piątek, 20 sierpnia 2021

CRIMSON FIRE - Another Dimension (2021)


 Już widzę te komentarze co do nowego krążka greckiego Crimson Fire. "Another dimension" to kolejna marna kopia Iron Maiden, czy nawet Dokken, a sam album nic nie wnosi do gatunku.  Czemu nie którzy od razu skreślają dany band za mocne inspiracje danym zespołem? Ciężko coś nowego wykreować, a poza tym co jest złego w tym, że jakaś kapela kontynuuje to co kiedyś jakiś band kreował i zaprzestał dany styl. Grecki Crimson Fire to taki jeden z wielu zespołów, który czerpie radość z grania klasycznego heavy metalu z nutką hard rocka, choć teraz to określa się mianem NWOTHM. Niby nic nowego nie tworzą, a dostarczają znakomitą rozrywkę fanom takiego grania. Klucz ich sukcesu to proste melodie i nacisk na przebojowość. To sprawdziło się w "Fireborn" to czemu miałoby nie podziałać na "Another Dimension"?

Tym razem Crimson Fire poszedł w stronę nieco bardziej hard rockowych dźwięków i postanowił pójść troszkę jakby w kicz lat 80. Proste riffy, chwytliwe i nieco banalne melodie i hard rockowy feeling, co przedkłada się na łatwy odbiór całości. "Another Dimension" ma przebojowość i lekkość, ale w porównania do poprzednika ma więcej znamion hard rocka spod znaku Dokken. Nie jest to złe, ale też troszkę brakuje do chwalenia pod niebiosa. Na pewno dostajemy stonowany materiał, gdzie gitarzyści idą w hard rockowe patenty.Turin i Efetzis nie są może wirtuozeriami gitary, ale na pewno potrafią grać szczerze, prosto, ale z dużą dawką swobody. Duży plus dla nich za melodie, które są mocnym atutem tego wydawnictwa. Całość bardzo dobrze spina charyzmatyczny wokal Johnny'ego B, który idealnie stara się budować klimat lat 80.

Okładka zwiastuje nam ucztę i prawdziwe cudo, jeśli chodzi o heavy metal. No cóż, jest dobrze, ale nie tak świetnie jak na okładce. Bardzo dobrze wszystko się zaczyna, bo od melodyjnego "Judas", który inspirowany jest twórczością Iron Maiden. Pierwszym takim szybszym utworem jest prosty i chwytliwy "Dont fall from the sky". Dobrze się tego słucha, choć nie czuje dreszczy, serce też nie bije szybciej. Hard rock wdziera się w "on the edge", który brzmi troszkę kiczowato, ale wpasowuje się w styl płyty. Wypełniaczem jest tutaj "Set the night on the fire", który swoją formą i aranżacjami przynudza. Na pewno ciekawszy jest "No fear" mający coś z Warlock czy marszowy "Eye of the storm". Lekkość i nieco komercyjny wydźwięk to cechy zamykającego "Walking into the light".

W skrócie, mamy tutaj dużo hard rocka, dużo prostych melodii i niestety brak rasowych hitów, killerów. Wszystko sprowadza się do lekkiego i luzackiego grania, z którego nie wiele wynika. Słucha się tego nie najgorzej, bo czuć klimat lat 80, ale jest sporo błędów i wpadek. Nie ma zadziorności, heavy metalowej mocy i przez co płyta traci na swojej wartości. Crimson fire ma potencjał i grac potrafił co pokazał na "Fireborn". Tutaj niestety mamy rzemiosło i to średnie z kilkoma przebłyskami. Można posłuchać, aczkolwiek za parę dni mało kto będzie pamiętał o tym wydawnictwie.

Ocena: 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz