środa, 29 stycznia 2014

CASTLE BLAK - Babes In Toyland (1985)

Amerykański hard rock z domieszką heavy metalu zawsze jest mile widziany w moim odtwarzaczu. Tym razem trafiło na nieznany mi wcześniej Castle Blak. Zespół założony w 1983 roku i na swoim koncie ma 3 albumy i jedną komplikację. Z tego co można wyczytać w internecie to kapela jest aktywna, aczkolwiek nie wiadomo ile jest tym prawdy bowiem raz w 1993 roku rozwiązywali zespół. Dlaczego akurat padło na Castle Blak? Nikt mi nie polecał tego zespołu, ani nie też nie wyczytałem o nich na forum, powodem była okładka debiutanckiego albumu „Babes in Toyland”.

Cenię sobie takie klimatyczne i kolorystyczne okładki. Za każdym razem jak widzę taką pomysłową i dobrze wykonaną szatę graficzną, to sięga po album bez zastanowienia. Często ta reguła się sprawdza i otrzymuje w zamian bardzo udany materiał. Tym razem też udało mi się odkryć bardzo ciekawy zespół. Ni to heavy metal, ni to hard rock, ale bez względu na wszystko jest to muzyka jaka mi odpowiada. Prosty i nie wymuszony przekaz muzyków, który oparty jest na banalnych, ale pomysłowych melodiach i motywach, które trafiają do słuchacza i zapadają w pamięci. Sporo w tym zasługa samych muzyków, którzy grają prosto z serca i nie udało kogoś kim nie są. Gitarzyści stawiają na dobrą zabawę, żywiołowe riffy i atrakcyjne solówki, w których ma wybrzmiewać hard rockowe szaleństwo. Nawet wokalista Regent jest właściwą osobą na właściwym miejscu i słychać, że miały na niego wpływ takie zespoły jak Dokken, Kiss, czy Def Leppard. Nawet w hołdzie dla Kiss został zarejestrowany cover „Black Diamond”. Jak przystało na płytę utrzymaną w takiej stylizacji, roi się od przebojów, które potrafią rozruszać nawet najbardziej opornego słuchacza. Otwierający „Ten High” może bardziej metalowy w swojej konwencji, ale z pewności robiący dobre pierwsze wrażenie. Tytułowy „Babes In Toyland” przypomina twórczość Def Leppard, Pretty Maids czy właśnie Kiss. Płyta jest nasycona pomysłowymi motywami, czy też melodiami i bardzo dobrym tego przykładem jest taki „Crazy”. To jest mocny atut tej płyty. Pomimo wtórności i wzorowania się na innych, Castle Blak pozostaje sobą i stara się nie być np. drugim Def Leppard. Ostrzejszy wydaje się „T.G.I.L”, ale wciąż zespół stara się utrzymać hard rockowy feeling. „Thow The Book” zachwyca melodyjnością, zaś „Never Enough” atrakcyjnym refrenem który czyni ten utwór rasowym przebojem.

W tym przypadku można ocenić zawartość po okładce, bo w pełni ona oddaje to co znajdziemy na płycie. Dzieje się tutaj sporo, a dobrą zabawę zawdzięczamy przede wszystkim chwytliwym i energicznym kawałkom. Castle Blak niczym szczególnym się nie wybija, ale ich album należy obczaić, zwłaszcza jeśli lubi się hard rockowe granie spod znaku Krokus, Dokken, czy Kiss. Gorąco polecam.


Ocena: 7.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz