wtorek, 10 sierpnia 2021

SYLVATICA - Ashes and Snow (2021)

Moim ulubiony gatunkiem jest power metal i nie kryje tego,z resztą sama nazwa bloga wszystko mówi. Jednak nie ma nic  do takiego thrash metalu, hard rocka czy nawet death metalu. Jeśli chodzi o ten ostatni gatunek, to uwielbiam melodyjną odmianę death metalu. W tej kwestii jest bardzo wybredny i mało który album potrafi mnie w pełni zadowolić, bywają oczywiście wyjątki. Wtedy warto poświecić czas i napisać o tym. Znów zapuściłem się w rejony melodyjnego death metalu i trafiłem na duński Sylvatica, który w tym roku powrócił z nowym albumem. "Ashes and Snow" ukazał się w kwietniu tego roku i przepraszam, że teraz dopiero piszę recenzję. Lepiej późno niż wcale, jak mawia klasyk.

Do kogo skierowana owa płyta? Do maniaków melodyjnego metalu, dla miłośników chwytliwych i złożonych melodii. Sylvatica jednak stworzyła tutaj również raj dla słuchaczy, którzy cenią sobie klimat, podniosłość, rozmach i nawet epickość. Szeroki wachlarz możliwości i najlepsze że Sylvatica sprawdza się na każdym z tych płaszczyzn. To nie jakieś tam biedne pitu, pitu, gdzie gramy szybko i bez jakiejś wizji. Band jest świadomy swoich umiejętności, swojego talentu i to wykorzystuje. Zawartość to ukłon w stronę Ensiferum, Children of Bodom, a najwięcej czego ja tu słyszę to Wintersun.

Piękna okładka, soczyste i zadziorne brzmienie, czego chcieć więcej? Ano tak dojrzały i energiczny materiał też by się zdał. Tak też jest. Nie ma tutaj miejsca na pomyłkę.  Gitarzyści dają czadu i cały czas się coś dzieje. Nie ma miejsca na nudę i kopiowanie innych. Jest moc i można dostać dreszczy podczas odsłuchu.  Każdy z muzyków to czarodziej, mnie zaimponował wokalista i gitarzysta Jarden Schlesinger. Jego głos wbija w fotel i zarazem buduje napięcie. No tak to powinno brzmieć.

Czas na konkrety. Płytę otwiera spokojny, nastrojowy "Daybreak". Oj jest podniośle, nawet powiedziałbym filmowo. No jest rozmach i magiczny klimat fantasy. "Wow" i co ciekawe nie brzmi to jak otwarcie płyty z kręgu death metalu. Nastrojowo zaczyna się tytułowy "Ashes and Snow". Po kilku sekundach atakuje nas fala dźwięków. Jest symfoniczne, melodyjnie i zarazem agresywnie. To jest to co ja kocham w melodyjnym death metalu i dostałem to z nawiązką. Ciekawie band przeplata spokojne motywy. Ciary mam przy "Pillars of light". Co za rozmach, za orkiestrowe motywy. Brzmi to cudnie, a kawałek znów nabiera z czasem mocy i epickiego wydźwięku. Nie wiem czemu, ale momentami mi to przypomina Powerwolf. "Creation" to niezwykle melodyjny i złożony kawałek, który zachwyca świetnym refrenem. Najwięcej mocy i brutalności ma treściwy "Helios". Band powala na kolana 9 minutowym "Halls of Extinction", który jest taką wisienką na torcie. Co tutaj kapela odwala to przechodzi ludzie pojęcie. Symfoniczny metal spotyka death metal, a przy tym ociera się jeszcze o folk metal. Czysty geniusz.

7 lat przyszło czekać na nowy album Sylvatica i czas plus pojawienie perkusisty Hauge i gitarzysty Christiansena sprawiły, że band ożył na nowo. "Ashes and snow" to definicja melodyjnego death metalu i żywy przykład jak grać na wysokim poziomie. Tutaj jest wszystko, a nawet znacznie więcej. Kto nie wierzy, to niech czym prędzej odpali nowy album Sylvatica. Oj może wam tylko namieszać w tegorocznych zestawieniach. Cudo!

Ocena: 9.5/10
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz