piątek, 14 października 2011

ASTRAL DOORS - Jerusalem(2011)

Czasami pośpiech jest złym doradcą i takie można odnieść wrażenie, gdy się słucha nowego albumu szwedzkiej kapeli ASTRAL DOORS, a mianowicie „Jerusalem”. Płyta powstała szybko w porównaniu do „Requiem of Time” bo w ciągu jednego roku i najwyraźniej to przyczyniło się do takiego, a nie innego efektu. Zabrakło przede wszystkim pomysłu na jedenaście kompozycji, zabrakło wizji przy melodiach, czy refrenach. Album ma to do siebie, że nie zachwyca i nie zapada tak w pamięci jak poprzedni. Na „Jerusalem” mamy do czynienia przede wszystkim z solidnym materiałem, który ponad szeregi się nie wyróżnia i właściwie dotychczasowe doświadczenie i wizja grania pod kapele świętej pamięci Ronniego Jamesa DIO ratują przed totalną kompromitacją. Muzycznie, czy też technicznie nie można mówić o słabszej formie muzyków, bo w dalszym ciągu słychać że grać potrafią, jednak w przypadku tego krążka to troszkę za mało. Materiał jest nie równy i to słychać. Najlepiej wypadają na tym albumie te bardziej dynamiczne utwory, które skonstruowano w oparciu o rozpędzoną sekcję rytmiczną i melodyjne partie gitarowe. Do tych kompozycji można zaliczyć najlepszy na albumie „With A Stranger's Eyes” z przebojowym refrenem, a także „Babylon Rise” w którym śmiało można się doszukać wpływów RAINBOW, zwłaszcza gdy się zwróci uwagę na klawiszowe tło. Również w podobnym klimacie utrzymany jest rozpędzony „Operation Freedom” w którym słychać coś z bojowego SABATON. Co bez wątpienia wyróżnia ten utwór spośród innych to elektryzująca solówka Joachima Nordlunda, który na tym albumie za wiele nie pokazuje i właściwie takich elektrycznych i dynamicznych o popisów gitarowych za wiele nie ma. Na wyróżnienie zasługują też utwory te bardziej rozbudowane, te bardziej epickie, gdzie da się wyczuć nutkę tajemniczości, czy też epickości. Do tej kategorii należy zaliczyć „Lost Crucifix” w którym można doszukać się analogicznych rozwiązań jak w muzyce BLACK SABBATH z lat 80. W podobnej stylizacji utrzymany jest tytułowy „Jerusalem” w którym to zespół pokusił się o naprawdę mroczny klimat i nieco cięższe partie gitarowe i to dało pożądany efekt w postaci jednego z najbardziej charakterystycznych kompozycji na albumie. Na krążku jednak pełno jest średnich kompozycji lub tylko solidnych jak choćby zadziorny „7th Crusade”, który niczym specjalnym się nie wyróżnia. Również zabiegi w postaci hard rockowego zacięcia w „Child Of Rock'n Roll” irytują i zmierza to ku komercji. Nic dziwnego, że to właśnie ten utwór został wybrany do promocji, bo ma takie zaloty pod stacje radiowe. Momentami ma się wrażenie, że zespół nie wie co chce grać i taki brak zdecydowania słychać w „The Day Before Yesterday”. W pozostałych utworach zespół maskuje wszelkie niedociągnięcia rasowym riffem, czy też refrenem oparty na dokonaniach DIO. Słychać lekką stagnację i zmęczenie materiału, a to przedkłada się na to, że album nie brzmi tak świeżo i przebojowo jak dwa poprzednie. ASTRAL DOORS zatracił gdzieś tą przebojowość i pomysłowość. Została tylko pusta struktura, szkielet, w którym to zespół gdzieniegdzie stara się wypełnić owe braki. Kapela opuściła się i to już nie ten wysoki poziom co kiedyś, ale mowy o gniocie nie ma. Jednak w tej bogatej dyskografii zespołu owe dzieło zajmuje najniższą lokatę. Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz