Amerykański hard rock z
domieszką heavy metalu zawsze jest mile widziany w moim odtwarzaczu.
Tym razem trafiło na nieznany mi wcześniej Castle Blak. Zespół
założony w 1983 roku i na swoim koncie ma 3 albumy i jedną
komplikację. Z tego co można wyczytać w internecie to kapela jest
aktywna, aczkolwiek nie wiadomo ile jest tym prawdy bowiem raz w 1993
roku rozwiązywali zespół. Dlaczego akurat padło na Castle
Blak? Nikt mi nie polecał tego zespołu, ani nie też nie wyczytałem
o nich na forum, powodem była okładka debiutanckiego albumu „Babes
in Toyland”.
Cenię sobie takie
klimatyczne i kolorystyczne okładki. Za każdym razem jak widzę
taką pomysłową i dobrze wykonaną szatę graficzną, to sięga po
album bez zastanowienia. Często ta reguła się sprawdza i otrzymuje
w zamian bardzo udany materiał. Tym razem też udało mi się odkryć
bardzo ciekawy zespół. Ni to heavy metal, ni to hard rock,
ale bez względu na wszystko jest to muzyka jaka mi odpowiada. Prosty
i nie wymuszony przekaz muzyków, który oparty jest na
banalnych, ale pomysłowych melodiach i motywach, które
trafiają do słuchacza i zapadają w pamięci. Sporo w tym zasługa
samych muzyków, którzy grają prosto z serca i nie
udało kogoś kim nie są. Gitarzyści stawiają na dobrą zabawę,
żywiołowe riffy i atrakcyjne solówki, w których ma
wybrzmiewać hard rockowe szaleństwo. Nawet wokalista Regent jest
właściwą osobą na właściwym miejscu i słychać, że miały na
niego wpływ takie zespoły jak Dokken, Kiss, czy Def Leppard. Nawet
w hołdzie dla Kiss został zarejestrowany cover „Black
Diamond”. Jak przystało na płytę utrzymaną w takiej
stylizacji, roi się od przebojów, które potrafią
rozruszać nawet najbardziej opornego słuchacza. Otwierający „Ten
High” może bardziej metalowy w swojej konwencji, ale z
pewności robiący dobre pierwsze wrażenie. Tytułowy „Babes
In Toyland” przypomina twórczość Def Leppard,
Pretty Maids czy właśnie Kiss. Płyta jest nasycona pomysłowymi
motywami, czy też melodiami i bardzo dobrym tego przykładem jest
taki „Crazy”. To jest mocny atut tej płyty. Pomimo
wtórności i wzorowania się na innych, Castle Blak pozostaje
sobą i stara się nie być np. drugim Def Leppard. Ostrzejszy wydaje
się „T.G.I.L”, ale wciąż zespół stara
się utrzymać hard rockowy feeling. „Thow The Book”
zachwyca melodyjnością, zaś „Never Enough”
atrakcyjnym refrenem który czyni ten utwór rasowym
przebojem.
W tym przypadku można
ocenić zawartość po okładce, bo w pełni ona oddaje to co
znajdziemy na płycie. Dzieje się tutaj sporo, a dobrą zabawę
zawdzięczamy przede wszystkim chwytliwym i energicznym kawałkom.
Castle Blak niczym szczególnym się nie wybija, ale ich album
należy obczaić, zwłaszcza jeśli lubi się hard rockowe granie
spod znaku Krokus, Dokken, czy Kiss. Gorąco polecam.
Ocena: 7.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz