Najgorsze co może
spotkać zespół heavy metalowy, to próba kombinowania
i chęć spróbowania czegoś nowego, odcinając się tym samym
od swoich korzeni. Niestety taką decyzję podjął jeden z
ciekawszych zespołów brazylijskich grających heavy/power
metal. Mowa tutaj o Hibria, który od 1996 roku sukcesywnie
podbijał serca fanów takiej muzyki. Początek ich kariery był
bez błędny, jednak z czasem kapela zaczynała nieco kombinować i
już to było słychać na „Silent Revenge”. Jednak w tym roku
zespół po prostu zaskoczył swoim nowym dziełem. „Hibria”
to album który jest czymś innym, czymś co nijak pasuje do
twórczości tego zespołu. Tak więc stało się i jeden z
ciekawszych zespołów przeżywa kryzys.
Wystarczy spojrzeć na
nowoczesną, wręcz metalcorową okładkę by wiedzieć, że jest coś
nie tak. Niby skład nie uległ zmianie, niby gdzieś tam słychać
echa power metalu, to jednak zespół postanowił brzmieć
nowocześnie, bardziej agresywnie, progresywnie. W efekcie dostaliśmy
pokręcony materiał, który nie jest łatwy w odbiorze. To co
wyróżniało ten zespół, te charakterystyczne
zagrywki, melodie, motywy i przebojowość znikła. Zamiast tego mamy
wyszukane motywy, jakieś dziwne wtrącenia i brak ciekawych
pomysłów. To, że jest coś nie tak słychać w otwierającym
„Pain”, który jest daleki od tego co zespół
tworzył. Wokal Iuriego może nie jest taki zły, może ma to swój
urok, szkoda tylko że całe instrumentalne zaplecze nie powala,
wręcz odstrasza. Na plus z pewnością można zaliczyć szybszy
„Abyss” , w którym można wyłapać patenty
z wcześniejszych płyt. Amerykański pazur, nutka thrash metalu w
„Tightrope” też sprawiają, że ten utwór
może się podobać. Już nieco inny styl niż na pierwszych płytach
Hibria, ale tutaj to jeszcze ma ręce i nogi. Jest zagrane z pomysłem
i potrafi zapaść w pamięci. Niestety na płycie więcej jest
wypełniaczy. Potwierdza to ponury „Life” czy
mroczniejszy „Ghosts”. Kolejna dziwna rzecz to, że
wszystkie utwory zlewają się w jedną całość. Ciężko ocenić
czy słuchamy „legacy” czy to już „Ashamed”.
W sumie jeszcze gdzieś tam warty uwagi jest szybszy „Church”,
który ma niezłego kopa. Jest energia, jakiś polot i agresja.
Dobrze to brzmi i szkoda, że zespół na tej płycie nie
skomponował więcej takich miłych dla ucha utworów.
Kombinowane, eksperymenty
w stylu pokazują, że zespół się rozwija i nie stoi w
miejscu. Jednak często trzeba zapłacić za to odpowiednią cenę.
Hibria brzmi nowocześnie, może bardziej agresywnie, ma w sobie
więcej progresji, ale zatraciła swoje podstawowe cechy. Zwłaszcza
przebojowość i umiejętność tworzenia atrakcyjnych melodii.
Niestety „Hibria” to najgorsze dzieło Brazylijczyków i
jedno z największych rozczarowań roku 2015. Szkoda.
Ocena: 3/10
Smutne,ale prawdziwe... :(
OdpowiedzUsuńKto napiszę tu, kiedy wyszła ostatnia dobra płyta z Brazylii? Dla mnie to był debiut Shaman z 2002. Od tamtej pory tykam jak kijem przez szmatę.
OdpowiedzUsuńArgentyna to inna sprawa :)
Coś w tym jest, choć nowy Dragonheart dobrze się prezentuje :D
UsuńPolecam albumy D.A.M - melodic death metal na poziomie z Brazylii. ;)
Usuń