wtorek, 28 czerwca 2011

DREAMTALE - Epsilon (2011)





3 lata temu poznałem pewien album o nazwie „Phoenix „ pewnego zespołu grającego melodyjny power metal prosto z Finalnadii. Jak się okazało, zespół gra już o dawna, a jego lider Rami Keränen, niczym Kai Hansen czuwa aby zespół podążał właściwą drogą. Na albumie z roku 2008, była to droga, która wiązała się z luzem, z radością i nie zwykłą melodyjnością. Były hard rockowe za śpiewki, było wszystko to czego nie miały inne albumy. Choć był to krążek numer 4 to jednak największe sukcesy zespół zawdzięcza pierwszym albumom, które fajnie się słucha, ale jakoś nigdy mnie nie oczarowały jak ten album z roku 2008. Zespół ugruntował swoją pozycję to fakt, choć z drugiej strony n ie było to łatwe zadanie, biorąc pod uwagę dość częste zmiany personalne. Jedną z istotnych takich zmian to nowy wokalista Erkki Seppänen , które bardziej znany zapewne jest rosyjskim fanom ciężkiego grania, gdyż jego występy wiążą się głównie z zespołem KYPCK. Jedno trzeba zespołowi przyznać, nie każe czekać fanom długo na swoje albumy. Praktycznie regularnie co 2 lata mamy nowy krążek, a w tym roku został wydany już album nr.5, zatytułowany „Epsilon”. Tym razem mamy typowy album dla tego zespołu. Jest radość, jest luz i melodyjne granie w granicach power metalu. Fani zespołu, jak i pokrewnych zespołów typu Freedom Call, Power Quest czy też Gamma Ray będą zadowoleni. Choć w tym graniu nie ma oryginalności, może nie ma żadnej rewolucji, ale fani o to nie proszą. Chcą kolejny taki sam album, z takim samym graniem. Wyszły różne albumy w tym gatunku, ale z takim radosnym graniem to na myśl przychodzi właśnie Dreamtale, Symfonia czy też Alestrom. To tyle tytułem wstępu. Taa piąty album, a jak słychać pomysłów nie brakuje na dobre melodie. To w jaki sposób jest otwarty ten album to jest wręcz perfekcja. Jedna z najlepszych kompozycji w kategorii power metal w tym roku. „Firestorm” to znakomity utwór, utrzymany w szybkiej tonacji, przy użyciu prostych, aczkolwiek, chwytliwych melodii. Refren też tutaj jest bardzo w padający ucho. Miło posłuchać jak toś jeszcze ma zapał w tym zawodzie, i leje na to co jest na topie, a co nie. Oni zawsze będą grać swoje. Super start i mamy jeden z najmocniejszych punktów na albumie. Numer 2 jest dla true metalmaniaków kiczem za pewne, pewnie pękają ze śmiechu, że to techno metal, albo inne dziwactwo. To ja powiem im jedno „Angel of Light” to zajebisty przebój, który by osiągnął międzynarodowy sukces w radio czy też na Eurowizji. Utwór prosty, może wiejski za sprawą tanecznych partii klawiszowych, ale przez to kawałek jest jeszcze bardziej chwytliwy i aż chce się tańczyć i śpiewać. Jest fajne tempo, jest moc podczas zwrotek, są i melodie,no a refren to czysta energia. Czy wam też się kojarzy ten utwór z Axxis? No i jeszcze te męsko- żeńskie wokale. Troszkę Sonaty Arctica, troszkę starego Stratovariusa słychać w następnym utworze to jest „Each Time i die” choć jest o klasę wyższy. Jest znów przebojowość i prostota. No bo czy można mówić o kombinowaniu i utrudnianiu przekazu, gdy się słyszy taki prosty, ale łatwo wpadający refren? Otóż nie, a dla mnie jest to kolejna mocna kompozycja z tego albumu, pomimo że może wydawać się to nieco oklepane. Zgrabnym utworem też jest „Where Eternal Jesters Reign” , w którym tez postawiono na szybkość i melodyjność, a ta recepta póki co się sprawdza. Słychać radość, nie ma napinki na sztuczne i techniczne granie. Refren tez może nie powala oryginalnością, ale słucha się to z radością i nie nudzi. W tym utworze słychać przede wszystkim jak ważnym instrumentem dla zespołu są...klawisze. To one podwajają melodyjność i cukierkowatość jednocześnie. Pierwsza połowę albumu zamyka kolejny mocny punkt krążka, a mianowicie „Fly away”, w którym słychać bojowość, podniosłość. Nie ma zbędnej szybkości, nie ma przeładowania jeśli chodzi o melodie i trochę ukryto ową cukierkowatość, a utwór sam prezentuje się okazale za sprawą dobrze rozegranych melodii i nieco wolniejszego tempa. Zresztą refren też nieco innego rodzaju, taki z emocjami został rozegrany. Nieco wyróżniający się jest „Reasons Revealed „ i pan Rami troszkę momentami przypomina Kiske, może nawet Bruca Dickinsona z ostatniego albumu. Co mnie kreci w tym kawałku, to taki magiczny klimat, bajkowy spokój. Refren też potrafi dodać skrzydła, ba momentami nawet wzruszyć.”Strangers Ode” to już typowy kawałek dla tego zespołu. Szybko i do przodu, choć tym razem słychać motorykę Helloween, nawet rami pod Kiske śpiewa. Szczerze niech sobie dadzą spokój, ile to już grania pod Keeperów było i jest. A tutaj jest to poprawne, ale bez jakieś większej podniety. Nie zbyt udany jest też „Mortal games” tylko dobry, albo aż. Brak jakiegoś charakteru, brak jakieś ciekawej melodii. Nic specjalnego. Podobne wrażenie robi kolejny utwór „ Lady Of A Thousand Lakes” , w którym epickość jest wymuszona. Całościowo też nieco nie składnie, raz jest dobrze, melodyjnie, a raz nudno. Jeszcze do tego długość utworu, prawie 6 minut, a jak słychać zespół nie radzi sobie z takimi kompozycjami. Jeśli już maiłbym wybierać wśród tych długaśnych utworach, to postawiłbym na ostatni czyli „March To Glory”. Tutaj przynajmniej znów mamy ciekawe motywy, chwytliwe melodie i bojowy refren. Słychać tutaj ten poziom jaki zespól prezentował na pierwszej połowie tego albumu.

Zaczęło się bardzo dobrze, potem w połowie tempo i poziom nieco spadł, potem różnie. Tak więc jest pierwszy wniosek..nierówny poziom. Pomysłów wystarczyło na kilka zajebistych kawałków i to wszystko, potem jest dobra mina do złej gry. Album fakt jest bardzo miły w odsłuchu, takiego grania wiele nie było w tym roku, to też krążek wyróżnia. Dla fanów radosnego power metalu pozycja obowiązkowa. Jeśli o mnie chodzi obok „Phoenix” jest to ich najlepszy album. To też ode mnie dostaje ten album mocne 7.5/10

2 komentarze: