Najpierw był
Stratovarius, potem Revolution Renaissance, był też jeden album
Symfonia, teraz Timo Tolkki daje nam się poznać jako pomysłodawca
metalowej opery, gdzie dochodzi do skrzyżowania różnych
gatunków muzycznych. Głównym składnikiem miał być
oczywiście melodyjny heavy metal i power metal. Powstał Timo Tolkki
Avalon, który miał przykuć uwagę fanów jego talentu
oraz metalowych oper w stylu Avantasia. O zainteresowanie nie było
trudno, zwłaszcza że byli ciekawi goście na „The Land of New
Hope” no i poza tym Timo zawsze uchodził za dobrych muzyków,
którzy jednak coś w nieśli do gatunku. Jednak ostateczny
efekt jeśli chodzi o muzykę nie zachwycał. Był to solidny
projekt, który był przesiąknięty komercją i kiczem. Czy
„The Angels of The Apocalypse” jest wybawieniem Timo Tolkkiego
czy jest to może gwóźdź do trumny?
Tym razem można poczuć,
że Timo chciał pójść w rejony symfonicznego metalu i
potwierdza to na pierwszy rzut oka lista gości. Jest bowiem
wokalistka Epica, Nightwish, jest Fabio Lione z Rhapsody i muzyka w
sumie to odzwierciedla. Sporo podniosłych momentów, chórków,
symfonicznych ozdobników i mogło by się wydawać, że udało
się stworzyć coś wyjątkowego. Niestety tak nie jest. Goście nie
wczuwają się w swoje rolę, nie angażują się tak jakby się
chciało i te występy są wręcz karygodne. O ile na pierwszym
albumie pojawiło się całkiem sporo ciekawych melodii i kilka
godnych uwagi przebojów, o tyle nowy krążek jest ubogi w
tego typu kawałki. Można odnieść wrażenie, że Timo nie miał
pomysłu na kompozycje i na wydźwięk całości, nie wiedział jak
porwać słuchacza, jak stworzyć coś wyjątkowego i nieco świeżego.
Wtórność jest tutaj wszędobylska, ale nawet to jest do
zrozumienia, bowiem Timo zawsze grał to samo, ale chodzi o to że
poziom prezentowanej muzyki jest bardzo niski. Jak można otworzyć
album taki utworem jak „Song for Eden”? Czy to
album popowy? Czy to ma być odstraszać? Jeśli tak to spełnia
swoją rolę, bo już ma się ochotę wyłączyć ten krążek.
Wygrywa ciekawość i chęć skonfrontowania nowego działa z
debiutem. „Jerusalem is Failling” już wyznacza
pewien klimat i styl jaki będzie dominować na tej płycie.
Podniosłe chórki i symfoniczne ozdobniki to jest właśnie to
czego należy się spodziewać w dalszej części. Do grona ciekawych
momentów na płycie należy zaliczyć bez wątpienia „Desing
The Century” z dobrym występem Floor Jensen, czy
przebojowy „Rise of the 4th
Reich” z znakomitym występem Davida Defeisa. Takim
charakterystycznym utworem jest tutaj „Stargate Atlantis”,
który oddaje to co składa się na styl Timo i to jest właśnie
taki typowy power metal do jakiego nas przyzwyczaił na przestrzeni
lat i chciałoby się usłyszeć więcej takich kompozycji. Dobrą
energię ma „You'll Bleed Forever”, ale co z tego
skoro słodkie klawisze ala Sabaton psują nieco efekt, a mógł
to być prawdziwy killer. Irytuje mnie tutaj nieporadność Timo
jeśli chodzi o pomysły, kompozytorstwo i to nasila się przy „Neon
Sirens”. Mamy też kolosa, ale nie jest to dobra
informacja, bowiem „Angels of The Apocalypse” to
zlepek jakby różnych motywów i tutaj panuje chaos
zamiast porządku. Komercja wygrywa na całej płaszczyźnie.
Jestem fanem twórczości
Timo Tolkkiego. Symfonia była udanym projektem, Revolution
Renaissance był dobrą kontynuacją stylu wypracowanego w
Stratovarius i dał mi sporo radością za sprawą swojej muzyki.
Niestety debiut Avalon dał sygnał że Timo przeżywa kryzys, a
„Angels of Apocalypse” to potwierdzenie słabej formy i wypalenia
owego muzyka. Płyta jest nudna, męcząca i ma więcej wspólnego
z komercją aniżeli power metalem w stylu Stratovarius. Szkoda, może
czas przejść na emeryturę? Trzeba wiedzieć kiedy zejść ze
sceny. Timo widocznie nie wie.
Ocena: 3.5/10
Przesłuchałem 2 razy i zapomniałem,więcej nie wrócę do tego albumu. :(
OdpowiedzUsuń