Na kolejny krążek KROKUS nie trzeba było długo czekać, bo już w roku 1977 pojawił się „To you all”. Z tym albumem wiąże kilka ciekawych i znaczących zmian. Przede wszystkim pojawiło się logo zespołu, który do dziś funkcjonuję i to był znak rozpoznawczy tej formacji. Ponadto w szeregach zespołu pojawiło się kilka nowych twarzy. Freddy Steady został nowym perkusista, Jurg Nageli basistą, Tommy Kiefer zajął się tylko graniem na gitarze, a wokalem zajął się Chris Von Rohr, zaś drugim gitarzystą został Vernando von Arb, który szybko stanie się liderem zespołu. Produkcją krążka zajął się Peter J. Mac Taggart i to słychać, bo album bije na łeb poprzednią produkcję. Warto zaznaczyć, że album muzycznie tez jest bardziej dojrzalszy i bardziej dopracowany i w tym przypadku można mówić już o hard rockowym graniu i o pierwszym konkretnym kroku w kierunku stylu do jakiego nas szwajcarski zespół przyzwyczaił na kolejnych płytach.
Kolejnym ważnym faktem związanym z tym albumem jest to, że po raz pierwszy zespół nakręcił wideo klip do swoje utworu. Wybór padł na otwierający album „Highway Song”. Utwór może się kojarzyć z takim SLADE czy THE SWEET, a także po części z AC/DC. Słychać w końcu jakieś konkretne melodie, słychać skoczność i hard rockowe szaleństwo. Do tego wszystkiego lepsza produkcja albumu i przebojowe refreny, tak jak choćby ten zaprezentowany w tym utworze. Niby nic nadzwyczajnego, niby prostota, ale utwór łatwo w pada w ucho. Również pod względem partii gitarowych kawałek bardziej przypomina późniejsze lata zespołu, gdzie dzielił i rządził heavy metal z dozą hard rockowego feelingu. Tytułowy „To you all” to prawdziwa petarda jak na tamte lata. Bardziej rock'n rollowy wydźwięk, bardziej dynamiczniejszy utwór, który zaliczam do najlepszych na albumie. Co mnie urzekło w tym kawałku to jego szaleństwo i radość z grania. W innej stylistyce utrzymany jest „Festival”. Utwór raczej należy zaliczyć do ballady i choć nie jest ona taka zła, to jednak ma jedną wadę, jest za długa i przez to szybko nudzi. Z kolei „Move it on” mógłby się znaleźć na poprzednim albumie, bo taki nieco dziwny motyw, taki nieco nijaki wydźwięk. Ale przez ten taki bluesowy, a może bardziej w stylu regge klimacie potrafi zauroczyć. Nie jest to jakiś arcydzieło, czy przejaw geniuszu, ale przez swoją oryginalność utwór zapada w pamięci. Również sporo SLADE da się wychwycić w bardziej stonowanym „Mr. Greed”. Tutaj znów można pochwalić, za ciekawe rozegrany riff, a także melodyjność. Szkoda tylko, że utwór nie potrafi do końca przekonać. Bo brzmi to momentami zbyt chaotycznie jak na rockowy przebój. No i co zostaje w głowie to atrakcyjne partie gitarowe. „Lonesome rider” to ukłon w stronę grania prezentowanego przez Ac/Dc. Jest taki nieco drepczący bas i riff i to brzmi wręcz znajomo. Utwór nastawiony przede wszystkim na solówkę, która jest ozdobą tego albumu. „Protection” to jeden z tych utworów, gdzie jest melodia i pomysł, ale realizacja w ostatecznym efekcie nie zachwyca. „Tring Hard” też coś ma z Ac/Dc jednak tym razem bardziej taki bluesowy wydźwięk i oparte o ponure melodie, co sprowadza się do tego ze mamy typowy wypełniacz na albumie. Całość zamyka kompozycja „Take It, Don't Leave It”, która ma wydźwięk ballady. Jednak ani motyw mnie nie przekonał do końca, ani refren, ot co średni kawałek jakich wiele w historii zespołu.
„To you All” to bez wątpienia bardziej dojrzalszy album, na pewno zespół zrobił krok na przód. Zarówno pod względem komponowania, grania, aranżowania, a także pod względem produkcji. Tutaj już można usłyszeć kilka patentów, które później będą znakiem rozpoznawczym zespołu. Jednak to jeszcze nie jest to, to jeszcze nie heavy metalowe granie z domieszką hard rocka, to jeszcze nie ten poziom. Ale zespół poszedł w dobrym kierunku. Ocena: 5.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz