Judas Priest i ich przesławny album o tytule „Painkiller” odniósł tak duży sukces, że wiele zespołów nagle zaczęło czerpać garściami ze swoich idoli. Ileż to zespołów, wybrało się w te rejony, zwłaszcza w rejony painkillerowskie. Jednym z tych zespołów, które uzyskały najlepszy wynik zbliżając się do oryginału jest nie kto inny jak niemiecka ekipa grająca pod Judas Priest – Primal Fear. Zespół wydając swój 3 album „Nuclear Fire” znów przypomniał światu jaki to ważny dla heavy metalu był i jest album judasów. W składzie zaszła drobna zmiana, gdzie w miejsce Naumana przyszedł Wolter i jak się okazało był to strzał w dziesiątkę, bo pomiędzy 2 gitarzystami jest chemia, jest zrozumienie, a obaj wyczyniają cuda, co można usłyszeć na wspomnianym albumie. Okładka typowa dla tego zespołu, choć kolorystycznie bardziej mi odpowiada niż poprzednie. No i produkcja to kolejny element, który należy pochwalić, wszystko zostało dopieszczone na maksa. Na pierwszy rzut poszedł „Angel In Black” nieco dziwnych odgłosów w tle i wkracza Ralf rozwala swoim głosem wyciągając długo i bardzo wysoko „aahhh” niczym Halford. Riffy też nasuwają nam nic innego jak Painkillera judasów. Pomimo rejonów painkillerowskich, słychać tutaj stary Primal Fear, w którym dominuje przebojowość oraz chwytliwe i proste refreny. Co mnie też zadziwia na tym albumie, to solówki, których nie powstydziłby się sam duet Downing/Tipton. Odniesień do albumu judasów nie brakuje także przy kolejnej kompozycji zwanej „Kiss of Death” gdzie zapala nam się czerwona lampka i wyświetla „Hell Patrol” zwłaszcza to słychać na początku. Oprócz ciężkiego i zadziornego riffu należy także pochwalić bujający refren. Po raz kolejny można wzdychać przy popisach gitarzystów, bo są to sola nie byle jakie, a zagrane z pasją do muzyki, a to słychać. Najszybszym i najdrapieżniejszym kawałkiem na płycie jest „Back From Hell” i nie dziwię się że tematycznie wiąże się z piekłem kiedy takie partie gitarowe tutaj występują. Tutaj z painkillera wyjęty jest wokal w zwrotkach. Refren natomiast taki w stylu Primal fear. Przy takiej petardzie również nie mogło zabraknąć szybkich i chwytliwych solówek, a takowe są w tym utworze. Trzy powyższe genialne kompozycje w sposób prosty posłużyły do dalszej weryfikacji albumu. „Now or never” zagrany z pasją do wolniejszego tempa, utrzymany w podobnym klimacie, gdzie dominuje ciężar, aczkolwiek wyzbyto się szybkości i melodyjności. Riff jakiś taki nieco mało wyrazisty, za to refren jest warty wzmianki przy każdych dyskusjach na temat heavy metalowych refrenów. Tak znów genialne solówki, które ratują całość, przed większym upadkiem. Nie na korzyść jest też czas trwania tego utworu: ponad pięć minut i szkoda, bo to trochę pod koniec staje się nieco nudnawe. Jednym z takich moich faworytów jest choćby taki „Fight the fire”. Szybki, ostry, niczym zagrany na wzór thrashowego łojenia, aczkolwiek wszystko jest utrzymane we wzorze judasów. Jest to gitarowe i chwytliwe, do tego ten refren też prosty, aczkolwiek ma swój urok. Nieco mniej przekonuje mnie taki „Eye on a Eagle” utrzymany w stylistyce judasów. Nieźle wypada zwolnienie tempa, choć to wszystko przemija po jakimś czasie i czar pryska. Refren tez jakiś taki bez pomysłu, niczym się to nie wyróżnia, jedynie znów można się delektować nie zwykłem kunsztem gitarzystów. Ballady to ciężki kawał chleba, bo można zawsze łatwo spaprać. „Bleed For me” jest dobrze, jest jakiś pomysł, ale dlaczego to nie ma jakiejś pięknej melodii przewodniej. Dlaczego ten refren jest taki mało porywający? Na te pytania pewnie odpowiedzi nigdy nie poznam. Klasykiem z tej płyty i prawdziwym nr.1 dla mnie jest tytułowy „Nuclear Fire”. Rasowy kawałek utrzymany w stylistyce judasów, choć tutaj jakby więcej power metalu się kłania. Poza szybkością i drapieżnością można tutaj także usłyszeć bardzo chwytliwy refren i nic dziwnego, że kawałek jest grany na każdym koncercie. Ten utwór powinien być wzorem dla innych zespołów jak należy grać power/heavy metal z atrakcyjnymi melodiami.”Red Rain” kolejny wyśmienity kawałek utrzymany w średnim tempie, gdzie znakomicie prezentują się melodie oraz popisy wokalne Ralfa. Podoba mi się to w jakiś utwór został przyrządzony, skomponowany. I tutaj znów można posłuchać, jak Primal Fear w swoim złotym okresie tworzył znakomite i bardzo porywające refreny. Jednakże ja oraz cała brać metalowa kieruje swoje oczy w przypadku tego albumu swoje oczy i uszy w szczególności na kawałek, który jest bonusem a zwie się on „Iron fist in Velvet glow” tytuł nadawałby się do Manowar. Co mnie urzekło w tym kawałku to refren oraz połączenie piękna z muzyką heavy metalową. Nie zawsze piękno znaczy pedalstwo, i nie zawsze wolniejsze tempo czy akustyczna gitara świadczy o słabym utworze. Przed ostatni utwór to „Fire on the Horizon”, który znów jest drapieżny i przedstawia jak należy grać chwytliwy heavy/power metal. Takich utworów w wykonaniu tego zespołu bardzo fajnie się tego słucha, za każdym razem. Na koniec również bardzo udany kawałek „Living For Metal” gdzie znów mamy nieco wolniejsze tempo,aczkolwiek zespół nie popuszcza z poziomu. Jedynie nieco refren może nieco irytować, ale jest to wybaczalne.
Efekt końcowy albumu znakomity, są killery, są nawiązania do judasów i painkillera. Jest energia, jest ciężar i melodyjność. Jest heavy jest i Power Metal, więc każdy coś znajdzie dla siebie. Jest to jeden z ważniejszych krążków w roku 2001 i jest to również znaczący album dla Primal fear, gdzie przez wielu fanów uważany jest za ich najlepsze dzieło. Nota: 9,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz