poniedziałek, 27 czerwca 2011

GAMMA RAY - Land of the Free 2 (2007)

Na początku gardziłem albumem Land of The Free part 2 Gammy Ray, nie podobał mi się jakoś ten album z początku, wyżej ceniłem sobie „Gambling With the Devil” Helloween . Powiem szczerze to nie było spowodowane tym, że są zapożyczenia,bo jakoś nie na to zwracałem uwagę jak nie którzy. Po prostu oczekiwałem coś w stylu NWO czy też majestic, a otrzymałem nieco łagodniejszy materiał, ale nie był też tak tragicznie, ponieważ połowa kawałków od razu wpakowała się do mózgu. Co mnie też nieco zniesmaczyło to wokal Kaia, nieco słabszy niż na ostatnich albumach no i jakieś niedopracowane brzmienie perkusji. Ale kiedy zacząłem się prać tym albumem było co raz lepiej,był moment że uważałem part 2 za lepsza od jedynki, hmm może dlatego że te utwory są bardziej przebojowe czy też koncertowe. Ale teraz po takim długim czasie mogę napisać co nieco o tym albumie.......

We współczesnym świecie bardzo popularne jest nagrywanie kolejnych,nowych części starych i kultowych płyt. Takie zabiegi przeprowadził choćby King Diamond z Abigail ,czy też Helloween z Kepper of the seven Keys. No i nadszedł też czas na nagranie drugiej części Land of the Free, albumu który był przełomowym nie tylko dla gammy, ale także dla tego gatunku, bo przecież dzięki nim napłodziło się tyle bandów power metalowych. Pewnie większość z was myśli. że to był skok na kasę albo coś, o tóż nie. Kai chciał zaznaczyć, że wracają do radosnego powerka, który był charakterystyczny dla nich od początku. Cały zespół był bardzo chętny, żeby grać właśnie taką muzę ,a że miedzy nimi była odpowiednia chemia, żeby taki krążek nagrać to też żeby daleko nie szukać postanowili właśnie tak nazwać swój kolejny album. Kai nie chciał, żeby to była kopia jedynki to też nie zaprosił tych samych gości, nie ma też Charliego Bauerfrienda. Nie ma też kontynuacji jeśli chodzi o teksty. Jedynka opisywała jedna osobę, jej przygody co było coś na miarę fantasy, natomiast dwójka ma jeden wspólny motyw który przewija się przez cały album: Wolność w różnych postaciach. W przeciwieństwie do Helloween , o Gamme byłem spokojny, dlatego że to Kai był odpowiedzialny za jedynkę, to on stworzył większość utworów, to on śpiewał i grał na gitarze, no a na dwójce, cóż mamy nawet lepszy skład. Dużym plusem jest to że album jest wyrównany, zróżnicowany i stanowi całość. A na album składa się 12 utworów, które dają ponad godzinę zachwytów przy przyjemniej dla ucha muzyce.

Album otwiera jakby szum,wiatr, po paru sekundach słychać typowy dla Hansena riff, melodyjny i wpadający w ucho i w ten sposób zaczyna się „Into The strom Pierwsze co my się nasunęło na myśl to że gdzieś coś podobnego słyszałem. Dobra od pierwszych sekund kawałek nieźle buja, słychać niszczącą grę Hansena i Richtera, to jest 100% gammy ray, bez jakiś zapożyczeń. Trzeba przyznać udany otwieracz. Podczas refrenów Kai naprawdę zajebiście śpiewa, pomimo że nie jest tak ostro jak na Majestic czy też Nwo. Sam tekst pcha się do głowy, który opisuje kogoś kto wyrywa się z normalnego świata, skacząc z burzy w burzę, szukając swojej krainy wolności.
Do tego ten prosty ale jakże niszczący refren. Jeden z mocniejszych utworów na albumie. Po nie całych 4 minutach słychać przepiękny riff ,który na myśl nasuwa od razu stary Land i tak zaczyna się w „From The ashes” szybki naszpikowany przyjemnymi melodiami. Już podczas refrenów genialna praca gitarek daję się we znaki. Myślę że udanym zabiegiem jest śpiewanie przez Kai :”ohh ho”. Utwór jest bardzo dynamiczny i radosny nie ma jakiś powiewy nudy. Na uwagę zasługuje solówa oraz refren. Tym razem tekst jest o podnoszeniu się z popiołów nudy. Często jest tak że wszytko się toczy po naszej myśli , popadamy w marazm .Jest to sygnał aby zebrać kolegów i poszukać czegoś nowego. Sam utwór jest bardzo dobrym utworem, który idealnie się sprawdził na koncercie. „Rising Again” to instrumentalny utwór, których o podobnym charakterze czy tez konstrukcji było sporo na jedynce. Nie mogło i tutaj czegoś podobnego zabraknąć!
Następny utwór to wg mnie najszybszy utwór na płycie.... „To Mother Earth” tak się zastanawiam dlaczego ten utwór wzbudził takie niezadowolenie wśród fanów czy też słuchaczy tego albumu, ale zakładam po tym co można przeczytać na forach, że to za sprawą „durnego” wg nich tekstu. Zaczyna się szybkim riffem, niesamowita praca gitar przez cały utwór z naciskiem podczas zwrotek. Co mnie pierwsze ujęło w tym utworze to akcent Kai podczas zwrotek, bardzo fajnie mu to wyszło. Nie obeszło się tutaj bez zapożyczeń. Ano słychać tutaj w pewnym momencie „How Many Tears” Helloween. Najsłabszym momentem w tym utworze jest oczywiście nie co słabawy refren,ale za to solówka nadrabia wszystko z nawiązka. Jedna z lepszych solówek jakie Gamma miała. Tekst tym razem o tym jak niszczymy naszą planetę i o tym jaka ona musiała być piękna.
Może i banalny tekst ,ale jak się zastanowić ile w tym prawdy,ciekawy czy w ogóle kogoś obchodzi nasze środowisko, może Kai kogoś ruszy swoim przesłaniem. Poprzednie kawałki były autorstwa Kai, kolejny „Rain” jest autorstwa Richtera i może nie jest tej klasy co „Send me Sign” czy też „Fight” ,ale to wciąż porządne granie. Po dzień dzisiejszy uważam, że to jest najcięższy utwór na tym krążku, już sam riff jest otoczony mocnym, nieco cięższym brzmieniem gitar. Bardzo fajny riff wymyślił Henjo taki bardzo wpadający w ucho. Co mnie też urzekło to jak Kai zmienia tony w swoim śpiewaniu. Raz ciszej, raz głośniej. Dobry zabieg. Do tego trzeba dorzucić bardzo chwytliwy refren. To zwolnienie w połowie jest takie dość podobne jak to miało miejsce an jedynce. Bardzo lubię jak Kai tak łagodnie śpiewa: „I try, but it's so hard to find ...” . Z naciskiem na końcową cześć gdzie Kai tak świetnie wykrzyczał. Utwór opowiada o tym jak bohater ma depresje, zawsze idzie przed siebie, a ta chmura deszczu zawsze jest za nim, ale zawsze z tej depresji jest jakieś wyjście. Bardzo udanym utworem jest „leaving hell”, który od razu wkradł się w moje łaski
Zaczyna się solówą Kai'a, dość nie typową bo w historii podobnie się zaczynał „March of time”
Świetny riff, melodyjny i zarazem zapadający w głowie. Podczas zwrotek Kai rządzi, świetnie jak tylko słychać bas i perkę. Udanym momentem jest : „Oh no, here it comes again..”Kai zawsze był zdolny wy myśleć jakiś niezwykły refren tak jest i tym razem. Ale do tego już się przyzwyczaiłem. Kolejnym mocnym punktem jest popis umiejętności Kai gry na gitarze . A tym razem tekst jest o relacjach w związkach. Nadchodzi czas że wiele z nich przypomina wojnę niż miłość .Zostawmy za sobą życie, które prowadzimy donikąd śpiewa Hansen. Czas poszukać czegoś nowego. Stąd takie słowa: "Opuszczam piekło .Zbuduje nowe jutro .Pocałuj mnie w dupę na pożegnanie bo już nigdy się nie spotkamy." I co to nie jest niby kawałek o życiu?
Podobnie jak na poprzednich albumach tak i tu Zimmermann dorzucił swoje 3 grosze. Jego autorstwa jest .... „Empress” bardzo udany kawałek, który okazał się idealny na koncertach. Kawałek świetnie bujał publikę .Słychać w tym wpływy choćby Accept. Utwór bardzo radosny, rozbudowany, który nieco się różni od poprzednich utworów. Tutaj pokazał naprawdę solidną robotę pod względem wokalnym. Kolejną rzeczą jest klimat, może nie jest jakiś nieziemski,ale przenosi mnie po prostu w inny świat. Kolejną rzeczą jest refren śpiewany przez chór niczym jak w Accepcie. Bardzo podoba mi się druga połowa utworu kiedy to następuje zwolnienie, wchodzi akustyczna gitarka, a potem ta melodia i tutaj jest panowie zniszczenie. I w ten sposób otwiera się znakomita gratka jeśli chodzi o solówki. Tym razem tekst jest o tym ze każdy z nas chciałby trafić na królową wampirów i namiętnie ja pocałować po to żeby wyrwać się ze codzienności i pójść za swoimi żądzami. Uważam że i tym razem Daniel stworzył znaczący dla całego albumu utwór.
Idąc dalej znów mamy kawałek Kai'a...”When The World”, który zaczyna się szybkim riffem, który kojarzy się z IM z okresu poverslave. Ale czy podobnie nie było z „Hell is thy Home”. Po paru sekundach , kojarzy mi się to już bardziej z gammą. I znów wpadający tekst śpiewany przez Kai'a podczas zwrotek i znów chwytliwy refren, ale to jest oczywiste że nie może być inaczej, bo przecież Kai zawsze miał głowę do tworzenia przebojowych utworów. Bardzo fajnie buja utworek podczas: „Save me, Hold me, Help me .Free me, Love me, Heal me”. Tym razem porusza kwestie tego że czasami ma się na sobie ciężar całego świata ,modli się wtedy aby się tego pozbyć. Nie daje na spokoju jaka będzie przyszłość zła czy dobra. Największe kontrowersje wywołał utwór Schlachtera ...”Opurtunity”, dlatego że ma dużo zapożyczeń z IM, ale piękności tego kawałka jako całości nie można odmówić ze względu na to co słychać podczas zwrotek, refrenu czy też ze względu na klimat. Nie jedyne co słychać to IM .Uważam że to nie fair. Zaczyna się spokojnie, słuchacz w czuwa się w klimat i po paru sekundach uderza mocny riff i wkracza Kai i bardzo udanie śpiewa zwrotki tak że wchodzą do głowy. Utwór fajnie przekombinowany, podobają mi się zmiany temp,wplątanie tylu wspaniałych melodii poza tymi zaczerpniętymi z IM. Bardzo fajny, podniosły jest refren czego można chcieć więcej. Tekst bardzo ciekawy. Opowiada o tym jak to jest być szczęśliwym mimo tego, że inni twierdza że to nie możliwe. Żyje się spokojnie kiedy nagle pojawi się szansa. To osoba, która chce coś sprzedać, coś bez czego jest się nie szczęśliwy np.sława czy pieniądze. Ale w końcu główny bohater odmawia, twierdząc że sam jest dla siebie szansą bez względu na to jaka ona jest. Track numer 10 to jeden z najlepszych utworów na tym albumie...”Real World”,oczywiście autorstwa Kai i trzeba przyznać, że utwór spełnił swoją rolę na Hellish Rock. Bo przecież to jest idealny utwór na koncert. O ile poprzedni kojarzył się z IM to ten znów mi się nieco kojarzy z „I want out” Helloween. Zaczyna się zajebistym riffem, od razu słychać rękę Kai'a. Bardzo fajny jest moment zwrotki, kiedy Kai śpiewa na tle basu i perki, podobny zabieg jak na I want Out. Oczywiście nie mogło się obejść bez chwytliwego refrenu. Tym razem tekst opowiada o tym jak pewni ludzie pod chodzą zbyt poważnie do spraw religijnych. Kai śpiewa że nie ma raju, Bóg jest iluzją, nie ma piekła czy też nieba. Na albumie jest jeszcze jeden utwór autorstwa Richtera...”Hear me calinng”, który jest krótszy od rain, ale jest równie zajebisty, a może nawet i lepszy. Duże wrażenie zrobił na mnie refren oraz partie gitarowe. Tekst jest o poszukiwaniu odpowiedzi na różne kwestie filozoficzne. Album zamyka najdłuższy utwór - „Insurection”, który jest jakby kontynuacją Rebellion in Dreamland. Utwór imponuje liczna zmianą temp, melodyjnymi partiami gitarowymi, genialnym wokalem Kai. Bardzo mnie zaskoczył porywający refren. Co mi też pod pasowało to że riff jest nieco podobny do Rebelion in Dreamland. Potęgą tego utworu są oczywiście pojedynki na sola. Dla mnie to jest majstersztyk i nr.1na tym albumie. Tekst jest o gościu, który znudzony obecnym stanem rzeczy przeprowadza rewolucje i ma zamiar wszystko obrócić w pył,jednak pod koniec rebelii dochodzi do wniosku, że nic tak naprawdę nie zmienił, wszystko jest po staremu.

Pora przejść do krótkiej konkluzji: Nie ma mowy o tak genialnym albumie jak NWO czy też Majestic, no a do jedynki porównywać tym bardziej nie mam zamiaru. Co mnie troszkę zaskakuje,to że panowie pomimo tak wspaniałego talentu do tworzenia hitów muszą od kogoś zapożyczać jakieś może i nieznaczące elementy, choćby od IM. Przecież jest ich stać na stworzenie zajebistych kawałków bez zapatrywania się w IM czy JP. No a sam album jest na bardzo dobrym poziomie utrzymany, wciąż Gamma liczy się na rynku, wciąż nagrywa solidną muzę która jest na każdą okazję ,ale jej głównym przeznaczeniem są koncerty i tym razem panowie nagrali naprawdę przebojowy album nadający się idealnie na koncerty. Ja land 2 traktuje jako drogowskaz zespołu w kierunku melodyjnego grania, a nie jakieś powroty do korzeni. I w porównaniu do Helloween świetnie poradzili sobie z tytułem, który niby zobowiązuje do czegoś. Obiektywnie wychodzi 8/10, lecz ze względu na rdzewiejący poziom tego albumu daje 9/10 wciąż jest świeży i miło w odsłuchu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz