo chyba najbardziej klasyczna. Słychać coś z „Perfect strangers” i mamy w końcu jakiś ciekawy motyw, jakiś charakterystyczny riff i naprawdę ciekawą solówką, czego bym się nie spodziewał w najlepszym przypadku. No i co jest warte podkreślenia, to dialog między gitarą a klawiszami. Nie ma Blackmore'a ale klimat jego ery jest, a to już nie lada wyczyn, szkoda tylko, że jednorazowy. 6 minut z tym utworem zaliczam do udanej inwestycji. W innym klimacie jest utrzymany „Clearly Quite Absurd” i ten utwór można potraktować jako balladę. Podoba mi się ten niewinny klimat i nastrojowa aranżacja. Kawałek potrafi wzbudzić emocje w słuchacza a to już mały sukces. Kolejny mocny punkt na albumie.”Don't Let Go nieco funka, nieco bluesa, coś z Whitesnake i także coś z starych płyt, ale kawałek zbyt luzacki, zbyt nijaki,a by przyciągnąć słuchacza na dłużej. Można kawałek jednak wykorzystać jako podkład pod imprezę, bo wtedy mało kto zwraca na to co leci, byle tylko się dobrze bawić, a ten kawałek nada się do tego idealnie. Dziwadłem jest „Back to Back” i znów dużo blueasa, znów dużo skocznego, luzackiego grania. Słysze coś z Toto i „Africa” słyszę też klimat ZZ Top. Tym razem kawałek daje radę, ale daleko do szału, daleko do zniszczenia. A wszystko tutaj zależy od nastawienia, chcesz się bawić to będziesz się bawił, chcesz muzycznych uniesień to niestety ta muzyka jest zbyt dziwna na to. Również bardzo klasycznym kawałkiem jest „Kiss Tomorow Goodbye” i znów ukłon w stronę Blackmore'a i słychać to w riffie i w ogóle w partiach gitarowych, w konstrukcji i kawałek jest niszczycielski. Jeden z najlepszych na płycie i podoba mi się ten dialog Airey'a i Morsa. Oprócz chwytliwego i skocznego riffu, mamy tez prosty i chwytliwy refren a to akurat istotny element tego kawałka. Szczerze nie liczyłem, ze tyle kompozycji mi się spodoba. Poczucia humoru zespołu nie rozumiem i chyba już nie rozumiem. Po cholerę taki utwór jak „MTV” nie dość że nic nie wnosi do albumu, to jeszcze pogarsza sprawę. Z kolei „Junkyard Blues” brzmi jak kawałek wyjęty z albumu „Bananas” i to też gniot i wypełniacz. Szkoda tylko miejsca na tym albumie. Na koniec mamy 6 minutowy „Before Time Began” i choć poczatek nudny i nie trafiony , to dalej jest coraz ciekawej, wleci jakaś ciekawa solówka, rytmiczna partia Dona, czy szybsze tempo. Utwór też można zaliczyć do solidnych.


Ci którzy spodziewali się szału, genialnego krążka, już dawno stracili poczucie obiektywizmu i są ślepi zapatrzeni w zespół. Ci którzy dawno olali sprawę, też zbyt pochopnie podeszli do sprawy, bo można wyłapać kilka ciekawych momentów. Najlepiej polecić album ani jednym ani drugim, a raczej fanom hard rocka z dozą starego Deep Purple. Może nie jest to coś do czego będę wracał, może nie jest to album o którym będziemy wspominać za kilka lat, ale cóż najgorzej też nie jest. Ten zespół dla mnie przestał istnieć po odejściu Blackmore, no nie ma kto tworzyć, a takie pisanie i tworzenie na kolanie tez nie służy zespołowi co zresztą słychać. Nota: 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz