środa, 28 lutego 2024

RAGE - Afterlifelines (2024)


 Moda na podwójne albumy nie przemija. Był podwójny album Helloween, Judas Priest, Metalika, czy Iron maiden i teraz przyszedł czas na niemiecki Rage. Panowie, którzy są na scenie od 40 lat postanowili wydać 29 marca nakładem Steamhammer swój 24 album w bogatej karierze. Wielkim fanem zespołu jakoś może nie byłem, ale szanuje ich twórczość, a ostatnio wydawnictwa naprawdę przypadały mi do gustu. Zwłaszcza te od wydania "21", który był bardzo melodyjny i energiczny. Od tamtej pory Rage trzyma wysoki poziom i ostatnie dzieło zatytułowane "Resurrection Day" to tylko potwierdzały. Teraz band przyszykował coś wyjątkowego dla swoich fanów, a mianowicie podwójny album zatytułowany "Afterlifelines". Pierwsze jak dotarła do mnie ta informacja, to byłem przerażony. Toporny, niemiecki heavy/power metal to raczej materiał na jeden album i ciężko będzie zaciekawić słuchacza przez dwa krążki. Czy moje obawy były uzasadnione?

Typowa dla zespołu okładka, zadziorne i takie niemieckie brzmienie to już taki standard zespołu. Pod tym względem Rage jakoś nigdy nie zawodził. Sam materiał należy podzielić na pierwszy cd, który nagrany został przez trio z Petere Peavym Wagnerem na czele. Drugi album to już rage z elementami orkiestry, który przyciągnie uwagę fanów takiego "Lingua Mortis".  Peter mimo swoich lat dobrze się trzyma i wciąż ma ten pazur w głosie. Ta jego barwa jakoś nigdy w 100 % mi nie leżała i tego już nie zmienię. Na pewno jest on rozpoznawalny i jedyny w swoim rodzaju. Od razu wiadomo, że to Rage. Na nowym krążku brzmi bardzo melodyjnie i jego wokal jest urozmaicony, co cieszy. Jean Bormann z pewnością daje niezły popis umiejętności i na tym albumie ma ręce pełne roboty. Dwoi się i troi, by płyta była urozmaicona, dynamiczna i przebojowa. Bardzo gitarowy album Rage i jest czym się zachwycać. Nie jest to typowe ponure, toporne niemieckie granie, które nudzi i oparte jest na jednym motywie.

21 utworów, prawie 90 minut muzyki, dwie płyty i prawdziwa uczta dla maniaków Rage. Odpalam pierwszą płytę i wkracza "in the beginning". Nastrojowe, pełne emocji intro, buduję napięcie i trzyma nas w niepewności, aż w końcu wkracza killer w postaci "End of Illusions". Piękny riff, wejście gitary i od razu czuć moc i pazur. To jest Rage jaki ja kocham. Hicior "Under a black Crown" to singiel, który promował płytę. Wysoki poziom został utrzymany i wciąż jaram się jak dziecko w piaskownicy. Mamy również drapieżny "Afterlife" i wciąż balansujemy na pograniczu heavy/power metalu i thrash metalu. Brzmi to świeżo, a zarazem klasycznie. Rage w najlepszym wydaniu, a to dopiero początek. Więcej thrash metalowej motoryki mamy w energicznym "Dead man Eyes" i nie ma sie do czego przyczepić. Szok, że po tylu latach panowie mają coś do zaoferowania i potrafią tworzyć takie killery. Kawał dobrej roboty. Nieco zwalniamy tempo i wkracza mroczniejszy i nieco nowocześniejszy "Mortal". Ten album zachwyca przebojowością i bardzo chwytliwy refrenami. Wystarczy posłuchać "Toxic Waves" czy "Waterwar". Troszkę nowoczesnego wydźwięku ma "Shadow World", a nieco hard rockowy "Life among ruins" pokazuje, że Rage urozmaicił swój materiał i chce zaskakiwać słuchacza.

Druga płyta jest już troszkę inna. Bardziej nastrojowa, bardziej podniosła, bardziej w stylu "Lingua Mortis", gdzie nie brakuje aspektów symfonicznych. Pojawiają się wolniejsze utwory i chwilę melancholijne. "Cold Desire" wyróżnia się pomysłowym riffem, podniosłym feelingiem i niezwykłą melodyjnością. Petarda! Taki klasyczny power metal można uświadczyć w melodyjnym "Root of Our Evil". Druga płyta wg mnie trochę słabsza od pierwszej. Taki nieco hard rockowy "Curse The Night" jakoś nie przekonał mnie w 100 %.  Podobnie wypada troszkę nijaki "Dying to Live". W tej spokojniejszej formule już ciekawszy jest "In the End". Bardzo pomysłowy motyw główny i świetny balladowy nastrój. Piękny kawałek! Można też odpłynąć przy dźwiękach 10 minutowego kolosa w postaci "Lifelines". Tutaj też postawiono na nastrój i finezyjne zagrywki. Jak dla mnie drugi krążek jest trochę słabszy, ale to wciąż granie na wysokim poziomie.

Szacunek, że Rage potrafił utrzymać zainteresowanie przez tyle kawałków i trzymać wysoki poziom. To nie lada wyzwanie nagrać interesujący materiał, który zmieścił się na dwóch płytach. Można doznać nużenia, znudzenia i zmęczenia takim długim posiedzeniem z Rage. Tutaj bardzo miła niespodzianka, bo album nie nudzi i zachwyca swoją przebojowością, dojrzałością. Rage potwierdza, że jest w znakomitej formie i że stać ich jeszcze na znakomity album. Do ideału troszkę mi zabrakło, co nie zmienia faktu, że ten album trzeba znać. Jeden z najlepszych w dorobku Rage, a kto wie może nawet najlepszy? Każdy sam musi się zmierzyć z tą dużą porcją muzyki Rage i ocenić. Brawo! Bardzo miła niespodzianka i pisze to osoba, która nie jest jakimś tak zagorzałym fanem Rage, która ma w domu ołtarzyk na część Petera Wegnera.

Ocena: 9/10

3 komentarze:

  1. Nie jestem wielkim fanem RAGE i nie znam wszystkich płyt, ale do kilku wracam regularnie. Singiel promujący mnie nie powalił, ale jestem ciekaw całego wydawnictwa. Przy okazji czy słyszałeś Grey Wolf - The Icy Mountains i czy będzie recenzja. Dla mnie rewelacja!!!! Płyta dla fanów IRONSWORD!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rage to silidna kapela.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ pokąsała RAGE muza uśpionej genialności ! Nagrywali te płyty, nagrywali, ale od pewnego czasu nawet nie chciało się ich odsłuchiwać, miałem nawet kilka na różnych nośnikach, ale jakoś ,,poginęły,, , i to raczej nikt ze znajomych ich nie ,,pożyczył,, bo takie genialne były. A tu nagle taka niespodzianka, chociaż gdyby nie recenzja, też pewnie bym nie przesłuchał, a to jeszcze podwójny album, ale warto było, jeszcze jak warto. Jakie tutaj bogactwo melodii, jakie niebotyczne refreny, jakie czujne zagrywki, jakie nośne gitary i genialne solówki, jakie muzycznie subtelne wstępy do utworów, jakie barokowe orkiestracje, i jaka gra sekcji rytmicznej , bo to nie byle napierdalanka jest. Żadnych mielizn, żadnych dłużyzn, wszystko wybrzmiewa we właściwym miejscu i czasie, a wszystko to tak urozmaicone, ale żadnego eklektyzmutu nie uświadczymy, bo wszystko jedzie w ramach wypracowanego wcześniej rage,owskiego stylu. A jeszcze jakie zakończenie tej płyty, ciary przechodzą i jeszcze po wybrzmieniu muzyki nie ustępują. Co tu dużo gadać, tego trzeba posłuchać, bo RAGE sięgnęli metalowego nieba i to w punkcie dla wielu nieosiągalnym.

    OdpowiedzUsuń