środa, 2 listopada 2011

ATLAIN - Living In The Dark (1984)

Gdyby nie reedycja niektórych podziemnych krążków heavy metalowych okrytych mrokiem i zapomnieniem to nigdy bym nie poznał niemieckiego power metalowego ATLAIN. Zespół działał w drugiej połowie lat 80 i dorobił się skromnego dorobku liczącego dwa albumy. Pierwszy album został zatytułowany „Living in the Dark” i ukazał się w 1984 roku. I choć jest to proste i może niczym się nie wyróżniające granie, to jednak z drugiej strony ciężko doszukać się też wad, czy powodów, żeby obciąć coś z ostatecznej oceny. Jest przecież wokalista Peter Müller, który może nie jest jakimś technicznie dobrym wokalistą, ale trzyma się niskich rejestrów, bez jakiegoś kombinowania, a jego specjalnością są wysokie rejestry i bez wątpienia oddaje to najlepsza kompozycja na albumie, a mianowicie „Sphinx”.To właśnie tutaj znalazł się najostrzejszy riff, to właśnie tutaj zespół przemycił najwięcej energii. Ale czy to oznacza, że reszta utworów jest nie wyraźna? Nic bardziej mylnego, bo szybkich, melodyjnych kawałków, pozbawionych typowej dla niemieckiej toporności jest pod dostatkiem. Świetnie to oddaje otwierający „ Hallowed By The Priest” czy też zadziorny „Living In The Dark” i właściwie w takiej formie, stylu album jest utrzymany do końca. Czyli, prosto, do przodu z prostymi, dość powszechnie brzmiącymi melodiami, które sprawiają że miło się tego słucha, bez wyczekiwania na koniec, bez zbędnych motywów. Bez wątpienia duży wpływ na fakt, że słuchaczowi się nie nudzi, a nie dłuży owy materiał ma to, że materiał jest zwarty, krótki bo liczący zaledwie 30 minut i jest do tego równy. Gdyby, któryś z tych powyższych czynników zostałby zachwiany, w żadnym wypadku nie byłoby co wspominać. Chris Efthimiadis to bez wątpienia gwiazda tego albumu, jak i zespołu. To właśnie jego partie perkusyjne nadają niezwykłej dynamiki i mocy debiutanckiemu krążkowi. Sławę on jednak zdobędzie jako członek RAGE czy koncertowy perkusista RUNNING WILD. Również nie gorzej spisuje się duet Büttner -Pyzalski , który jest zgrany, jest między nimi chemia i do tego stawiają oni na ostre partie gitarowe jak te w „Sinner” czy też w drapieżnym „Dig It”. Dla niektórych wadą będzie zapewne maniera wokalna Petera oraz wtórność, czy niczym nie wyróżniająca się warstwa instrumentalna. Jednak przyjemność z odsłuchu i dynamika pozwala przymknąć oko na te owe „wady” , bo przecież najważniejsze jest to żeby się zrelaksować przy muzyce i to właśnie ten album zapewnia. Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz