czwartek, 24 listopada 2011

IRON ANGEL- Hellish Crossfire (1985)


W roku 1983 w Hamburgu powstała kapela IRON ANGEL, który łączy speed metal z thrash metalem i co ciekawe nie ma w tym za wiele niemieckiej kultury, a więcej w tym wszystkim jest amerykańskiej szkoły grania. Okres działalności przypada na drugą połowę lata 80 i to właśnie wtedy wydali dwa albumy. To właśnie w 1985 roku ukazał się debiut „Hellish Crossfire”, który jest idealnym przykładem, że można połączyć heavy/ speed metalowe granie w stylu ACCEPT, GRAVE DIGGER, AVENGER z agresywnym thrashem spod znaku takich kapel jak DESTRUCTION, SODOM, czy KREATOR. Jak przystało na kapele z tego kręgu jest surowe, drapieżne brzmienie, jest rasowy wokalista Dirk Schroder który w swojej manierze ma coś z Udo Dirkschneidera choć jego wokal jest głębszy i bardziej charyzmatyczny i to ten element ciągnie poniekąd ocenę w górę. Cóż co by nie napisać o zawartości to jest to dobre, nawet bardzo dobre, ale powiedzmy sobie szczerze, szybkość, dynamika i naparzanie maskuje wszelkie niedoskonałości. Jest kilka nie dociągnąć w kategorii technicznej, czy też w przypadku umiejętności muzyków, można również zarzucić wtórność itp., ale kiedy słucha się całego albumu przestaje to mieć jakiekolwiek znaczenie, bo ta muzyka zawarta na tym wydawnictwie potrafi wciągnąć i zauroczyć swoją szczerością, naturalnością, prostotą i dynamiką. Najlepsze kompozycje? Hmm heavy metalowy „Black Mass” który zdobi jeden z najlepszych gitarowych motywów na płycie, oparty na wczesnym RUNNING WILD „Hunter In Chains”, no i także cała seria prawdziwych killerów, gdzie jest speed metal a także agresja wyjęta z thrash metalowych płyt i do tych kompozycji należą : „Sinner”,„Wife Of The Devil”, „Legions Of Evil” „Heavy Metal Soldier” z atrakcyjną sekcją rytmiczną, gdzie popis swoich nie banalnych umiejętności dał Mike Mattes. Dobrze też spisuje się na tym albumie duet wioślarzy, a mianowicie Peter Wittke i Sven Struven, którzy odeszli z tego świata pozostawiając po sobie ten album, na którym znalazły się agresywne pojedynki gitarowe i popisy umiejętności grania na gitarze. Fakt, może nie ma w tym za wiele oryginalności i może nie ma takiej finezji, czy techniki, ale energia i agresja jaka wypływa z tych riffów i solówek jest znieczulająca . Tak też jest w przypadku całości. Co z tego, że to było, co z tego, że dalekie jest to od perfekcji i ideału, że nie ma tutaj grania nastawionego na technikę. Wszystko staje się niczym w porównaniu z dynamiką, energią, agresją jaką niesie ze sobą ten album. Po dwóch albumach kapela się rozpadła, by reaktywować w roku 2000 jednak nic z tego nie wynikło i w 2007 roku zespół rozpadł się na dobre, zostawiając po sobie bardzo dobry debiut, który warto znać mimo owej wtórności i innym wszelkim mniej istotnym wadom. Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz