Ta komiksowa okładka najnowszego albumu Steel Arctus potrafi zmylić, bo to, co kryje się w środku, to czysty, epicki heavy metal w duchu Manilla Road, Visigoth, Manowar czy Majesty. Grecka formacja, obecna na scenie dopiero od 2020 roku, zdążyła już zgromadzić grono oddanych fanów. „Dreamruler”, ich trzeci studyjny album, potwierdza, że zespół ma solidne rzemiosło i spory potencjał — choć chwilami brakuje czegoś, co pozwoliłoby mówić o pełnym triumfie. Premiera płyty zaplanowana jest na 28 listopada dzięki współpracy z No Remorse Records.
Tasos Lazaris, znany z Fortress Under Siege i Struttera, ponownie udowadnia, że jego charakterystyczny wokal idealnie współgra z epickim, bitewnym klimatem heavy metalu. Jego głos dodaje utworom drapieżności, emocji i wyrazistości — momentami wręcz hipnotyzuje. Trzon muzyki Steel Arctus stanowią jednak przede wszystkim riffy i gitarowe partie Nasha G. Nie są może rewolucyjne, ale mają odpowiednią dynamikę i przebojowość, dzięki czemu album słucha się z dużą przyjemnością. Nie zabrakło tu chwytliwych melodii, nośnych refrenów i solidnego True Heavy Metalowego charakteru.
Album zawiera 11 kompozycji, które prezentują Steel Arctus w bardzo dobrej formie. Na otwarcie otrzymujemy drapieżny „Cry for Revenge” — epicki, szybki i napędzany ostrym riffem. Zespół już od pierwszych sekund pokazuje swoją siłę i pewność stylu. Następnie pojawia się prosty, ale klimatyczny „Defender of Steel”, którego oldschoolowy urok trudno przecenić. „Fate of the Beast” to lekki, melodyjny przebój, ukazujący energię i świeżość zespołu. Szczególnie wyróżnia się marszowy, epicki „Wicked Lies”, w którym Steel Arctus zachwyca aranżacją i atmosferą. W „Fires of Death” dostajemy klasyczny, solidny heavy metal, natomiast w zadziornym „Glory of the Hero” można wyczuć echa twórczości Dio. „Will to Power” przynosi więcej mroku i ciężaru, podczas gdy bardziej rozbudowany „Legend of the Warrior” mimo dobrych podstaw, mógłby zostać poprowadzony z większym rozmachem i pomysłowością.
Choć skład Steel Arctus tworzą muzycy z doświadczeniem i dużymi umiejętnościami, sama płyta — mimo że bardzo dobra — nie oferuje elementu zaskoczenia. Brakuje tu naprawdę wybijających się hitów, które na długo zapadałyby w pamięć. Całość jest jednak rzetelna, energiczna i pełna pasji, choć w 2024 roku pojawiło się już kilka bardziej innowacyjnych pozycji w podobnym stylu. W porównaniu z poprzednimi płytami czuć lekki spadek formy i lekkie rozczarowanie
Ocena: 7/10

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz