czwartek, 23 czerwca 2011

AVANTASIA - The Scarecrow (2008)

  
 Avantasia to jeden z najbardziej znanych projektów, który zebrał całą śmietankę muzyków z pogranicza Power i Heavy Metalu. Obie części metalowej opery odniosły komercyjny sukces i wyciągnęły macierzysty zespół Tobiasa Sammeta na wyżyny. Sam lider obu zespołów zarzekał się kolejnych części, kolejnych płyt pod szyldem Avantasia, gdyż dla niego była to jednorazowa odskocznia i możliwość zrealizowania pomysłu odnośnie metalowej opery, który długo się rodził w jego głowie. Mija zaledwie kilka lat i w roku 2007 nachodzą świat pogłoski jakoby Sammet nagrywał nowy album...Avantasii. Szok początkowo był, ale też temu uczuciu towarzyszyło inne uczucie....Strach. Sammet z zespołem Edguy odchodził od power metalu bardziej na rzecz hard rockowego grania, który ma w sobie szczyptę power metalu. Powtórki z dwóch poprzednich krążków nikt się nie spodziewał, bo to były za wysokie progi nawet dla kogoś tak utalentowanego jak Tobias. Zaczęły się pojawiać w sieci informacje odnośnie gości i strach się powiększał, bo było sporo typowo rockowych gości. Pełnometrażowy album o tytule „The scarecrow” poprzedziły dwie części epek. I potwierdziły obawy, że album będzie czymś innym, ale czy gorszym? To już kwestia gustu, jednak jedna rzecz mnie uspokoiła, a mianowicie talent kompozytorski Tobiasa. Mogło się wydawać, że Tobias podjął decyzję wskrzeszenia tego projektu, żeby zgarnąć łatwą kasę i żeby przypomnieć o sobie jeszcze raz. Tym razem jednak nie ma żadnej ciekawej historii,jest typowy album naszpikowany gośćmi. Jednakże nie liczą się pobudki dla jakich album został stworzony, tylko co prezentuje, jaką muzykę niesie ze sobą. O ile na pierwszych krążkach było zdominowanie przez muzyków grających w zespołach power metalowych. O tyle tym razem jest rozrzut, są i rockowi , są i specjaliści od heavy metalu, a także weterani power metalu. Tyle tytułem wstępu, a teraz skupmy się na zawartości krążka.
Całość rozpoczyna „Twisted Mind” i tutaj słychać że Avantasia chce być na topie, chce być czymś ambitniejszym niż power metal. Mnie tam się to podoba nowe wcielenie tego projektu, pomimo że odsunęli się od grania pod Helloween. Jest ponury klimat, jest operowy riff, jest prosty i chwytający refren, a wokalny dialog Sammeta z Khanem z Kamelot wybitny. Jednakże niektórzy starzy fani mogą być zawiedzeni, w sumie im się nie dziwię, bo sam kochałem starą avantasie, choć z drugiej strony to nowo wcielenie też jest genialne. Sammetowi można przypisać cechę podobną do Kai czy też innych znanych muzyków, że potrafi sam stworzyć niezwykłe utwory, sam potrafi stworzyć niezwykłe kolosy. W skrócie, jest osobą która jest obdarzona przez Boga niezwykłym darem kompozytorskim. A taki „The Scarecrow” jest jego z najlepszych dzieł jakie wykreował. Jest epickość, jest klimat, jest również...wzruszenie. Piękne dźwięki wydobywają się z tej kompozycji, jak nie flet, to gitara i wiele innych smaczków. Daleka jest od szybkiej galopady, ale ma swój urok i prezentuje piękno jakie ciężko znaleźć w muzyce metalowej. Tekst łatwo się klei słuchacza zwłaszcza refren. Pochwalić tutaj wielkiego gościa, bez którego ten album nie miałby takiego efektu, a mianowicie Jorna Lande. „Shalter from the rain” tutaj słychać echa starego wcielenia Avantasii. Jest szybkość, drapieżność i melodyjność. Nie ma się czemu dziwić skoro warstwę instrumentalną została zagrana przez Henja i Kaia z Gamma Ray. Refren iście Helloweenowy, to też powierzono go nikomu innemu jak byłemu członkowi tego zespołu – Michealu Kiske. Poza szybkością, można tutaj nieźle wczuć się w klimat w połowie, gdzie pierwsze skrzypce gra Bob Catley z magnum – genialne została rozegrana ta kwestia. Wielką niespodzianką okazał się utwór „Carry Me over” - jeden z singli, który promował ten album. Tym utworem Tobias rozczarował fanów, którzy go przekreślili za sprawą tego utworu. Dlaczego? Pop rock zagrany pod radio. Ale chwila moment. Czy liczy się tylko szybkość i ciężar, bo tak jest bardzo metalowo? Bo słuchanie takich chwytliwych rockowych kawałków jest tzw „pedalskie” i nie heavy metalowe. Pieprzyć takich ludzi i ich zdanie. Liczy się to co komu w duszy gra, a ta kompozycja przemawia do mnie choć jest innym obliczem niż to z metalowej opery. Jest prosty i chwytliwy refren. Jest fajna melodia oraz rockowy feeling, czegoś chcieć więcej? Co mnie zdziwiło to tytuł kolejnego utworu - „What a kind of Love”. Nie typowa nazwa dla utworów Tobiasza, ale cóż w końcu to tylko tytuł. Amanda Sommerville i wszystko jasne skoro kobieta na wokalu to raczej łagodny będzie klimat. Tak też jest, ale o dziwo wzruszył mnie ten utwór. Piękne partie wokalne, niezwykły klimat taki nawiązujący do okładki. Choć utwór może bardziej kojarzyć się z jednym z utworów Celine Dion. Zresztą refren taki właśnie dość znany z radia.
Tak wypoczęci i wzruszeni możemy śmiało zmienić się w bestię i wyszaleć przy kolejnej petardzie na tym albumie, a mianowicie „Another Angel Down” kolejny killer na miarę dwóch pierwszych albumów. Jest energia, jest chwytliwy refren, a do tego genialny Jorn, który rozgrywa na tym albumie swoje jedne z najlepszych partii w swoim życiu. Riff z kolei jest bliski graniu Gamma Ray i Helloween. Na tym albumie panuje niezły klimat to trzeba przyznać nawet ciekawszy niż na metalowej operze bo tam było baśniowo, tak nieco fantasy. A tutaj no cóż jest mrok, tajemniczość i to może się podobać. Taki klimat dominuje w „The Toy Master”. Kolejny mocny punkt na tym albumie. Jest ciężko i posępnie. A w takich klimatach sprawdza się Alice Cooper, gdzie w całości oddano mu utwór. O dziwo można się przekonać na już wydanej koncertówce, że Kai Hansen też czuje się jak rybka w wodzie w takich klimatach. Riff prosty, ale porywa podobnie jak refren. To jest genialny dowód na to, że warto było nagrać nowy album, zmienić nieco styl, iść naprzeciw temu co wszyscy chcieli, no brawo za odwagę bo to w końcu wydaje plony. Na miarę pierwszych albumów jest też „Devil in The belfry” melodyjne wejście i słychać, że znów macał tutaj Henjo Richter co też przybliża ten utwór do metalowej opery. Proszę się w słuchać w ten refren, ale miazga. Takie rzeczy to jednak Tobias potrafi tworzyć, brawo. Tutaj Tobiaszowi pomaga wokalnie Jorn, którego jest najwięcej na tym albumie. Najsłabszy jest ”Cry a just little” totalnie nie porozumienie, nawet Rudolf Schenker nie ratuje tego utworu. Można było go zastąpić genialnym „Story aint over' z epki. Złe wrażenie próbuje zetrzeć „I dont believe in your Love” z mocnym riffem i prostotą, która chwyta. Tutaj genialnie się wpasował Oliver Hartmann. Na koncertówce wypada to jeszcze lepiej. Album zamyka kolejna kontrowersyjna kompozycja w stylu Carry Me Over - „Lost In Space” cóż ma do niej takie same podejście co do tamtego utworu, to też podoba mi się to nagranie, choć jest dalekie do pierwszych albumów i od metalu, ale miło się tego słucha.
Album ma kilka potknięć, ale całościowo wypada naprawdę bardzo dobrze. Rok 2008 był bogatszy w inne lepsze życie. Ale jak przyszło co do czego to u wielu ten album był wymieniany w rozliczeniach. Nie dziwię się bo album pomimo swoje wydźwięku się jednak wyróżnia. Przebojowością, to w jaki sposób zostały zaprezentowane utwory, gośćmi, a także niezwykłym wachlarzem gatunków muzycznych. Bo każdy coś tu znajdzie dla siebie spośród wyliczanki: rock,heavy metal, power metal, pop rock. 3 lata minęły, a ja wciąż wracam do tego albumu i wciąż przysparza mi sporo radości i przeżyć muzycznych. Warto sięgnąć, bez względu na przeszłość Tobiasa Sammeta i bez względu na to co piszą w internecie. Nota: 9/10

4 komentarze:

  1. Jak dla mnie tutaj Avantasia wzniosła się na wyżyny. Szkoda, że dalej już trochę gorzej było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawy pogląd:D A więc jest urozmaicenie i to po byku, jest aor, rock, power metal, heavy metal, jest sporo smaczków. Ale ja jako fan Gamma Ray, Helloween i power metalu, muszę jednak zrobić pierwsze miejsce dla metalowej opery. Ale mimo zmiany stylu wciąż jest to przedsięwzięcie na szeroką skalę. a dwa następne albumy, hmm wg mnie mają bardziej wyrównany materiał i nie ma potknięć tak jak tutaj. Najlepsze utwory? Tytułowy, Devil The Belfry, Another Angel i Toy Master:D

      Usuń
  2. "Twisted Mind", "Lost In Space" i przede wszystkim "Another Angel Down" to moje fejwrit łans :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Another to prawdziwy power metal, nieco Gammy nieco Helloween:D

    OdpowiedzUsuń