ZNOWHITE to kolejny zespół zapomniany przez świat i to nie z powodu braku smykałki do grania speed/thrash metalu, ale z powodu braku większej ilości wydawnictw i nie przetrwania próby czasu. Nic dziwnego skoro amerykańska kapela pozostawiła po sobie tylko debiutancki lp zatytułowany „Act Of God”. Co warto wiedzieć o tym zespole, to że powstał w 1982 r z inicjatywy braci Sparks i Iana Tafoya i ich kuzyna Nicka Tafoya i później skład uzupełnił wokalista Nicole Lee. Debiutancki album jednak został nagrany w nieco zmienionym składzie, gdzie pojawił się basista Alex Olvera i też perkusista Scott Schafer. A wszystko z powodu odejścia do CYCLON TEMPLE. To co jest charakterystyczne dla ZNOWHITE to przede wszystkim dynamika i agresja, która również jest charakterystyczna choćby dla ANNIHILATOR, jednak wokal Nicole Lee to jest coś bardziej kojarzącego się z speed metalem i mam tu namyśli MESSIAH FORCE, czy też CHASTAIN. Wokal jest charyzmatyczny, klimatyczny, zadziorny i pełen energii i trzeba przyznać że wokal przyprawia o ciarki. Bez wątpienia jest to jeden z tych czynników, które przesądził o tym, że owy album jest w owej kategorii speed/ thrash metal oryginalną na swój sposób pozycją i wartą zapoznania się. Co przesądza o niezwykłej sile, agresywności „Act Of God” to nie tylko wokal Nicole Lee, ale również partie gitarowe Iana Tafoya, które są przepełnione galopadami, agresją, dynamiką i nie byłoby solówki, riffu, które nie byłby zbudowany na podstawie chwytliwej melodie. Ta cecha z kolei determinuje kolejną, jaką jest przebojowość poszczególnych kompozycji i to jest pewna nie spotykana cecha w muzyce thrash/speed metalowej, ale na pewno nie unikatowa. Choć okładka w przypadku „Act of God” jest paskudna i pełna kiczu, to jednak nie dajcie się zwieść, ponieważ za nią kryje się równy, zróżnicowany materiał. Otwieracz „To The Last Breath” to przedsmak tego co nas czeka słuchając tego albumu. Czyli agresja, zniszczenie, przebojowość i melodyjny speed/ thrash metal. I w podobnej koncepcji jest utrzymany rozpędzony „Baptised by Fire” , bardziej rozbudowany „Rest in Peace” a także „Soldier's Creed” z ciekawie rozplanowaną partią basową. Swoje miejsce znalazły też bardziej ponure kompozycje, które zbudowane zostały na stonowanym tempie i heavy metalowym wydźwięku. Świetnie to odzwierciedla „Pure Blood”, czy też koncertowy „War Machine”, a także najdłuższa kompozycja, która jest bez wątpienia „Something Wicked”, gdzie przez 9 minut dzieje się sporo, od ponurego, powolnego motywu, po żywsze, pełne energii solówki, które są stanowią trzon tego utworu jak i całego albumu. I jedyne co można zarzucić owe materiałowi, to może rutyna i brak elementów zaskoczenia, ale solidności, ani równości nie można mu odmówić. Jedyny album tej mało znanej kapeli amerykańskiej, ale jest to jeden z tych albumów, które warto znać. Pozycja obowiązkowa dla fanów speed/ thrash metalu, a także kobiecych wokali. Ocena: 8/10
Jak zobaczyłem tę okładkę to pomyślałem, że nic dobrego na tej płycie nie ma. Teraz stoi na półce jako jeden z najlepszych thrashowych albumów w mojej kolekcji.
OdpowiedzUsuńHmm widzę że kolega sporo ciekawych rzeczy zna:D Ale miło, kto wie może też coś polecisz, co było by warto wspomnieć co było by warte przedstawić szerszej publiczności:D Tak okładka w tym przypadku potrafi nieźle zmylić:D
Usuń