Seria komiksów „Spawn” to o tyle znana seria która posłużyła jako inspiracja do filmu o takim samym tytule, a także jako pomysł na następny album amerykańskiej formacji ICED EARTH. „The Dark Saga” z 1996 opiera się właśnie na historii opartej na komiksie. Tak więc mamy historię opowiadającą o człowieku, który po śmierci zaprzedał swoją duszę po to żeby móc żyć ze swoją ukochaną kobieta, jednak jak się okaże, poślubiła ona jego najlepszego przyjaciela. Zostaje on sam i negatywne emocje potęgują się w nim z każdym dniem. Jak widać, znów skupiono się na mrocznej opowieści i również pod względem muzycznym album nie przynosi jakiejś rewolucji w stylu jaki gra od jakiegoś czasu ICED EARTH. Jest emocjonalny popis wokalny Matta Barlowa, jest charakterystyczna gra Schaffera, w której jest i ciężar i melodyjność, nie zmienia tego nawet nowy perkusista Mark Prator. W porównaniu do poprzednich albumów jest kilka kosmetycznych zmian, jak choćby nacisk na wolniejsze, wręcz balladowe granie, no i na krążku mamy przede wszystkim krótkie utwory. Większość doszukuje się w tym albumie geniuszu i kolejnego bardzo dobrego wydawnictwa tego zespołu, cóż ja mam nieco inne zdanie na ten temat. Materiał należy podzielić na dwie grupy, pierwsza to ta, gdzie przede wszystkim za dużo jest smętnego grania, gdzie dominuje spokój, melancholia i balladowe zacięcie. To słychać choćby „Scarred” czy też w komercyjnym „I Died For You”, albo w otwierającym „The Dark Saga” w którym to słychać brak zdecydowania ze strony zespołu i podaniu heavy metalowego i balladowego grania jednocześnie. Niezbyt ciekawie też wypada „The Hunter” w którym słychać nieco hard rockowego zacięcia i ta kompozycja jakoś nie pasuje do wydźwięku całego albumu. Drugą grupę zaś stanowią najszybsze kawałki, w których jest duży nacisk na ostre partie gitarowe, a także na melodyjność. Do tej grupy trzeba zaliczyć taki „Slave To The Dark”, „Veangeance Is Mine”, czy też „The Last Laughs”. Pod względem melancholijności i balladowego zacięcia to z pewnością „The Dark Saga” zajmuje czołowe miejsce w dyskografii ICED EARTH. Dla jednych powód do zachwytu, dla drugich powód do narzekania. Jednak pomijając warstwę liryczną i mroczny klimat to zostaje nam struktura samych kompozycji, które są solidne i nic ponadto. Ani nie przyciągają pod względem atrakcyjnych melodii, ani pod względem agresji, czy popisów gitarowych Schaffera. Dla mnie jest to ich najgorszy album. Warto dodać, że to ostatni krążek, na którym wystąpił basista Abell. ICED EARTH tym razem poniżej oczekiwań, poniżej swoich umiejętności i możliwości. Ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz