poniedziałek, 27 czerwca 2011

GAMMA RAY- Sigh no more (1991)

Wiecie co, tak patrzyłem na moje ulubione zespoły i stwierdziłem, że większość z nich ma na swoim koncie jakiegoś czarnego kozła, czyli album słabszy od pozostałych dokonań danego zespołu Do tej grupy zaliczę Judas Priest -point of entry ,Iron Maiden -no prayer.. no i Gamma Ray. Tak panie i panowie Gamma Ray ma wśród swoich killerskich krążków jeden album, który w porównaniu do debiutu i do swoich następców wypada średnio. A owy album został wydany w 1991 i nosi tytuł 'Sigh No More”. Jak dla mnie album średni z zawartością kilku zajebistych kawałków, ale oprócz tego znalazły się średnie kawałki. Co mnie drażni na tym albumie, to wokal, brak ostrości, pazura, czy dopracowania. Nie ma tego ognia co na następnych albumach, no i nie ma tego luzu co na debiucie. Po prostu nie wyszedł im ten album tak jak chcieli, zamiast power metalowego killerskiego albumu, mamy całkiem niezły hard-rockowy krążek,w który jest iskra power metalu! Na szczęście geniusz Kai wymyślił kilka mocnych kompozycji, które dalej zawierają to co najlepsze. Okładka dość uboga i patrząc w owym czasie na wyczyny brata GR, czyli Helloween, tez popełnił taki sam wyczyn i też nagrał album ze szczyptą hard rocka, który również ozdobiony został brzydką okładką. Na pewno każdy fan Kaia i Gammy Ray zastanawiał się w jakim kierunku zespół podąży po bardzo genialnym debiucie. No i szczerze każdy fan chyba został zaskoczony i to dosłownie. Bo zespól zamiast idąc za ciosem, wręcz opada z sił i nagrywa album gorszy od poprzedniczki i najgorszy w historii zespołu, choć daleko mu do ...gniota, aczkolwiek to już pozostaje do oceny każdemu z osobna.Po hft w zespole doszło do zmian w składzie: za perką pojawił się Uli Kusch, na basie Uwe Wessel no i na gitarze Dirk Schlachter,obecny basista. No i tym razem nad produkcją czuwał Tommy Newton, który czuwał również nad produkcja „Keeper of the seven Keys” Helloween. No więc nie ma co kaprysić, ale do brzmienia muszę się przyczepić, bo jest bez ognia, takie jakieś przygaszone i bardziej dopasowane na rzecz hard rockowego brzmienia. No to tyle tytułem wstępu po raz przejść do konkretów, czyli do tego co zawiera ten krążek. A zawiera 10 utworków, które maja w sobie nie wiele powermetalu....

Album otwiera takie niby odliczanie, czy coś w tym stylu, a po chwili uderza ściana dźwięku i wkracza „Changes” - jeden z najcenniejszych utworów na tym albumie, również jeden z moich ulubionych. Utwór zapisał się już do klasyków jeśli chodzi o Gamme z okresu Ralfa. Najciekawsze jest to że ten kawałek prezentuje inny styl gammy niz to z czym mieliśmy do czynienia na debiucie, jest to naprawdę słyszalne, ale również pomyślano o tym żeby kawałek miał małego kopa. Utwór zaczyna si ę można powiedzieć hard rockowym riffem , który może nie jest ostry, ale zachwyca pomysłowością. Podczas zwrotek Ralf jest tylko dobry, stać go na więcej. ( Kai lepiej wypadł na swojej wersji z blast). A gitary brzmią też tylko dobrze, nie ma ani ciężkości ani ostrości, jest tylko melodyjne, a tak nic ponad siły. Znakomicie wypadają wym kawałku solówki, są bardzo energicznie, takie do jakich nas przyzwyczaił zespół. Może i jest bardziej rockowo, ale w przypadku Kaia nie gra mu to różnicy, bo i tak co dotknie robi z tego genialny utworek. Ale jest małe zaskoczenie pod koniec, taka mała zachęta żeby nie wyłączać przedwcześnie tej płyty. Idąc za ciosem mamy genialny kawałek w stylu Gammy Ray do jakiego przywykliśmy, tylko że z większym kopem i z większa dawką mocy, mowa o 'Rich & Famous”, który również wpisał się do historii zespołu. Dla mnie utwór ten jest szczególny bo .... właściwie był to pierwszy utwór jaki usłyszałem od Gammy Ray. Ale była to wersja z Kaiem i po prostu zakochałem się w tym kawałku, od razu z kojarzył mi się z „I want Out” ( HELLOWEEN ).Ale kiedy usłyszałem wersje z Ralfem to byłem zszokowany. Ta wersja z nim jest sto razy gorsza, on śpiewa bez czucia, bez mocy, bez miłości, jakoś to tak przeciętnie brzmi to w jego w ustach. Tak czy siak jest to jeden z moich ulubionych numerków gammy. Pora przejść do dalszej części, w której będą spadki i wzrosty ciśnień. Zacznijmy od 'As Time Goes by”, który zaliczam do tych udanych utworów. Może nie jest to jakiś killer, ale jest szybki w miarę możliwości, melodyjny no i dobrze zagrany. Choć pomimo hard rockowego brzmienia, tutaj jednak więcej słychać power metalu. Wszystko utaj brzmi więcej niż poprawnie, a to głównie za sprawą ciekawie rozegranych partii gitarowych przez Kaia Hansena. Teraz pewnie mnie wyśmiejecie, ale cholernie podoba mi się kolejny utwór „Stop The war”. A czemu???? Bo jest to coś innego, bo jest to kawałek bardzo oryginalny, nasycony świeżością, nienagannym pomysłem oraz mistrzowską aranżacją. Słychać tutaj upust hard rockowego talentu zespołu. Kawałek poza tym utrzymany w bardzo bujającym tempie. Jak dla mnie jedna z ciekawszych pozycji na tym albumie. I jak wspomniałem są utwory, które sprawiają że spada ciśnienie słuchaczowi, takim kawałkiem jest „Father and Son” - jest to wg mnie nie udana ballada, jedna z najgorszych w ich karierze, niedopracowana, zbyt dużo eksperymentów. Końcówka zalatuje troszkę pod AC/DC. No i w ogóle zalatuje rockiem i aż się prosi o przełączenie na następny utwór. Nie podszedł mi i zresztą dalej tak jest. Może z Kaiem bym załapał, ale w tej wersji co tutaj mamy, jakoś nie potrafię. Narody , niewierni i ci którzy nie lubią gammy NA KOLANA! Ponieważ dotarliśmy do jednego z najbardziej cenionych kawałków z tego albumu „One With the World', który jest bardzo zabójczy, melodyjny, no i ta podniosłość. Coś niesamowitego, istne cudo. Kai przeszedł sam siebie. Idealna mieszanka power metalowej jazdy z niesamowitym klimatem hard rocka. Obok rich and famous to mój kolejny ulubiony utwór z tego albumu. Oj chłopaki się rozkręcili po tak udanym utworze jakim jest „One with the World” i mamy kolejny mocny utwór - „Start running” Jeden z lepszych kawałków w tamtym okresie zespołu, ale kompozycja wciąż brzmi świeżo i niepowtarzalnie,a zawdzięcza to jednemu z najlepszych riffów stworzonych przez ekipę Kaia Hansena, który wciąż intryguje, pomimo tylu lat. Jak dla mnie prawdziwy kąsek jeśli chodzi o power metal najwyższych lotów. Kompozycja mus dla każdego fana takiej muzyki. No i dalej mamy hard rockowy „Countdown”, który może i nie jest to zły utwór ,ale to nie jest Def Leppard,tylko Gamma Ray. No i za to duży minus. Bo tak naprawdę ,gdyby nagrali cały taki album to może bym tak nie skakał, ale mamy tutaj wiele kawałków, które prezentują ,że zespól nie zapomniał jak grać ostro i z wykopem i dla tego uważam że ten utwór nie mógłby znaleźć się na epce a nie na albumie. W skrócie średniak. „Dream Healer” to kolejny klasyk, który wywodzi się z tego albumu. Jak dla mnie moc i tyle. Prawdziwa uczta dla fanów Gammy Ray. Jest to najbardziej rozbudowana kompozycja na albumie, może nie jest to drugi HFT, może nie ma takich zajebistych solówek, ale tez ma kilka mocnych motywów, zwłaszcza z powolnienie w połowie kawałka, takie pod publiczkę na koncercie, co się nie raz sprawdziło. 'The spirit” to utwór, który nie zrobił na mnie większego wrażenia, kolejny średniak, który nie powinien się tutaj znaleźć i psuć całego albumu. Ale taki był okres, takie było wtedy czucie muzyki przez zespół i to jest zrozumiałe.

Podsumowujac: Ekipa Kai'a Hansena chciała poeksperymentować i spróbować czegoś nowego. Uważam, że nie był to dobry pomysł, bo po co kombinować skoro wszystko było ok na hft, trzeba było podążyć tą drogą dalej. Ale z drugiej strony, ten album pozwolił im pokazać światu, że potrafią grać nie tylko power metalowe łojenie. I tak można powiedzieć, że jednym album będzie się podobał, bo nie ma tutaj tej ostrości, i killer za killerem, a znów inni z tego powodu narzekają. No ja raczej należy do tej drugiej grupy. Mimo że album zawiera sporo mocnych kawałków, to jednak nie takiego obrotu sprawy się spodziewałem. Wolałem to wesołe power metalowe granie z hft. Ale tutaj z kolei gamma zaprezentowała się z innej strony, a czy gorszej no to już kwestia gustu. Dla mnie i tak będzie to najsłabszy album Gammy Ray, bo jednak GR to dla mnie zespół power metalowy, a nie hard rockowy. Jest to zespól Kai Hansena, który za każdym razem kiedy wydaje album, mamy do czynienia z wielkim dziełem, który nadaje naszemu życiu urok i sens. A po tym krążku niestety nie słychać tej ognistej gammy, czy tez tej wesołej co mamy na debiucie. Choć katastrofy nie ma i warto czasami zapuścić sobie Gamme Ray w wersji hard rock. No i wyceniam ten album na 7.5/10

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. To mój ulubiony album grupy(obok Land of the Free i Powerplant). Jest to także pierwszy krążek zespołu jaki usłyszałem i od tamtej pory moja wielka miłość do Gamma Ray trwa niezmiennie (a to już jakieś 16 lat)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę, że tyle już lat:D Płyta jest o tyle ciekawa bo jest jakby nieco bardziej hard rockowa i inna niż wszystkie. Nie brakuje tutaj prawdziwych hitów, a Kai pokazał, że jest kompozytorem o dość szerokich perspektywach. Ciekawy klimat, solidne melodie, jednak nie jest to ich najlepszy album wg mnie. Najbardziej kocham erę z Kaiem na wokalu:D

      Usuń
  3. W latach 80-ych zakochałem się w tej płycie i to że była to była hard'n'heavy nie była dla mnie problemem. Ja wtedy słuchałem ogólnie metalu czyli death metalu, thrashu, heavy. Teraz słucham metalu, jazzu, rocka progresywnego. Nie oceniam muzyki że coś jest złe bo nie jazzowe albo bo nie power. Lubię jakąś płytę bo lubię za to jaka jest a nie jaka powinna być. W latch 80-cy miałem tak że coś musiało być metalowe ale też nie byłem nastawiony na konkretny styl tak więc nawet lubiłe ten Helloween ze "złą" okłądką czyli Pink Bubbles Go Ape. Teraz mam na półce 23 płyty metalowe. 20 to death metal i thrash. A 3 to klasyczny heavy (tylko 3 bo nie lubię już teraz wycia i piszczenia. A te 3 wyjątki to Iron Maiden "Seventh Son of a Seventh Son". Helloween "Keeper of the Seven Keys Part 2" i właśnie Gamma Ray "Sigh No More". Świetne kompozycje, świetne solówki, fajny pozytywny słoneczny i letni klimat i zero kiczu który na Keeperach i Maidenach jest niestety obecny w dosyć dużych ilościach. No i mam wielki sentyment. Moja pierwsza dziewczyna, Kraków 93, lato a na walkmenie dwie słoneczne hardrockowe płyty Sigh No More i Nazareth - Hair of the Dog :)

    OdpowiedzUsuń