niedziela, 2 października 2011

DORO- Force Majeure (1989)

Niezbyt dobrze jest budować szczęście na nieszczęściu i zabieg takizrobiła Doro pod koniec lat 80. Po Triumph and Agony pierwotny zespół WARLOCK praktycznie się rozpadł. Doszedł nowy gitarzysta Jon Levin, a także nowy perkusista Bobby Rondinelli. Doro postanawia kontynuować tworzenie muzyki nie jako WARLOCK, tylko pod własnym imieniem. Po prostu DORO i do dziś owa marka funkcjonuje i jest to druga taka ikona niemieckiego heavy metalu. Pierwsza bezapelacyjnie jest UDO. Doro za wszelką cenę chciała przyciągnąć uwagę starych fanów. Mamy bowiem logo, które przypomina te z WARLOCK, mamy też sprawdzonego producenta Joeygio Balina, który fanom WARLOCK powinien być znany z „Triumph and agony”. W roku 1989 pojawił się pierwszy krążek pod szyldem DORO czyli „Force Majeure” i mówi się przewrotnie, że to piąty album WARLOCK i muzycznie niby jest kontynuacja, ale to nie jest to samo. Po pierwsze nie ma już takiego speed metalowego grania, Doro bardziej poszła w heavy metal z dozą hard rocka, a po drugie za brakło hymnów metalowych i przebojów do jakich DORO przyzwyczaiła za sprawą wcześniejszego albumu.

Doro Pesch poszła w komercję o czym świadczy choćby otwierający „A Whiter Shade of Pale” , który jest coverem PROCOL HARUM i Annie Lennox. Utwór można traktować raczej jako balladę, czy hard rockowy przebój. Najdziwniejsze jest to, że to właśnie ten utwór promował album. Do niego nakręcono klip. Czyżby próba przyciągnięcia nowych fanów? Na pewno lepiej prezentuje się taki „Save My Soul” bo jest to heavy metalowe granie do jakiego nas przyzwyczaiła nas wokalistka. Co ciekawe utwór brzmi jak zagubiony track „Triumph and Agony”. Oczywiście słychać w dalszym ciągu inspirację ACCEPT czy JUDAS PRIEST. Jest to jeden z ciekawszych utworów na płycie. W podobnej stylistyce jest utrzymany „World gone Wild”. W dalszym ciągu jest heavy metalowe granie pod JUDAS PRIEST. Jest nieco szybsze tempo, ale można zapomnieć o speed metalowym graniu jakie można było usłyszeć na płytach WARLOCK. Płyta jest niestety bardzo nie równo, bo po dwóch dobrych kompozycja przyszedł czas na wypełniacz w postaci „Mission of Mercy”. Kompozycja utrzymana wolnym tempie i miks heavy metalu z hard rockiem nie wyszło w tym przypadku na dobre. Jak się dorzuci nudny riff, a przeciętny refren to mamy gniot gotowy. Na pewno dobrze prezentuje się taki „Angels with Dirty faces”, który jest bardzo skoczną kompozycją z zapadającym refrenem, który łatwo wpada w ucho. Również utwór jest atrakcyjnym, pod względem partii gitarowych, czego nie można powiedzieć o pozostałych utworach. Ballada w postaci „Beyond the Trees” zupełnie nie trafiona. Za dużo smęcenia, za mało argumentów muzycznych. Anielski klimat to trochę za mało. Drugim utworem promującym album jest „Hard Times” i to niestety kompromitacja. Za dużo kombinowania w partiach gitarowych i jedynie wokal Doro Pesch przekonuje. „Hellraiser” zapowiada ciężkie granie, jednak tytuł nie jest adekwatny do muzyki. Bo utwór jest nudny i jedynie refren potrafi zauroczyć, bo jest taki bojowy i do tego bardzo koncertowy. Najlepszym utworem jest taki „I am what i am”. Spytacie dlaczego? Bo jest to coś zupełnie innego. To jest taki typowy WARLOCKowy song, z pędzącą sekcją rytmiczną, z energicznym riffem i z chwytliwym refrenem. Takich przebojów Doro wydawała hurtowo z poprzednim zespołem, tym razem coś opornie jej to idzie. Nijaki jest „Cry wolf”. Bo znów trochę heavy metalu, trochę hard rocku i dużo patentów balladowych. Utwór niestety męczy przeciętniactwem i nie atrakcyjnymi dla ucha partiami gitarowymi. Do najlepszych kompozycji na albumie śmiało można zaliczyć „Under the gun” bo są przynajmniej echa starego WARLOCK. Jest szybki riff, taki w miarę ostry i do tego bardzo melodyjny. Również refren jest taki miły dla ucha. Utwór powinien także zadowolić fanów JUDAS PRIEST. Album zamyka nudna ballada w postaci „River of tears”, a także niepotrzebne outro „Bis aufs blut”.

Zmorą tego albumu jest nie równy materiał i nie zdecydowanie Doro Pesch związku z tym co chce grać. Z jednej strony heavy metal z echami dawnego zespołu czyli granie pod WARLOCK czy hard rockowe smęcenie. Nierówność to tylko jedna z wielu wad. Nie ma killerów, te które są nie należą do jakiś wybitnych kompozycji. Mówienie o piątym albumie WARLOCK jest dużym uproszczeniem i duzym nadużyciem. To, że są 2-3 utwory w stylu do jakiego nas przyzwyczaiła wokalistka od razu nie czyni album, krążkiem w stylu WARLOCK. Ogółnie dużo rozczarowanie i nie dosyt, ale to i tak przewrotnie jest jeden z tych lepszych krążków DORO. Na przebłysk kompozytorski Doro Pesch przyjdzie czekać ładnych parę lat. Ocena: 5.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz