Ktoś zna, pamięta amerykański zespół heavy metalowy który się zwał ATTIKA? Nie? Nie dziwię się bo to jest jeden z tych zespołów ogarniętych mrokiem, zapomnieniem przez słuchaczy. W tym przypadku zdanie większości nie mija się wiele z moim i stoję murem za nimi. Okres działalności tej kapeli przypada na końcówkę lat 80 i początek lat 90 i jedynie co po niej zostało to dwa średniej klasy albumy, które nie wywarły większego wpływu na scenę i słusznie zostały przemilczane. Debiut w postaci „Attika” z 1988 roku tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że nie jest to kapela, która się czymś wyróżnia przed szeregi i fakt umiejętności grania w tym przypadku nie jest monetą przetargową, bo takich zespołów było w owym czasie pełno i zapewniam że o wiele ciekawszych niż Attika. Jak przystało na debiutancki album jest sporo nie dociągnięć i właściwie to ich liczba przesądza o tym, że krążek niczym nie zachwyca. Brzmienie, które powinno stanowić źródło mocy i kopa, jest po prostu rozlazłe i nie dopracowane. Wokalista Robert Van War jest mało przekonujący w swojej roli. Nie ma ani warsztatu technicznego, a i charyzma pozostawia wiele do życzenia. Nie ma za grosz w nim zadziorności czy tez porywczości. Takie same wrażenie na mnie robi chaotycznie poprowadzona sekcja rytmiczna i strasznie monotonne partie gitarowe Longobardiego i właściwie już mamy prawie obraz całej płyty. Zawartość, ano tak wypada napisać, że jest owe zróżnicowanie materiału, jednak nie dajcie się zwieść. Już otwieracz w postaci hard rockowego „Blindman;s Run” daje obraz całości i co gorsze zniechęca do dalszej I tak słuchając każdej kompozycji można doszukać się wpływów starego BLACK SABBATH, IRON MAIDEN, ale wykonanie, aranżacja i sama pomysłowość wręcz odstrasza. Mógłbym napisać, że „Kings In Hell” jest rozbudowany i nasycony różnymi motywami, albo że „Glory Bound” jest dynamiczny i drapieżny tylko po co skoro to mija się z prawdą. Każda z tych kompozycji powiela te same wady i cały materiał zlewa się w jedną niestrawną papkę, gdzie jest wszystko i nic, gdzie nie ma punktu zaczepienia w oparciu o wokal, melodie, partie gitarowe i właściwie zostaje tylko fakt odznaczenia w swoich notatkach: znajomość tego zespołu i ich działalności. Jednak czy czas poświęcony temu słabemu albumowi jest tego warty? Zdecydowanie Nie. Ocena: 3.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz