Wszystko zaczyna się od „Wolf to The Moon” typowy kawałek dla Rainbow. Rozpoznawczy riff, ciepłe brzmienie osadzane w hard rocku, czy też melodyjnym metalu. Cały ten riff jak cała melodyka kojarzy się przede wszystkim z Rising. „ Cold Hearted Woman” kolejny utwór, który zawiera to co najpiękniejsze w Rainbow, a mianowicie bujający, momentami hard rockowy riff Ritchiego. Tak to jest to wizytówka tego zespołu, nie zależnie od tego z kim i kiedy gry Ritchie. Choć trzeba przyznać, że tego typu bujających utworów, które brzmią jak utwory z Rising nie wiele było w latach 80. „ Hunting Humans” jeden z moich ulubionych kawałków na tym albumie.W tym zespole było już wszystko: pop rockowe kawałki, długie kolosy, szybkie petardy. Ale tak pięknego, uczuciowego i tak magicznego utworu już dawno nie było w tym zespole. Niesamowity riff, który owiewa całość tajemniczością, niepewnością. Na takie kompozycje czeka się latami, ale warto. Czy tylko mi ten utwór kojarzy się z albumem Black Sabbath „ Born Again”? „Stand and Fight” w tym kawałku ujawniło się bluesowo – rockowe wcielenie Ritchiego. Lekka kompozycja, która idealnie się sprawdza dla samotnego jeżdżca, który przemierza świat na harleyu. Tak ta kompozycja wyzwala i trzeba przyznać fajny efekt z tą harmonijką w tle.” Airel” znów inny kaliber utworu. Znów klimat bierze górę. Jest melancholijnie, bardzo wrażliwie. Tutaj z utworu wypływają emocje, które starają się wyrazić Doggie za pomocą swoich strun głosowych, a Ritchie za pomocą dźwięków swojej gitary. Tym razem Ritchie serwuje mocny riff, który jest bardzo posępny i przeszywający. Cały utwór jest utrzymany w takiej postaci, to też mogą się pojawić głosy nie zadowolenia.” Too late For Tears” tak było uczuciowo, to teraz znów energicznie. Utwór brzmi nieco jak Can't Happen Here. Nieco podobna sekcja rytmiczna podczas zwrotek, zresztą podczas refrenu w tle leci podobna melodia. Bez względu na skojarzenia jest to kolejny mocny utwór na tym albumie. „Black Masquerede” znów era z Turnerem się kłania. Bardzo hard rockowy kawałek, który porywa melodyjnością, łagodnością no i porywczością. Wszystko zostało dobrze wyważone, nie ma kombinowania, nie ma cukru. Jest tylko Ritchie i jego gitarowy kunszt. „Silence” cóż ten utwór jakoś tak najmniej brzmi jak utwór Rainbow, zalatuje mi tu Ameryką. Śmiało można uznać ten utwór za najcięższy. Znów ciekawe urozmaicenie, tym razem przez trąbki. Niby jest dobrze, jednak jakoś mi to nie pasuje do reszty, pod względem poziomu i koncepcji.” Hall Of the Mountain King” dla mnie jest to bez wątpienia najlepsza kompozycja na tym albumie. Szybka, melodyjna, oparta o nutę wyjętą z muzyki poważnej. Odegrana z pasją i polotem. Kocham takie kawałki. A Ritchie niegdyś udowodnił, że granie takich kawałków nie sprawia mu problemów, a ma tu na myśli Difficult to Cure.” Still Im sad” jest to znany skądinąd utwór, zagrany po raz kolejny.
Ritchie Blackmore po raz kolejny udowodnił, że jest wielki, że gra na gitarze jak mało kto, a Rainbow zaliczyć należy do tych największych kapel w kategorii melodic heavy/ hard rock. Album przyjął się znakomicie przez słuchaczy, ale jednak mistrz gitary miał inne plany. Związał się z inną muzyką, która jest daleka od tej z którą zawsze był związany. Założył wraz z żoną Blackmore Night. Rainbow pozostał mimo ostatniego albumu tym jednym z największych zespołów, który odbił piętno na gatunku, który posłużył dla wielu zespołów za wzór. Taka muzyka nigdy nie zginie, ona będzie żyć wśród słuchaczy czy też w płytach. Bo są to albumy które mimo swoich lat, wciąż będe chwalone, wciąż będą pozyskiwać nowych słuchaczy. Takie granie nie może się nie podobać. 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz