Nie brakuje w tym roku
mocnych heavy metalowych płyt i nasuwają się takie nazwy jak SAXON
czy ATTACKER i w gąszczu tych tuzów ciężko znaleźć kapele
młode, dopiero rozpoczynające swoją przygodę z metalem. Jednak
ostatnio natrafiłem na zespół, który debiutuje w tym
roku i kto lubi mocny heavy metal, kto ma słabość do ciężaru,
mocnego, mrocznego brzmienia, kto ma słabość do nowych wydawnictw
SAXON, czy ATTACKER, kto lubi muzykę przesiąkniętą JUDAS PRIEST
ten powinien się zainteresować debiutanckim albumem argentyńskiej
formacji METAL ANGER, która nosi tytuł „Son Of fear”.
Nazwa METAL ANGER nie
tylko wam nic nie mówi, bo w końcu zespół dopiero
zaczyna swoją przygodę z metalem na poważnie. Do tego dochodzi
fakt nieco niszowej rangi i pochodzenie z Argentyny, która nie
należy do bogatej sceny metalowej. Co wiadomo o zespole? Formacja
powstała w 2008 roku z inicjatywy Augistina Saccone i Federico
Huika. Z czasem udało się skompletować cały zespół, udało
się rozpocząć przygodę z metalem dając koncerty, nagrywając
materiał na debiutancki album. Nie będę was zanudzał opisem całej
historii zespołu i przejdę do samej płyty, a zainteresowanych
odsyłam do oficjalnej strony my space kapeli. „Son Of fear” to
album niczym się nie wyróżniający, to album przeciętny i
pełen nie dociągnięć. Już patrząc na tandetną okładkę można
wyprowadzić już wstępne wnioski, że płyta raczej nie powala na
kolana. Oczywiście są minusy, nie dociągnięcia, jest wtórny
charakter jeśli chodzi styl prezentowany przez kapele, jest prostota
i niezbyt wyszukane pomysły w ramach kompozycji, średnich lotów
wykończenie, a mimo to można tego posłuchać i zabić jakoś dany
nam wolny czas. Co chroni album przed totalnym niepowodzeniem i
zniesmaczeniem? Mocne brzmienie, ostre i dość ciężkie riffy oraz
mocny wokal. Tak, właśnie muzycy swoim solidnym graniem ratują
całą sprawę. Mocny, zadziorny wokal Lucasa Boscha, nasuwa Schmiera
z HEADHUNTER czy DESTRUCTION i ma podobną manierę i styl śpiewania,
co jest nawet zaletą. Bo jaki inny typ wokalu by pasował do tych
prostych, ale jakże ostrych, ciężkich partii gitarowych wgrywanych
przez duet Frank/Martinez? To co prezentuje ten duet to proste,
solidne heavy metalowe granie, ciężkie i melodyjne, pozbawione
wszelkich eksperymentów, świeżości czy technicznych
zagrywek. Tego na tym albumie nie ma. Oswoić się należy również
z tym że nie ma tutaj słodkich, cukrowych melodii i brakuje też
takich przebojów, które od razu by porwały słuchacza.
Choć nie ma owych
wysokiej klasy przebojów, to od początku zespół
prezentuje się z całkiem dobrej strony. Mam tu na myśli agresywny,
rozpędzony, przesiąknięty power metalem utwór „Burning
Babylon”, który jest pełen patentów JUDAS PRIEST
czy PRIMAL FEAR co jeszcze bardziej zwiększa atrakcyjność utworu.
„The Insane” wolniejszy, bardziej stonowany, ale nie
ustępuje poprzedniemu utworowi pod względem melodyjności. Ciężej
jest już w takim „Reason To Last”, jednak brakuje tutaj
jakiegoś ciekawego rozwiązania co do głównego motywu czy
melodyjności. Nieco szybsze tempo prezentuje „The Meaning Of
Death”, który jednak dalej prezentuje przeciętny heavy
metal i najbardziej zapadły w pamięci dwa ostanie utwory, a
mianowicie chwytliwy „Headbanger” czy też energiczny
„Son Of fear”, który pokazuje, że jednak zespół
potrafi coś więcej z siebie wydusić niż przeciętny heavy metal.
Tym razem mamy do
czynienia z płytą do jednorazowego użytku, czyli z serii dorwać,
przesłuchać, zapomnieć. „Son of Fear” to album mocno heavy
metalowy, z pazurem, lecz sporymi błędami, które podczas
słuchania dają o sobie znać, czasami dają się mocno we znaki,
jednak album da się wysłuchać i czasami można dopatrzeć się
plusów, jak choćby dwa ostatnie utwory. Niestety w
ostatecznym rozrachunku jest to mało udany debiut, o którym
nikt nie będzie pamiętał. Szkoda bo mogło to brzmieć znacznie
lepiej.
Ocena: 4.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz