Veonity szybko zyskał uznanie fanów heavy/power metalu. Z resztą ich wydane do tej pory albumy są utrzymane na wysokim poziomie. Debiutancki "Gladiator's Tale" to ukłon w stronę klasycznego heavy/power metalu, gdzie band przypomina nieco dokonania Hammerfall. Potem był "Into the Void", który zabierał nas do świata s-f i twórczości Iron Savior. Nieco bardziej progresywny był "Legend of the starborn". Teraz po dwóch latach przyszedł czas na kolejne dzieło tej szwedzkiej formacji. "Sorrows" jest nieco inny niż poprzednie wydawnictwa. Jest troszkę nowoczesności, troszkę mrocznego klimatu i nie brakuje też progresywnych elementów. Jest też jednak sporo klasycznego power metalu, który tak mnie zachwycił na debiutanckim albumie. To czyni "Sorrows" albumem godnym uznania.
Tym razem band postawił na mocniejsze, nowocześniejsze brzmienie, które jest bardziej współczesne. Ten czynnik sprawia, że sam album brzmi już inaczej niż poprzednie. Dla jednych będzie to plus i krok na przód, a dla niektórych może to być dowód na to, że band zmienił swój styl. Sami gitarzyści też troszkę urozmaicili swój styl grania. Jest dużo nowoczesnych patentów, jest też bardziej agresywniejsze granie z nutką mroku i progresywności. Najlepsze jest jednak to, że dalej słychać ten klasyczny power metal z debiutu. Dzięki temu dostajemy niezłą mieszankę ciekawych rozwiązań i melodii. Dużo się dzieje, dlatego nie ma tutaj miejsca na nudę. Na uwagę zasługuje też wokal Andersa, który na tym albumie jeszcze bardziej się rozwinął. Śpiewa raz agresywnie, a raz klasycznie stawiając na wysokie rejestry. Mamy tutaj wszystko, a nawet coś więcej.
"Sorrows" to 10 kompozycji i każda z nich coś wnosi do tego wydawnictwa. Intro "Broken" buduje napięcie i wprowadza niepewność. Szybko wkracza mocny, melodyjny riff, który brzmi jak mieszanka Masterplan, Helloween i Gamma Ray. Tak właśnie zaczyna się "Graced or Damned". Jest mroczno, jest ciężko, jest progresywnie i z ciekawym klimatem. Band przyspiesza w refrenie, który jest bardzo klasyczny i czego można chcieć więcej? Spokojnie zaczyna się "Back in to the Dark". Nie dajcie się zwieść, bo to nie ballada. Znów gdzieś przewijają się elementy Masterplan i Helloween z czasów "The Dark Ride". Główny riff znakomicie współgra z mocnym i nowoczesnym riffem i ostrymi wokalami Andersa. Refren nabiera rycerskiego charakteru i przypominają mi się lata 90, czyli złote lata dla power metalu. Czasy debiutu znajdziemy w przebojowym "Blind eyes will see", który znakomicie oddaje hołd dla klasycznego Helloween czy Edguy. Stary dobry power metal jaki kocham. W podobnym klimacie utrzymany jest rozpędzony "Where our memories used to grow". Po raz kolejny band pokazuje w jak dobrej formie jest i jak świetnie odnajdują się w klasycznym power metalu. Prawdziwe cudo i brakuje mi obecnie takiego power metalu mocno zakorzenionego w latach 90. Kolejny killer na płycie to zadziorny "Acceptance", w którym band pokazuje że power metal może brzmieć nowocześnie i z pazurem. W tym kawałku można wyłapać pewne elementy Primal Fear i nie tylko. Jest moc i to mi się podoba. Ciarki mam przy rozpędzonym "Free Again" i ta szybkość nieco przypomina Dragonforce, ale jest to zagrane z gracją i polotem. Co za petarda i te elementy Gamma ray są tu urocze. Stonowany, wręcz marszowy "Center of the Storm", to nieco ukłon w stronę twórczości Sabaton, ale i epickość z debiutanckiego "Gladiators tale". Całość zamyka 6 minutowy "Fear of being Alive". Dobra mieszanka klasycznego power metalu i progresywnego heavy metalu. Dużo dobrego się tutaj dzieje.
Veonity ostrzegał, że ten nowy album będzie ostrzejszy, mroczniejszy, a nawet powiązany z progresywnym metalem. Po części tak jest, ale to wciąż power metal wysokich lotów, w którym kryje sporo klasycznych rozwiązań. Pozycja obowiązkowa dla fanów Gamma Ray, czy Helloween. Nie mam się do czego przyczepić i to jest jeden z ich najlepszych albumów i coś czuje że ten album namiesza w moich tegorocznych zestawieniach.
Ocena: 9.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz