wtorek, 8 listopada 2011

HEXX - Under The Spell (1986)

Ameryka, druga połowa lat 80, skromny dorobek liczący zaledwie 3 albumy i kilka mini albumów, do tego należy dopisać niedoceniony, zapomniany, albo zbyty po prostu obojętnością. Tak w skrócie można by opisać HEXX. Choć zespół został założony w 1983 roku to w krótkim czasie przeszedł różne transformacje jeśli chodzi o styl. Debiut bardziej zakorzeniony w power metalu, zaś „Morbid Reality” (1991) ukierunkowany na death metal/ thrash , zaś drugi album „Under The Spell” z 1986 roku to złoty środek by pogodzić oba przeciwległe bieguny i to właśnie drugi album został przez wielu fanatyków power/thrash metalu okrzyknięty najlepszy dziełem zespołu. Na ile jest w tym prawdy nie jest mi dane zweryfikować z pozostałymi wydawnictwami HEXX, ale jedno wiem na pewno, „Under The Spell” to kawał porządnego łojenia, z którego hektolitrami wypływa agresja, dynamika, zadziorność, instrumentalna perfekcja, a także przebojowość, melodyjność, co wydaje się być dość sprzeczne w przypadku wcześniej wspomnianych epitetów. Jednak kiedy pomyśli się o METAL CHURCH, HEADHUNTER, VICIOUS RUMORS to jednak się wie, że można. Ktoś powie co w tym albumie takiego szczególnego, że zasługuje na uwagę i na takie słowa uznania. Przede wszystkim niesamowity klimat, taki nieco tajemniczy, nieco mroczny i nasuwają mi się horrory s-f. Ale klimat może być dla niektórych dodatkiem i mniej ważnym szczegółem, więc wytoczę drugi argument, którym są umiejętności i talent muzyków. Dan Bryant jest tu człowiekiem na właściwym miejscu i we właściwym czasie, bo wyobraźcie sobie, że wokalnie łączy on manierę Hetfielda, Halforda, czy też Davida Wayne'a z METAL CHURCH. Śpiewa zadziornie, agresywnie, a kiedy trzeba wchodzi w wysokie rejestry. Tak jak zachwyca wokalista tak zachwyca również duet gitarzystów Dan Wattson/ Clint Bower, którzy świetnie się rozumieją i te dialogi między nimi są słyszalny zwłaszcza w pojedynkach na solówki. I to oni też odpowiadają za niezwykłą przebojowość i brutalność, które wypływa z riffów. Murem za nimi stoi sekcja rytmiczna w postaci Billa Petersona i Deviego Schmidta, który jest tym elementem, który decyduje o dynamice i zróżnicowaniu owego materiału. A ten jest wypełniony szybkimi rytmicznymi utworami jak choćby „Hell Riders”, zadziornym „A Time of War”, czy też chwytliwym „Under The Spell” i charakterystyczne dla tych utworów jest również agresja i brutalność w partiach gitarowych, ale pamiętajmy, że i melodyjności im nie brakuje. Zaś niektóre utwory zaskakują bardziej stonowanym tempem, mrocznością i posępnością i to oddaje dynamiczny „Edge Of Death” , czy też heavy metalowy „The Victim”. „Suicide” brzmi z kolei jak zaginiony utwór METAL CHURCH z ery Wayan'a. Jeszcze w innej stylistyce jest zamykający album „Midnight Sun”, gdzie można doszukać się stonowanego tempa, a także sporo cech epickości, którą cechują się heavy metalowe kapele. Tak więc na nudę i brak urozmaicenie nie można narzekać. Również na poziom kompozycji czy też ich aranżację, jak i formę muzyków. Jednego nie mogę zrozumieć, jak taki zespół, jak taki album przepadł w zapomnienie? To chyba będzie jedna z tych tajemnic,zagadek , która nigdy nie zostanie wyjaśniona. Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz