środa, 22 lipca 2020

PRIMAL FEAR - Metal Commando (2020)

Przychodzi nie raz taki moment, że się zastanawiam jakby wyglądał Judas Priest, gdyby dołączył do nich Ralf Sheepers, a nie Tim Ripper Owens. Przecież Ralf to wysokiej klasy wokalista, który dobrze czuje się w klimatach Judas Priest i w dodatku umiejętności ma nie gorsze niż sam Rob Halford. Byłby to na pewno bardziej klasyczny Judas Priest. Czasu nie cofniemy, ale cieszy fakt że Ralf się nie poddał i założył swój własny band, który gra muzykę w klimatach Judas Priest, ale też i Gamma Ray.  Jestem pełen podziwu dla Primal Fear, który przecież od 1997r niemal regularnie wydaje nowy materiał i zawsze jest to muzyka na wysokim poziomie. Na nich można zawsze liczyć, bo nigdy nie zawodzą. Tak też jest i tym razem. "Metal Commando" budzi niepokój nietypową okładką, gdzie brakuje mi orła. To jednak mimo pewnych obaw dostajemy klasyczny album Primal Fear, który z miejsca zasługuje na miano jedno z najlepszych dzieł tej niemieckiej, kultowej już ekipy.

Oprócz zupełnie innej szaty graficznej, jest też nowy perkusista i tutaj Micheal Ehre, który spisuje się w The unity i Gamma Ray. Wybór trafny w 100 %, a najlepsze jest to, że to już drugi muzyk który wywodzi się z Gamma Ray. Micheal wnosi sporo energii do płyty i w sumie dawno Primal Fear nie miał tyle energii w sobie. Taka stylistyka przywołuje na myśl kultowe albumy typu "Nuclear Fire" czy "Devils Ground".

W zasadzie sukces Primal Fear od lat tkwi w tym, że muzycy mają zawsze wysoką formę i zawsze wnoszą coś do twórczości Primal Fear. Wokalne Ralfa  działają na fanów heavy/power metalu jak magnes. Te jego górki i zadziorne partie, który inspirowane są Robem Halfordem z okresu "Painkiller". To wszystko jest na nowym albumie i to jeden z moich ulubionych albumów jeśli chodzi o wokal Ralfa. Album bardzo urozmaicony i Ralfa odnajduje się w balladzie, w power metalowych petardach czy epickim kolosie. Lata lecą, a on wciąż rozwala mnie na łopatki. Jeden z najlepszych wokalistów i udowadnia to po raz kolejny.

Trio Naumann, Karlsson, Beyrodt funkcjonuje od 2015 roku i każdy z tych gitarzystów to lider i znakomity instrumentalista. Technika, dbałość o detale i pomysłowość, to jest właśnie to co ich wyróżnia. Na nowy albumie brzmią po prostu obłędnie. Brzmi nowocześnie, ale zarazem klasycznie, a pojedynki na solówki są elektryzujące. To nie tylko agresja, ale też finezja i chwytliwe melodie, które zostają na długo w pamięci. Panowie nasłuchali się najlepszych płyt Primal Fear i to przedłożyło się na jakość partii gitarowych.

Jeśli pamiętacie brzmienie ostatnich płyt Primal Fear to wiecie że nie będzie tutaj niespodzianki, bo jest mocny i ostry sound, który jeszcze bardziej podkreśla zadziorność riffów i motywów gitarowych. Primal Fear pod tym względem nigdy nie zawodził.

Materiał trwa 56 minut i wiecie co? Po tym jak płyta się kończy to odnoszę wrażenie, że to za szybko zleciało. Materiał mógłby być dłuższy bo nie nudzi i zapewnia doznania na jakie czekają fani heavy/power metalu. Płytę otwiera dobrze znany nam "I'm Alive" i to już znakomity otwieracz. Od lat Primal Fear stawia na szybki, treściwy otwieracz, który atakuje nas mocny riffem i dużą dawką przebojowości. Tak jest i tym razem. Riff rodem z ostatnich płyt Primal fear, "Painkiller" Judas Priest czy nawet płyt Udo zachwyca od pierwszych sekund. Co za moc, co za melodyjność. No i ten Ralf który niszczy swoim głosem. Jak on to robi, że po tylu latach wciąż tak brzmi? Fenomen. Dalej mamy metalowy hymn w postaci "Along Came the Devil". Riff przypomina mi "Holy" Udo, ale jest też sporo klasycznego heavy metalu z pierwszego krążka Primal Fear. Taki hity to ekipa Ralfa i Mata Sinnera tworzy na zawołanie. Oj będzie z tego niezły hicior koncertowy. Utwór nie rzucał mnie na kolana podczas promocji płyty, ale tutaj razem z całości wypada perfekcyjnie.  Czas zapiąć pasy, bo nadciąga mega energiczny i szybki "Halo". To się nazywa power metal! Perfekcja! Jest agresja, jest szybkie tempo i tutaj brawa dla Ehre. "Halo" zachwyca ostrymi partiami wokalnymi Ralfa i to wszystko sprowadza nas do czasów "Nuclear Fire". Jeden z najlepszych killerów jakie band stworzył. Troszkę zaskakuje "Hear Me Calling", bo nie tak łatwo go rozszyfrować. Zaczyna się od toporniejszego riffu, który też przypomina mi czasy debiutu. Kiedy wkracza głos Ralfa to band zwalnia i wkraczamy w rejony komercyjne i nasuwają się czasy "Seven seals". Śmieszne jest to, że utwór może nieco lżejszy od poprzedniego, a i tak niszczy swoją lekkością, aranżacjami i chwytliwym refrenem. "The lost and forgotten" zaskakuje brutalnym wręcz riffem, który nasuwa riffy z ostatnich płyt. Niby brzmi to nieco nowocześnie, nieco z nutką thrash metalowego pazura, ale znów gdzieś w tym wszystkim jest powiew nuklearnego ognia. Gdzieś też band przemyca patenty Udo i wcale mi to nie przeszkadza. Tam gdzie w tytule pojawia się "Fear" to zawsze jest petarda. "My name is fear" to kolejny power metalowy killer, którego nie powstydziłby się nawet Gamma Ray. Partie gitarowe są zagrane idealnie i nie mam do czego się przyczepić. Utwór powala swoją energią i przebojowością. Brzmi jak "Devils Ground" czy "Nuclear fire" tylko ze współczesnym pazurem i nutką brutalności. Szczęka mi opadła i nie mogę się pozbierać.  Warto tutaj się wsłuchać elektryzujące solówki. Co tutaj się dzieje, to nie sposób opisać. Po takiej dawce killerów przychodzi czas na spokojny, klimatyczny "I will be gone".  Jestem w szoku, że Primal Fear nagrał taką piękną, wzruszającą balladę. Jestem wzruszony i to jedna z ich najlepszych ballad. Cudo! Soczysty heavy/power metal to wyznacznik "Raise Your Fist". To taki tradycyjny Judas Priest i znów zanosi się na świetny koncertowy hicior. Przyspieszamy w melodyjnym "Howl of the Banshee" i po raz kolejny pokuszę się o stwierdzenie, że słychać echa Gamma Ray. To już kolejny szybki killer, który przywołuje na myśl pierwsze płyty Primal Fear. Killer goni killer i kto może ich zatrzymać? Nikt! "Afterlife" to znów brutalny riff, nieco thrash metalowy feeling i nowoczesny pazur. Ralf śpiewa w wysokich rejestrach i brzmi to obłędnie. Jest to Judas Priest, ale nie tylko z okresu "Painkiller", ale nawet i "Jugulator". Taki Primal Fear to ja kocham. Mogą rozwinąć ten kierunek na kolejnych płytach.Jak ten czas leci z nowym albumem Primal Fear. To jest szok. Na koniec przepiękny, rozbudowany "Infinity". Bodajże najdłuższy epicki kawałek jaki stworzył ten band. Zawsze uważałem, że raczej nie powinni się brać za takie kolosy. Tutaj wyszło to idealnie. Jeśli tak ma wyglądać kolos w wykonaniu Primal Fear to chcę ich więcej. Zaczyna się od pięknego nastrojowego wejścia gitar akustycznych. Słychać echa "Tears of Rage" no i ten główny motyw powala na kolana swoją melodyjnością. Zaskoczenie następuje w 3 minucie kiedy band przyspiesza i kolos przeradza się w power metalową petardę. Co tutaj się dzieje? Potem zwalniamy i wkracza podniosły i jeden z najlepszych refrenów jakie Primal Fear stworzył kiedykolwiek. Nie jest to nudny i oklepany kolos.  ale cały czas się coś dzieje i nie ma męczenia jednego motywu. Brawo Ralf i ekipa Primal Fear !

Wiedziałem, że Primal Fear nie zawiedzie i nagra kolejny świetny album. Jednak band mnie zaskoczył, bo nie liczyłem na taką petardę. Nagrać po tylu latach klasyczny i pełen energii krążek, który odda to co najlepsze w tym zespole, jak i gatunku heavy/power metalu. Dostałem album, który postawiam obok kultowego debiutu, nuclear fire czy "Devils ground". Pozamiatał mnie "Metal Commando" i wybacz im brak tego orła na okładce. Muzyka jest ważniejsza !

Ocena: 10/10

8 komentarzy:

  1. Lubię czytać te teksty zanim posłucham płyty:). Prawie zawsze po wysłuchaniu mam dziwne skojarzenie że słuchaliśmy innych cd. Żeby nie było zawsze darzyłem sympatią Primal Fear i miło było ale jak dla mnie zbyt nużące już po 4-tym czy 5-tym nagraniu. Żadnej wzniosłości tylko równa jazda od deski do deski. Dziś ciut czegoś więcej oczekuję, z tym Halfordem to też tak blisko jak do CAGE. Niestety daleko mu do halfa. Lubię ich ale na krótką metę za to bardzo dobrze mi się ich ogląda na blu ray (angelsa). Są dodatkowe efekty wzrokowe więc jest lepiej. Warto często napisać kiedy się ukazuje płyta bo ta ma dopiero dziś premierę. Większość opisujesz tzw:preorder.Martwi mnie to że w zasadzie komentarzy niewiele albo wcale:( jak widać zanika trend w Polsce. Ludziska się podniecają jak coś brodka czy wiśnia wydali (klocka) co zenuś wyrechotał czy inne G.... nastało.Tu już nawet dinozaury wymarły. Ale na to wpływu nie mamy :TAKI KLIMAT. Ogólnie 6/10 się należy. STEFAN jak zwykle marudzi:) Ale się interesuję i słucham wasz zawsze szczery do bólu STEFAN.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To że mało fanów power metalu to raz a dwa to płyta jeszcze nie ukazała sie

      Usuń
    2. Nigdy nie lubiłem Judas .Zawsze wolałem cięższe gatunki jak trash ,black.Natomiast Primal Fest ,Iced Earth ,Manowar uwielbiam .Nigdy nie rozumiałem zachwytu nad Halfordem i jego ekipą.Nie jestem w stanie ich słuchać.

      Usuń
  2. encyklopedia metalu24 lipca 2020 19:51:00 CEST

    Jak w mordę strzelił najlepszy rok w historii metalu, co tydzień arcydzieło 10/10, strach się bać czy starczy skali do końca roku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nakręciłeś niesamowicie. Czekam z niecierpliwością.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ma co się napalać, jest w całości dostępna na spoti legalnie i bez kosztów. Dla pewności posłuchałem 3 razy i już wiem że nie kupię fizyczne cd. No tak ogólnie jest to klasyczny Primal czyli szybko zgrabnie z pazurem. Ale dla mnie zbyt nudne. Utwór w utwór bez wzlotów i upadków czyli równa jazda, na dłuższą metę nie sięgnę po nią ponownie. Fajnie że graja i na pewno znajdą odbiorców ale ja już miałem ich kilka płyt i się pozbyłem bo nie odróżniam która jest która i kolejne nic dla mnie nie wnosiły (ale słuchałem:). Zakończyłem zbieranie po Nuclear Fire ,a w dobie mnóstwa kapel które mnie przypadają do gustu spokojnie się pozbyłem cd.STEFAN

    OdpowiedzUsuń
  5. A mnie się podoba chłopaki grają swoje.Czego chcieć więcej, jest riff jest melodia dobry wokal I power.Prawdziwy niekombinowany Primal fear.dla mnie 8

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj....podniosło Cię Łukaszu :) Płyta to zwyczajny średniak, a patrząc przez pryzmat Primal Fear to chyba nawet najsłabsza pozycja w ich dyskografii...Wokalnie tez nie jest wcale tak różowo, oczywiście nie ma niedociągnięć czy zadyszki, ale wystarczy choćby włączyć którąś z płyt sprzed np. 10 lat i porównać brzytwę w głosie Ralfa wtedy ;)
    Muzycznie bez ŻADNEGO wyróżniającego się kawałka, ta sama matryca co poprzedni, równie słaby album :/

    OdpowiedzUsuń