wtorek, 18 października 2011

ELM STREET - Barbed Wire Metal (2011)

Koszmar z Ulicy Wiązów” film kultowy, który stał się inspiracją dla wielu twórców filmów grozy, ale nie tylko dla tej kategorii rozrywki. Również w muzyce znalazło się sporo przypadków, w których można się doszukać wyraźnych inspiracji owym filmem. Jednym z takich przykładów jest australijski ELM STREET, który nazwę zespołu zaczerpnął z owego filmu. Band został założony w 2003 roku i przez dłuższy czas skupiał się na koncertach, a także na demach. Jednak po ośmiu latach przyszedł czas na debiutancki album, który został zatytułowany „Barbed Wire Metal”. Początkowo zespół rozprowadził go przez internet wydając album o własnych siłach, zainteresowanie owym dziełem było na tyle spore, że wytwórnia Stormspell postanowiła jeszcze raz wydać krążek z tym że w większym nakładzie. Okładkę narysował znany w metalowym światku Ed Repka, natomiast za produkcję odpowiedzialny jest Ermin Hamidovic. Muszę przyznać, że produkcja jest na swój sposób brutalna i nieco brudna i mogłaby reprezentować jakiś album thrash metalowy. Pod względem muzycznym można doszukać się inspiracji tradycyjnym heavy metalem spod znaku IRON MAIDEN,JUDAS PRIEST, a także trochę grania w stylu TESTAMENT. Jak przystało na materiał wzorowany na latach 80, jest krótko, szybko i do przodu. Materiał liczy osiem kompozycji, co łącznie trwa nie całe 40 minut, czyli norma. Już otwieracz w postaci”Barbed Wire Metal” jest wypadkową stylu w jakim obraca się zespół i czego należy się spodziewać w dalszej części. Dynamiczne partie gitarowe Bena Batresa/Aaron Adie, które zawierają sporo agresji wyjętej jakby z thrash metalu i melodyjności z heavy metalu. Technicznie się sprawdzają muzycy, ale słychać żyłkę rzemieślniczą, bo niczego nowego nie dostajemy, to wszystko już gdzieś było i to w lepszej formie. Co mnie do tej pory intryguje w muzyce tego zespołu to wokal Batresa, który bardziej pasowałby do...thrash metalu. „The Devil's Servants” to nacisk na chwytliwe melodie i przebojowość, której by się nie powstydził IRON MAIDEN. Jedna z najbardziej wyrazistych kompozycji na albumie. Toporny i nijaki jest „Elm Street Children”, gdzie stonowane tempo i mało wyraziste melodie czynią ten utwór słabym ogniwem tego krążka. Pod względem dynamiki i partii gitarowych wyróżniają się „Heavy Metal Power” czy też „Leatherface” i to jest przykład energicznego grania, gdzie sekcja rytmiczna jest zadziorna i dynamiczna, a duet gitarzystów skupia się na finezji i melodyjności. Nie wiele gorszy jest „King Of Kings” w którym słychać elementy, które obecnie wykorzystuje choćby nasz rodzimy CRYSTAL VIPER. Z kolei bardzo koncertowy wydźwięk ma „Mercilles Soldier”, zaś najbardziej rozbudowany „Metal is the Way” to miks MANOWAR i IRON MAIDEN i to całkiem udany. Choć kawałek nie nudzi to jednak uważam, że dałoby się to zamknąć w czterech minutach. Solidność to pierwsze słowo jakie nasuwa się w przypadku tego albumu. Dopracowane brzmienie, gdzie wszystko brzmi soczyście, mamy też true heavy metalową okładkę autorstwa Repki, do tego solidne kompozycje, które może niczego nie wnoszą do gatunku, może dalekie są od geniuszu, ale wstydu kapeli tez nie przynoszą. Drugie słowo jakie się nasuwa to rzemiosło, bo zespół gra odtwórczo, docierając do granic wtórności, ale przy tym nie dają jakiegoś większego popisu swoich umiejętności, wszystko jest tylko poprawne. To, że kapela ma potencjał to nie podlega dyskusji, ale to tutaj jeszcze tego nie słychać w pełni. Udany debiut, który można posłuchać dla zabicia czasu. Ocena: 7/10

1 komentarz:

  1. Trafiłem na ten CD kiedyś przypadkiem w internecie i że kosztował grosze zakupiłem sobie. Od razu przypadł mi do gustu (tak przeczuwałem patrząc na okładkę ;) ). Kawał solidnego heavy. Do tej pory nie mogę sobie darować, że jak byli w tamtym roku w Rzeszowie na koncercie to dowiedziałem się o tym dzień później (a mieszkam blisko). To dopiero niefart...

    OdpowiedzUsuń