czwartek, 24 listopada 2011

IRON SAVIOR - The Landing (2011)


„Heavy Metal nigdy nie umiera” rzekł Piet Sielck lider niemieckiego power metalowego IRON SAVIOR tworząc kolejny hymn metalowy, które zapewne będzie kolejnym klasykiem zespołu. „Heavy Metal Never Dies” to właściwie utwór który pojawił się nagle, tak samo jak wieść w połowie tego roku, że zespół po 4 latach tułaczki i braku o znaku życia wydaje nowy album zatytułowany „The Landing”. Nie ma w gronie muzyków basisty Yenza Leonhardta, ale wrócił do składu Jan Eckert, który występował na albumie „Condition Red” i żeby nie było, ja nic nie sugeruje. Akurat w przypadku tego zespołu jest tak, że nie eksperymentuje i gra w kółko swoje i wiadomo czego można się po nich spodziewać i „The Landing” to typowy album tej formacji, choć trzeba też zaznaczyć, że są pewne elementy, które wyróżniają ten album. Brzmienie, tak może w stylu Pieta Sielcka, ale tym razem mam wrażenie że jest bardziej ugłaszczone, bardziej łagodniejsze i to wszystko pod ową przebojowość, które przejawia się nie tylko w brzmieniu, ale w melodiach, partiach gitarowych, czy też refrenach, ale mam wrażenie, że jednak zawsze to był element jakże istotny dla zespołu, ale nie kosztem agresji, drapieżności i energiczności. Tutaj jest przebojowo, ale też mam wrażenie że monotonnie. Wspomniany na początku „Heavy Metal Never Dies” jest tylko dowodem, że zespół przeżywa kryzys. Kompozycja tylko dobra i wszystko poszło za modnym byciem true heavy metalowcem (patrz HELLOWEEN i GAMMA RAY). Co z tego, że jest ładny refren, skoro słodkość i zmiękczenie muzyki IRON SAVIOR zniesmacza. W podobnej stylistyce jest utrzymany ponury „The Savior”, true heavy metalowy „Hall Of Doom”. Najlepiej wypadają te bardziej power metalowe kompozycje, które przypominają stare dobre czasy, kiedy ekipa Pieta miała jaja żeby grać dynamicznie i z pazurem. Do tej kategorii należy przyporządkować „Starlight” z hansenowskim riffem, zadziorny „March Of Doom”, rozpędzony „RU Ready?” , czy też z ciekawym motywem basowym „Moment In Time”. Jednak pomimo swojej przebojowości i licznych nawiązań do najlepszego albumu jakim jest „Unification” są to utwory co najwyżej dobre i w tej kwestii Piet Sielck nie zaskakuje już ani jako wokalista, jako kompozytor, ani jako gitarzysta. To wszystko już gdzieś było i uważam że od takiego zespołu należy wymagać nieco więcej niż przyzwoitości. To, że zespół jest w nie najlepszej formie może świadczyć jakże dobitny fakt zawarcia na wersji digipack 2 klasyków zagranych na nowo. „Coming Home”i „Atlantis Falling”, które dowodzą, że zespół zatracił swój potencjał, energię i właściwie są na dobrej drodze ku upadkowi. Jestem fanem IRON SAVIOR, ale ten album brzmi jak materiał zrobiony od niechcenia, a raczej po to żeby dać coś fanom po długoletniej ciszy. Killery można policzyć na palcach jednej ręki, a sam wydźwięk i zawartość pozostawia wiele do życzenia. Nie jest to „Unification”, ani „Condition Red” a jedynie cień tych znakomitych wydawnictw, zaś „The Landing” ląduje na drugiej pozycji....od końca. Oczekiwałem od Pieta Sielcka czegoś więcej niż przyzwoitego albumu. Heavy metal może nie umiera, ale IRON SAVIOR tak. Ocena: 6.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz