poniedziałek, 25 lutego 2013

KROKUS - Dirty Dynamite (2013)

Wielkości AC/DC nie można kwestionować, jednak zespół ten swój ostatni album wydał 5 lat temu i raczej nie zanosi się, że jeszcze coś wydadzą, w końcu teraz im w głowie raczej muzyczna emerytura. Na szczęście Szwajcarski odpowiednik AC/DC, a mianowicie KROKUS ma się całkiem dobrze. W 2008 roku kapela po pewnych roszadach powraca do klasycznego składu z Chrisem Von Rohrem, Fernando Von Arb, Freddy Steady, Mark Kohler i Marc Storace i w takim składzie został nagrany album „Hoodoo”, który odniósł znakomity sukces, który zdobył znakomite recenzje, a zespół znów wrócił do glorii i chwały nagrywając album na miarę swoich klasyków. KROKUS będący na fali dawał na dzieje w przyszłości na kolejny znakomity album z muzyką hard rockową w stylu AC/DC. Odliczanie i wyczekiwanie na nowy krążek o tytule „Dirty Dynamite” dobiegł końca i można już słuchać, oceniać, a zespołowi wystawić rachunek dotyczący nowego albumu.

Względem poprzedniego albumu „Hoodoo” jest kilka drobnych zmian. Przede wszystkim chodzi tutaj o kwestie personalne. Odszedł bowiem perkusista Freedy Steady, no i powrócił do składu po raz kolejny Mendy Meyer ( UNISONIC) jako trzeci gitarzysta. Sesyjnym perkusistą na potrzeby albumu został Kosta Zifiriou z UNISONIC. Inną taką różnicą jaka nasuwa się podczas słuchania to fakt, że słychać też wpływy innych zespołów jak choćby NAZARETH, co słychać w lekkiej, emocjonalnej balladzie „Help” czy też nieco DEF LEPPARD w „Dog Song”. Jednak te drobne zmiany nie miały większego wpływu na styl muzyczny jaki KROKUS od lat prezentuje i dalej jest to energiczne, melodyjne granie hard rockowe w stylu AC/DC. Słychać, że zespół dobrze się bawi, czerpie radość z grania i tą radością zarażają innych. KROKUS w znakomitej formie i poziom z albumu „Hoodoo” został zachowany. Dalej mamy dynamicznie, przebojowo, dalej bardzo hard rockowo i bardzo w stylu elektryków. Nie słychać może tych trzech gitar, ale partie gitarowe wygrywane przez gitarzystów mimo swoje wtórności i prostoty porywają i zapewniają rozrywkę na wysokim poziomie. Jest tutaj szaleństwo, rytmika, jest trzymanie się stylu Angusa z AC/DC i do tego nie brakuje chwytliwości czy melodyjności. Marc Storace mimo swoich lat wciąż śpiewa z werwą, z pazurem, łącząc manierę Bona Scotta i Briana z AC/DC i bez niego nie byłoby mowy o graniu pod AC/DC. Wysoka forma muzyków to nie jedyna rzecz, która została po „Hoodoo”, bowiem w dalszym ciągu mamy to samo mocne, soczyste brzmienie, czy też zwarty, lekki, energiczny, przebojowy materiał, który od początku do końca zapewnia przednią zabawę.

Grunt to mocne otwarcie i „Halleluja Rock;n Roll” do takich z pewnością należy, choć zespół miał już lepsze otwarcia w swojej karierze. Utwór prosty, chwytliwy i bardzo melodyjny. Szybki, rock'n rollowy „Go Baby Go” oddaje to co najlepsze w AC/DC z Bonem Scottem i KROKUS wykreował tutaj szybki, żywiołowy riff, szalone tempo i rozgrzewający refren, który porywa bez reszty. „Rattlesnake Rumble” też inaczej brzmi i tutaj zespół prezentuje bardziej rytmiczne granie, w średnim tempie. Nie brakuje wpływów AC/DC ani pomysłowości i jest to jeden z najlepszych utworów, a raczej hiciorów jakie zespół nagrał w ostatnim czasie. Album promował tytułowy „Dirty Dynamite” i to jest 100 % AC/DC. Rasowy kawałek KROKUS, stonowany, melodyjny i zapadający w pamięci. Nic dziwnego, że został wybrany na utwór promujący, jednak „Hoodoo” był lepszym przebojem. „Dirty Dynamite” z pewnością wyróżnia się ciekawą melodią, która tutaj pojawia się i też nasuwa inne zespoły aniżeli tylko AC/DC. Po „Go Baby Go” kolejnym, szybkim, rock;n rollowym utworem jest „Let The God Times Roll” i tutaj pachnie erą AC/DC z Brianem na wokalu. Nieco słabszym utworem na tym krążku jest bez wątpienia lekki „Better Than Sex”, który jest solidny, rockowy, ale bez tej nutki znakomitości, bez tego ognia, werwy. Dobry tylko też „Yellow Mary”, który jest takim wesołym, rockowym kawałkiem, a jednym z najlepszych utworów na płycie jest bez wątpienia dynamiczny „Hardrocking Man”, który przesiąknięty jest klimatem westernu, zwłaszcza że pojawia się tutaj melodia wyjęta chyba z jakiegoś filmu, ale głowy nie dam sobie uciąć. Bez względu na wszystko jest to kolejny znakomity przebój, o którym można gawędzić długo. Końcówka albumu jest dość ciekawa, ponieważ pojawiają się utwory, które znów mogłyby się znaleźć na płycie AC/DC gdzie śpiewa Brian i jest to rzadko spotykane w KROKUS, bo oni preferują erę z Bonem Scottem. „Bailout Blues” to mocniejszy kawałek, który pasuje stylem do „Stiff Upper Lip” , zaś ciężki „Live Ma Life” to kawałek, który przypomina album „Ballbreaker”i to byłoby na tyle jeśli chodzi o zawartość.

KROKUS album „Dirty Dynamite” potwierdza fakt, że jest na fali, że jest w znakomitej formie. Jest to album równie znakomity co poprzedni, choć ustępuje mu nieco pod względem kompozytorskim. Tutaj pojawia się kilka słabszych momentów, które nie mają większego wpływu na ostateczny efekt, bo jest to energiczny, mocny album, który cechuje się melodyjnością i przebojowością. Do tego całość pachnie na kilometr AC/DC, ale to nie jest nowość jeśli chodzi o KROKUS. Fani zarówno AC/DC jak i Szwajcarskiej legendy hard rocka będą zadowoleni, bo zespół gra to do czego nas przyzwyczaił i nie ma mowy o czymś innym. „Dirty Dynamite” to póki co najbardziej rockowy album roku 2013.

Ocena: 8.5/10

1 komentarz:

  1. generalnie zrobili cofkę muzyczno-brzmieniową do AC/DC z przedziału 75-76, a liczyłem po świetnym HOODOO , że pójda w drugą stronę, na bankiet piwny jak znalazł, ale żebym za ten album chciał umierać to raczej nie :D Czas teraz na nowe Rose Tatoo .

    OdpowiedzUsuń