Wild dogs to jedna z tych
amerykańskich grających heavy metal z domieszką hard rocka
wzorując się przy tym Accept, Scorpions czy Krokus. Najlepiej sobie
radzili w latach 80 i choć już dzisiaj nie tworzą muzyki i choć
mało kto o nich pamięta, to jednak warto sobie powspominać stare
dobre czasy. Do grona najlepszych albumów tej formacji można
śmiało zaliczyć „Man's best friend”.
Bardzo prosta i
przejrzysta album, na której nie ma niespodzianek ani też
niepotrzebnego udawania. Ot co mamy do czynienia z materiałem
osadzony w niemieckiej kulturze i słychać inspiracje Accept czy
Scorpions. Już początek płyta znakomicie o tym świadczy. Zarówno
„Non Stoppin” czy „Livin on the street”
brzmią jak kawałki stworzone dla hołdu Accept. Solidne, rasowe
heavy metalowe kawałki o nieco topornej konstrukcji. Sporą rolę w
tym graniu odgrywa wokalista Matthew, który brzmi jak
frontmanie Krokus i Accept, a to bez wątpienia zaleta. Może brakuje
mu nieco ogłady i techniki, ale sprawdza się znakomicie w Wild
Dogs. Gitarzysta Jeff Mark stara się urozmaicić materiał i choć
nie powala techniką to nadrabia starannością, solidnością i
pracowitością. Znakomicie przybliża nam formułę niemieckiego
heavy metalu. Jego solówki i riffy są atrakcyjne, zwłaszcza
jak ulegają przyspieszeniu tak jak w „Believe
in me”. Do grona udanych kawałków zaliczyć
należy też przebojowy „Endless Nights”. Całość
zamyka toporniejszy „Burnin Rain”, ale to wciąż
solidne granie. Wadą od samego początku jest niskich lotów
brzmienie.
Nie znasz Wild Dogs?
Chcesz poznać a nie wiesz po co sięgnąć? No to „Man Best
friend” znakomicie się do tego nadaje. Jest to w końcu solidny
album z heavy metalową muzyką w stylu Accept czy Krokus. W sam raz
dla maniaków takich klimatów.
Ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz