czwartek, 20 października 2011

METAL CHURCH - Metal Church (1984)

Wyobraźmy sobie lata 80 muzyki heavy metalowej. Rozkwit NWOBHM, zaczyna się potem pojawiać thrash metal, a heavy metalowych kapel przybywa z każdym rokiem. Mamy rok 1984 amerykańska scena heavy metalowa i na rynku pojawił się jeden z najlepszych krążków lat osiemdziesiątych z pogranicza gatunku amerykańskiego power metalu. O jakiej płycie mowa? Ano o debiutanckim albumie METAL CHURCH, który został zatytułowany dość skromnie bo po prostu „Metal Church”. Dlaczego album odniósł taki sukces, dlaczego do dziś uznawany jest za kultowy i za najlepsze osiągnięcie tej kapeli, postaram się odpowiedzieć w dalszej części. Zacząć trzeba od nieco nudnawych, ale znaczących faktów historycznych. Zespół został założony w 1980 roku przez gitarzystę Kurdt'a Vanderhoofa, który przez wielu uważany był za lidera owej formacji. Zespół działał pod nazwą SHRAPNEL. Po jakimś czasie lider zespołu zmienił nazwę na METAL CHURCH, kierując się przy tym nazwą swojego mieszkania w San Francisco. W początkowym składzie przewinął się nawet Lars Urlich, którego przedstawić nikomu nie trzeba. Powodem dla którego Lars nie zagościł na dłużej w kapeli Kurdta był fakt, że mieszkał on w Los Angeles, a o przeprowadzce wcale nie myślał i tak potem założył zespół METALLICA. W roku 1981 skład METAL CHURCH uzupełnili gitarzysta Craig Wells, basista Duke Erickson, a także perkusista Kirk Arrington. Problemów trochę przysporzyło stanowisko wokalisty, ale ostatecznie ową funkcję objął Dawid Wayne. W takim składzie zespół wydał trzy dema, z czego najważniejsze jest to z 1982 roku, czyli "Four Hymns" . Tak o to w 1984 roku pojawił się debiutanckim album, który wniósł powiew świeżości do muzyki heavy metalowej i pokazał, że można grać coś zupełnie innego niż wszyscy dotychczas. METAL CHURCH jako jeden z pierwszych zespołów połączył heavy metal z thrash metalem, odbijając piętno nie tylko na scenie amerykańskiej, ale także na innych scenach muzycznych. Zaś takim stylem grania METAL CHURCH przeszedł do historii jako kapela grająca amerykański power metal. To właśnie dlatego kapela szybko zyskała sławę i przeszła do miana kultowej. Bo jako jedna z pierwszych kapel przedzierała ścieżki w tym gatunku, a „Metal Church” to prawdziwy czołg niszczący wszystko co stanie mu na drodze i encyklopedyczny przykład amerykańskiego power metalu. Thrash metalowe brzmienie Terrego Date( znany z produkcji albumów PANTERY), nieco brudne, nieco mroczne, ale przesycone brutalnością. Zaś melodie, chwytliwość i przebojowość to już cecha typowa dla heavy metalu. Co jest niesamowite w tym albumie, to że wszystko jest idealnie skomponowane, dopasowane i wszystko ze sobą tworzy jedną idealną całość. Wydawnictwo zawiera naprawdę wszystko od epickiego „Beyond The Black” w którym całkiem sporo się dzieje w ciągu tych ponad sześciu minut. A to mroczne, przesiąknięte klimatem grozy wejście, a to heavy metalowy riff, a to ciekawy pojedynek na partie gitarowe. Nie ma ciągnięcia na siłę i powtarzania w kółko tego samego. Oczywiście nie mogło zabraknąć heavy metalowego hymnu w postaci „Metal Church”, który przeszedł do historii jako jeden z najbardziej rozpoznawalnych kawałków tej formacji. Utwór wyróżnia się jedną z najlepszych solówek w historii zespołu, hymnowym, zapadającym refrenem, budzącym grozę klimatem, a także niepowtarzalnym wokalem Dawida Wayne'a, który wyczynia tutaj, jak i na całym albumie cuda. A to raz śpiewa klimatycznie, zadziornie, a to raz zniszczy swoją wysoką skalą. No i ta charyzma, której często brakuje współczesnym wokalistom. Debiutancki lp zawiera też genialny utwór instrumentalny „Merciless Onslaught” i bez wątpienia jest to najostrzejsza kompozycja, która jednocześnie ociera się o thrash metal. To co przesądza o wyjątkowości tego krążka, to także urozmaicony materiał. I chyba nikt by nie przypuszczał, że pośród tych ostrych, dynamicznych kompozycji znajdzie się miejsce dla „Gods Of Wrath” w którym słychać sporo balladowego zacięcia. Typowa ballada też to nie jest i słychać tutaj wpływy JUDAS PRIEST, KROKUS z ery „Headhunter”, no a także kapeli METALLICA. Utwór do dziś często przez wielu fanów określany jest jako jeden z najlepszych kawałków METAL CHURCH. Druga cześć albumu to już prawdziwe petardy i zaczyna się od dynamicznego „Hitman” w którym można się doszukać coś z IRON MAIDEN, potem mamy nieco stonowany „In The Blood” w którym słychać klimat BLACK SABBATH. Z kolei thrash metalowy „Nightmare” został ozdobiony kolejną dawką popisów gitarowych, gdzie wszystko jest energiczne, pełne szaleństwa i melodyjności. Ci, którzy wątpią w to co gra METAL CHURCH, z pewnością przekona „Battalions” który najbardziej oddaje power metalowe granie, które będzie charakterystyczne dla tego kraju, a także inspiracje dla pozostałej części świata. Ten perfekcyjny album ma również genialny cover DEEP PURPLE czyli „Highway Star”, który jest ulepszoną wersją oryginału. „Metal Church” jest dziełem zjawiskowym, jedynym swoim rodzaju i poniekąd można to porównać do sukcesu JAG PANZER. METAL CHURCH tym albumem wyprzedził wiele kapel z tamtego okresu, z tamtego kraju, pokazując że można grać energicznie, z wykopem, utrzymując się w granicach melodyjności i przebojowości. Co ciekawe METAL CHURCH w dalszej karierze nigdy nie nagra już tak genialnego albumu i w takim stylu. Poprzeczka zostało zawieszona tak wysoko, że przeskoczyć się już jej nie dało. Klasyka gatunku, wstyd nie znać. Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz