czwartek, 30 czerwca 2011

THERION - Lemuria (2004)

Rok 2004 dla Therion był czymś wyjątkowym bo wydali dwa genialne albumy. Sirus B i „Lemuria”. Zgromadzony materiał zebrany przez muzyków nie dało się zmieścić na jednym albumie, stąd 2 albumy i w sumie dobrze, bo dobrej muzyki nigdy za wiele. O ile już na Sirusie słychać więcej heavy metalowego grania, niż całego tego symfonicznego grania, które raczej jest jako dodatek, żeby zbudować odpowiedni klimat, ale oba albumy mają iście heavy metalowy wydźwięk, zwłaszcza Lemuria. Ten album jeśli chodzi o czas trwania to jest nawet krótszy od Sirus B, a podyktowane jest krótkimi utworami. Skąd pomysł na taki tytuł? Dlaczego akurat „Lemuria”?
Przy nagrywaniu płyty zespół inspirował się przede wszystkim różnymi mitami greckimi, indiańskie opowieści, czy tez historia kontynentu o nazwie Lemuria, który zniknął pod powierzchnią wody, za sprawą nie ustanych trzęsień ziemi. Na ile jest to prawdziwa historia, ciężko powiedzieć, ale ważne że tworzy odpowiedni klimat, jaki zresztą obdarzony jest cały album. Mogłoby się wydawać, że skoro Sirus B jest taki genialny, to na ten album zapewne trafiły te gorsze kompozycje. Hmm, no nie koniecznie, ba powiedziałby że tutaj trafiły tak samo genialne utwory. Klimat albumu jest utrzymany w podobnym klimacie co Sirus, jest mrok, tajemniczość, a gdy trzeba to nawet bajeczny. To tyle tytułem wstępu, a jak jest z zawartością.
Całość otwiera znakomity „Typhon” i jest ciężki riff, który jest oczywiście utrzymane jak najbardziej w heavy metalowej stylistyce. Potem symfoniczne chórki i mamy Therion pełną gębą. Jest to wszystko znów bardzo melodyjne i chwytliwe. Choć wszystko brzmi cacy i znajomo, to o tyle refren zaskoczył...nawet mnie. Growl Johannsona no, a to już raczej nasuwa stare albumy Theriona. Nie psuje to całkowitego efektu, ba nawet dodaje mu mocy i niezłego kopa, a takich utworów też nam słuchaczom trzeba. Niezwykła dynamiką charakteryzuje się również „Uthark Runa”, w którym można doszukać się nieco wolniejszego tempa, ale porywający i zarazem bardzo bujający riff, nie pozwala nam się nudzić. Znów jest heavy metalowy wydźwięk, a chórki są tutaj jako dodatek. Piotr Wawrzyniuk świetnie sobie radzi sobie ze swoją mroczną kwestią. Oczywiście nie zabrakło też Matsa, który jest dla mnie największym odkryciem roku 2004. Trzeba też podkreślić, że utwór jest bardzo melodyjny. Końcówka znów ma znów nieco zaloty pod power metal. „Three Ships Of Berik part 1” tutaj słychać melodie dość znaną, bodajże z Nightwisha. Jest znów bardzo melodyjnie, aczkolwiek tutaj więcej jest symfonicznego grania i jest znów growling. Jest piękno i jest agresja, dla mnie kolejny killer. W drugiej części tego utworu mamy podniosłość i symfoniczne granie pełną gębą, aczkolwiek nieco za krótkie.
W połowie albumu umieszczono piękny tytułowy „Lemuria”, który jest niczym innym jak melancholijną balladą. Tutaj nieco zrezygnowano z przepychu aranżacyjnego. Jest piękno same w sobie. Tutaj słychać piękną melodię wygrywaną przez akustyczną gitarę, słychać niesamowity refren, który porywa i chwyta. Jest to kolejny dowód na to, że album jest arcydziełem. Takie ballady nie powstają tak często. Idealnie wpasował się nawet w tą warstwę instrumentalną flet. Wrażenia z tego utworu pozostają na długo. Nieco w innym klimacie utrzymany jest „Quetzalcoat” niby to zaczyna się energiczne, to jednak słychać tutaj mrok, słychać podniosłość i wysunięcie chórków w zwrotkach. Natomiast refren znów jest chwytliwy i pełny werwy, bardzo efektowne zmiany wokali i temp. Ciekawym rozwiązaniem okazał się również „The Dreams Of Swedenbord”, w którym pokuszona się o taki symfoniczny- rock. Ciekawe został wypracowany riff, nieco taki progresywny, ale bardzo chwytliwy. Znów jest sporo ciekawych melodii, znów piękny i łagodny klimat, a najlepsze tutaj jednak są partie wokalne oraz same kwestie tekstowe.
An Arrow From The Sun” tutaj się też momentami przewija rock. Zaczyna się spokojnie i dość oryginalnym wstępem w postaci prostego, ale fajnie bujającego riffu. Spokój i wyeksponowanie chórków oraz kobiecych wokali. Po ciekawym wstępie znów heavy metalowy wydźwięk, z tym że mamy znów niezwykle melodyjną warstwę instrumentalną. Tym razem heavy metalowe dźwięki połączono z operowymi wokalami. Co ciekawe nie zabrakło pomysłu na kilka ciekawych motywów, które urozmaicają owy utwór. „Abraxas” to jest dobry przykład jak grac wysokich lotów skoczny heavy metal. Znów zespół postawił na moc i efektywność. Nawet kobiecy wokal świetnie się wpasowuje w dość energiczny riff. Nie gorszy jest „Overtüre/Prometheus Entfesselt', w którym drobne udziwnienia nie psują ostatecznego efektu. Znów zespół serwuje heavy metalową ucztę dla słuchacz. Nie zabrakło pomysłu na różnego urozmaicenia, czy też melodie, co może dziwić przy tylu utworów, co zespół stworzył na rzecz Sirusa i Lemurii. Szacunek się należy po większość zespołów boryka się z nagraniem jednej dobrej płyty, gdzie Therion nagrał 2 perfekcyjne albumy, które ukazały się w roku 2004. pomimo że są odrębnymi albumami to dla mnie jednak Sirus B i Lemuria zawsze będą tworzyć jedność i za każdym razem będę je słuchał razem, bo klimatycznie i kompozycyjnie stanowi to całość. Kolejny raz Therion wydał nieco inne albumy od poprzednich. Nastawił się na heavy metalową jazdę , gdzie patenty symfoniczne stanowią o niezwykłej przestrzeni owej muzyki, a także o jej przepychu. Nie ma mowy o nudzie, a ni tym bardziej o wypełniaczach. Jest to muzyka, która pobudza emocje, która wprowadza nas do świata magii, a takie krążki nie powstają ot tak. Dla fanów płyty obowiązkowe, ale dla tych którzy nie lubią i nie znają też posłuchanie tych płyt też powinni posłuchać. Piszę to ja, słuchacz, który wielkim fanem zespołu nie jest, a jednak znalazł coś dla siebie. Momentem przełomowym było poznanie tych albumów, może i dla ciebie będzie to przełom i zmiana zdania o 180 stopni w stosunku do muzyki Therion? 10/10. Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz