niedziela, 19 stycznia 2025

THE BIG DEAL - Electrified (2025)


 W 2022r Serbski The Big Deal wydał swój debiutancki album "First Bite". Pokazali, że stawiają na hard rockowe szaleństwo. To muzyka łatwa w odbiorze, może nieco radiowa, może nieco komercyjna, ale da się tego słuchać i w podróży może zdać egzamin. Teraz band powraca ze swoim drugim krążkiem zatytułowanym "Electrified", Dalej w roli głównej wokalistki Nevena Brankovic i ana Nikolic.  Za partie gitarowe odpowiada Srdjan Brankovic. Dalekie to ideału, ale jest kilka hitów, które potrafią zapaść w pamięci.

Takim prostym hitem jest bez wątpienia "Like a Fire". Hard rockowym w starym dobrym wydaniu. Ta prosta formuła sprawdza się. Kicz też gdzieś w tym wszystkim jest. Nikt chyba nie oczekuje poważnego materiału patrząc na kiczowatą okładkę. Melodyjny, z nutką heavy metalu "Fairy of White" też jest miły w odsłuchu. Partie klawiszowe Nevena dodają klimatu i melodyjności. Band przyspiesza w słodkim "Broken Wings", choć i tutaj wieje kiczem. Podobne emocje wywołuje "Burning Up" i w takiej stylizacji band wypada znacznie korzystniej. Coś z Sabaton można wyłapać w "They Defied" i to też nie jest taki zły utwór. Cały czas jest oczywiście walka z głosem wokalistek, który są takie bardziej popowe niż rockowe. Kolejny szybki utwór na płycie to słodki, kiczowaty "Break down the walls". Hard rock znajdziemy również w zadziornym "Dare To dream".

To już kolejna płyta w tym roku, gdzie są momenty, ciekawe melodie, ale materiał jest nie równy. Bywa że kicz doskwiera, że wokalistki przeszkadzają. Jest hard rock, jest to na swój sposób solidne. Gdyby tak zmienić wokalistki, wyrzucić klawisze, to byłoby całkiem nieźle. Kilka utworów potrafi zapaść w pamięci. Jak ktoś lubi komercyjny, może nieco popowy hard rock to coś więcej z tego wyciśnie?

Ocena: 5/10

TOKYO BLADE - Time is the fire (2025)


 Nazwa Tokyo Blade jest dobrze znana i ten zespół nie trzeba nikomu przedstawiać. Jeden z tych ekip, co wywodzi się z NWOBHM i odegrała ważną rolę w brytyjskim heavy metalu. Tylko jakoś nie mogę pojąć co z nimi się stało. Jeszcze nie tak dawno, bo w 2018r wydali "Unbroken" i potem w 2020r ""Dark revolution", które sa naprawdę mocne i wartościowe. Tak potem wydali "Fury" i znaczny spadek formy. Niestety zmartwię was, ale najnowsze dzieło zatytułowane "time is the Fire" to w dalszym ciągu słaba forma tej zasłużonej kapeli.

Można pochwalić za brzmienie, za miłą dla oka okładkę, za to że wydali nowy materiał, że dalej im się chce. Tylko czemu to jakieś takie bez wyrazu i bardziej hard rockowe?  Co z tego, że Alan Marsh potrafi dobrze śpiewać, co z tego że gitarzyści Andy Boulton i John Wiggins są doświadczeni i stać ich na więcej? Jakoś zabrakło pomysłów na kompozycje i to silenie się na zagranie czegokolwiek słychać. Wystarczy odpalić "Moth into the Fire", by przekonać się o słabości Tokyo Blade. Płyta miała premierę 17 stycznia za sprawą Dissonance Productions. W tej hard rockowej formule sprawdza się otwierający "Feeding the rat", który przemyca troszkę patentów Judas Priest, co nie jest takie złe. Stonowane tempo i nieco mroczniejszy klimat to atuty "Man on the stair", który jest jednym z ciekawszych utworów na płycie. Band stara się pokazać pazur w rozpędzonym "The Devil in You" i ta sztuczka udała się. Rasowy heavy metalowy kawałek o cechach przeboju. W tej hard rockowej formule dobrze prezentuje się "Written in Blood", choć do ideału też sporo brakuje. Band gra jakoś bez wiary, bez przekonania. Dobrze wypada taki nieco żywszy i przebojowy "We burn" i jeszcze marszowy "Ramesses".

Kilka momentów, kilka utworów na plus, ale to za mało. Za mało jak na zespół tej klasy i za mało jak tyle utworów. W końcu materiał trwa tutaj 1 godzinę i 14 minut. Sporo, tylko nie było zupełnie pomysłów na ten czas, by zaciekawić słuchacza. Kolejne rozczarowanie albumem Tokyo Blade.

Ocena: 5/10

HAZZERD - The 3rd dimension (2025)


 Pierwsze dwie płyty kanadyjskiego zespołu Hazzerd przeszły bez większego echa. Teraz po 5 latach band wraca z nowym dziełem zatytułowanym "The 3rd Dimension". To rasowy thrash metal, który przemyca patenty Toxik, Havok,Angelus Apatrida, czy Warbringer. W zespole pojawił się w roku 2023 gitarzysta Nick Schwartz i jakoś teraz band ma coś więcej do powiedzenia. W końcu zmajstrowali prawdziwy majstersztyk.

Okładka taka typowa dla gatunku i w pełni oddaje klimat lat 90. Przyciąga uwagę i zachęca by mieć owy album w swoich zbiorach. Brzmienie również wzorowane na latach 90. Jest moc, jest dojrzałość i dbałość o detale. Cała siła tej płyty opiera się gitarzystach Nicku i Toryinie, którzy stawiają na szybkość, drapieżność, ale przede wszystkim melodyjność. Pełno tu ciekawych solówek, riffów, a wszystko z nutką heavy/speed metalowej motoryki. To jest najpiękniejsze w tej płycie. Dzięki temu "The 3rd dimension"może trafić do znacznie szerszego grona słuchaczy. Całość bardzo dobrze spina zadziorny i pełen agresji wokal Dylana.  Hazzerd prezentuje się znakomicie i nie ma tu słabych punktów.

Tu nie ma miejsce na podchody i band od razu nas atakuje rozpędzony "Interdimension". Ta praca gitar, ten wokal, te aranżacje, to wszystko trafia idealnie w mój gust. Heavy metalowy pazur pojawia się w takim "scars" , który jest przykładem przebojowości na tej płycie. Co za killer, a to dopiero początek przygody. Podobne emocje wzbudza "Unto ashes", w którym też pełno patentów wyjętych z heavy metalu lat 80. Te przejścia, zwolnienia są naprawdę urocze i tylko zwiększają wartość tego wydawnictwa. Początek "Deathbringer" brzmi jakby to był hołd dla Iron maiden i NWOBHM. Te wpływy żelaznej dziewicy można usłyszeć w dalszej części. Ciekawie to brzmi z agresywnym wokalem Dylana. Taka mieszanka bardzo mi odpowiada. Chwilę oddechu można złapać przy spokojniejszy instrumentalny "t.t.t". Agresja wraca w rozpędzonym "Plagueis", w którym też nie brakuje chwytliwych melodii. Sporo thrash metalu mamy w dynamicznym "Thrash Till Death" i ta prosta formuła sprawdza się tutaj. Szybko wpada w ucho zadziorny riff "Parastic", który też przemyca elementy heavy metalu. Band potrafi wykreować chwytliwe melodie, pomysłowe riffy i wszystko szybko potrafi zaintrygować i zapaść w pamięć. Dalej jeszcze znajdziemy 9 minutowy "A fall omen", który jest kompozycjom instrumentalną. Nie ma nudy i sporo dobrego się tutaj dzieje. Płytę zamyka "Control" i to znowu thrash metalowa jazda bez trzymanki.

Mówi się do trzech razy sztuka i faktycznie Hazzerd dopiero za 3 albumem rozwalił system. Thrash metal pełen agresji, ale też pełen chwytliwych melodii, wartościowych riffów, partii gitarowych. To wszystko jest przemyślane i składa się w spójną całość. Taki thrash metal to ja uwielbiam i kto nie zna Hazzerd niech to szybko nadrobi. Warto!

Ocena: 9/10

sobota, 18 stycznia 2025

TUMENGGUNG - Back on the Streets (2025)


 Z nowym albumem po 5 latach przerwy powraca pochodzący z Indonezji Tumenggung.  Działają od 2007 r i dorobili się dwóch albumów, a ten najnowszy zatytułowany "Back on The Streets", Band obraca się w stylistyce heavy/power metalu. Pełno tu odesłań do klasyki i znajdziemy elementy Scorpions, Judas Priest, czy Accept. Nie ma tu nic odkrywczego, ani świeżego, ale słucha się tego z duża przyjemnością. Z resztą czy ta okładka zalatująca klimatem Judas Priest może kłamać?

Duet gitarowy tworzony przez Rizaldy i Arif stawia na dobrą zabawę, na klasyczne dźwięki i klimat lat 80. Pełno tu prostych i oklepanych riffów, solówek czy melodii. Na szczęście band to umiejętnie wykorzystuje i tworzy solidny materiał. Tak solidny, bo nie ma mowy o stworzeniu czegoś genialnego i perfekcyjnego. Nieco słabszym ogniwem zespołu jest wokal Arifa Ramadhana, który jest daleki od jakiegoś technicznego i drapieżnego wokalu. Spisuje się w tej roli, ale do ideału tez mu brakuje.

Płyta jest krótka i treściwa, bo trwa 34 minuty. Najdłuższy utwór to "Symphony of Hate" który trwa trochę ponad 5 minut. Szybkie tempo, zadziorny riff i wszystko brzmi znajomo to fakt, ale zabawa jest przednia. Kocham takie intra jak "Wall Breaker" , gdzie gitary wprowadzają nas do albumu. Tytułowy "Back on the Streets" to klasyka w świetnym wydaniu. Riff znajomy i oklepane, ale szybsze tempo robi robotę. Znajdą się tutaj echa NWOBHM. Coś z Accept z czasów "Metal Heart" można wyłapać w "Living on the Edge" i taki hołd mi pasuje. Nie przeszkadza mi to, bo starego accept nigdy za dużo. Hard rockowy feeling dostajemy w nastrojowym "Deja Vu", jest jeszcze marszowy "1000 tons of Metal", który nieco przypomina "They Want War" Udo. Miks Judas Priest i Accept dostajemy w "Strangers" i znów dobry hołd dla heavy metalu lat 80. Finał to rozpędzony "Soul Reaper" i może chcieli mieć swój "Fast As a Shark"?

Tumenggung nagrał album o wiele ciekawszy niż debiut i widać, że się rozwijają. Stawiają na hołd dla heavy metalu lat 80, wykorzystują ograne motywy i czerpią z nich inspirację. Wszystko brzmi podobnie i nie raz to można już było gdzieś to usłyszeć. Mnie to nie przeszkadza, bo jest to świetna rozrywka. Kto lubi heavy metal  w stylu starego Judas Priest czy zwłaszcza Accept, ten niech odpala czym prędzej "Back on The Streets".

Ocena: 8.5/10

MASTER SWORD - Toying with Time (2025)


 Czy ktoś czekał czy nie, ale właśnie ukazał się najnowsze dzieło amerykańskiego bandu o nazwie Master Sword, a krążek nosi tytuł "Toying with Time", który premierę miał 17 stycznia. Poprzednie płyty przejawiały się jako rzemieślnicze wydawnictwa bez polotu i czegoś godnego zapamiętania. To były płyty z serii posłuchać i zapomnieć.  Minęło 6 lat od czasu wydania "The Final Door". W zespole pojawił się nowy basista tj Will Lopez, który dołączył w roku 2021. Nie wpłynęło to na styl grupy i dalej gra mieszankę heavy/power metalu, gdzie jest miejsce na progresywne i symfoniczne ozdobniki.

Znów mam mieszane uczucie. Niby z jednej strony gitarzyści Matt i Kojo dwoją się i troją i potrafią stworzyć ciekawy riff, czy solówki. Tylko nie potrzebne są te dłużyzny, zwolnienia i próby tworzenia czegoś nastrojowego. Pomysł może był na to, żeby było to ciekawe ale band poległ. Nie wszystko jest tu spójne i nie wszystko jest najwyższej jakości. Muzycy grać potrafią i to słychać. Tak samo dobrze spisuje się wokalistka Lily Hoy. Do tego klimatyczna okładka, która intryguje, a samo brzmienie też dopracowane. Band po prostu nie zadbał o ciekawy materiał, o to żeby był równy i ciekawy przez cały czas. Pomysły są, przebłyski są i to mógł być naprawdę bardzo udany album.

Płytę otwiera intrygujący "the Salesman", gdzie jest ponury klimat, jest pełno symfonicznych ozdobników, a nawet nutka progresywności. Troszkę zbyt przekombinowane i odnoszę wrażenie, że jest przerost formy nad treścią. Jakże mocny i wyrazisty riff pojawia się w "Dance Of The Demon" i to jeden z najlepszych utworów na płycie. Pomysłowe rozplanowanie i aranżacje, troszkę przeszkadza zwolnienie w sferze solówek.  "How You Hide" też świetnie się zaczyna, potem troszkę siada tempo, ale to również pozytywny moment na płycie. Nastrojowy, nieco taki komercyjny, nieco spokojniejszy "My last Breath" nie jest taki zły i może się podobać. "Son of Stone" trwa 11 minut i trochę wieje tu nudą. Brakuje energii i drapieżności. Troszkę to zbyt rozlazłe. Ciekawe momenty ma "Child of the night", ale do ideału też brakuje.

Materiał nie równy, momentami na siłę wydłużany, czasami przekombinowany i niestety traci na tym słuchacz. Płyta wydaje się chaotyczna, ale miewa swoje ciekawe momenty, jest kilka godnych uwagi melodii czy riffów. Band grać potrafi, tylko jakoś nie potrafi wykorzystać swój potencjał. Szkoda.

Ocena: 6/10

piątek, 17 stycznia 2025

GRAVE DIGGER - Bone Collector (2025)


 Nie wiem jak wy, ale ja już straciłem rachubę co do ilości płyt nagranych przez niemiecki Grave Digger. Ich status, ich pozycja nie jest zagrożona. To wciąż band, który gra swoje i dzielnie reprezentuje niemiecki, teutoński heavy metal. Co do jakości, to też raz mamy petardy i świetne płyty. Bardzo miło wspominam "return of The Reaper",  the Clans will rise Again", czy choćby taki "Fields of Blood", ale jest też pełno płyt, które się słucha i mija trochę czasu i się zapomina o danej płycie. Niestety najnowsze dzieło Niemców zatytułowane "Bone Collector" to właśnie takie wydawnictwo. Dobre do posłuchania i w sumie zapomnienia.

Okładka typowa dla tej formacji, aczkolwiek nie w moim typie. Wole już taką szatę "The Ballad of hangman" czy "Return of the reaper". Samo brzmienie to już takie typowe dla kapeli i obyło się bez niespodzianki. To co potrafią muzycy to wiemy i nie trzeba nad tym się rozdrabniać. Chris mimo upływu czasu wciąż brzmi tak samo i to robi wrażenie. Problem tkwi w muzykach, ale w samych kompozycjach. Materiał jest solidny, ale mało tutaj kompozycji, które by poruszyły i zostały zapamiętane.

Na pewno plus za dynamiczny i agresywny "Bone Collector" i to jest Grave Digger jaki uwielbiam. Podobne emocje wzbudza zadziorny "The rich the poor the dying" , który mocno inspirowany jest Paragon, co bardzo cieszy. Jeden z ostrzejszych kawałków na płycie. Dalej mamy solidny i również energiczny "Kingdom of Skulls", ale do ideału trochę brakuje. Echa lat 80 można wyłapać w hard rockowym "The Devils Serenade", z kolei "Killing is my pleasure" zalatuje twórczością Judas Priest. Troszkę nijaki jest "Mirror of Hate", gdzie postawiono na mroczny klimat. Coś z Udo mamy w "Rivers of Doom" i znów jest jakoś tak nijako, topornie. Dobrze prezentuje się szybszy "Made Of Madness", czy złowieszczy "Forever Evil & Buried Evil" i właśnie takie kompozycje są ostoją tej płyty.

Grave Digger regularnie wydaje płyty i jest jak dobrze naoliwiona maszyna. Tylko, że raz wyjdzie z tej produkcji coś wyjątkowego i godnego zapamiętania, a czasami typowy produkt, który niczym się nie wyróżnia. Spełnia podstawowe kryteria, wymagania i jest dobry, ale nie ma efektu wow i daleko mu do najlepszych sygnowanych marką Grave Digger. Właśnie taki jest "Bone Collector".

Ocena: 7/10

czwartek, 16 stycznia 2025

RISEN CROW - Requiem For A damned Love (2025)


 Co powiecie na mieszankę gotyckiego heavy metalu z symfonicznym power metalem? Co powiecie na tajemniczy klimat? Na pomysłowe melodie i pojedynki wokalne? Włoski Risen Crow spieszy, żeby spełnić nasze wymagania. To formacja, która działa od 2020r i czerpie garściami z Visions of Atlantis, nightwish, Helloween czy Kamelot, ale nie kopiuje nikogo i idzie własną ścieżką. Kto szuka świeżości i pomysłowości ten musi posłuchać "Requiem for a damned love", który jest czymś więcej niż kolejnym debiutem z Włoch.

Płyta ukaże się 28 lutego nakładem Rockshot Records i to płyta skierowana do tych co kochają ciekawe, wciągające melodie, złożone konstrukcje utworów, podniosły klimat i ciekawie rozplanowane wokale. Band ma pomysł na siebie, na kompozycje i styl, a to czyni ich smakowitym kąskiem dla fanów takie muzyki. W składzie mamy uzdolnionych gitarzystów tj Giuseppe Longo i Francesco Menale, którzy stawiają na energię, pomysłowe pojedynki i przebojowość. W tej sferze nie ma miejsce na nudę i cały czas próbują zaintrygować słuchacza. Kawał dobrej roboty robi też klawiszowiec Alessandro Bernabei, który dodaje całości tajemniczości i podniosłości. Całą uwagę jednak skupiają na sobie wokaliści, czyli Claudio Vattone i Antonella Della Monica. Bardzo ciekawe układa się współpraca między nimi. Rozbicie wokali na partie męskie i damskie dodaje urozmaicenia i rozmachu. Bardzo udany zabieg, który jest w sumie główną atrakcją tego wydawnictwa.

Na starcie mamy rozpędzony, pełen power metalowego kopa "Never Surrender", choć zaczyna się spokojnie i tak tajemniczo. Dalej mamy "Black Widow" i tutaj jest ukłon w stronę bardziej melodyjnego heavy metalu. Lekko, przyjemnie i w przebojowym charakterze. Urozmaicony jest "Funeral Jack", ale i tutaj band stara się nas zaskoczyć i postawić na nie oczywiste rozwiązania. Dużo dobrego się tutaj dzieje. Nie zwalniamy i "Risen Crow" to kolejny zadziorny i dynamiczny kawałek, który ukazuje potencjał tej grupy. Przepiękny jest ten refren w "Revelation" i nawet ta nutka progresywności dodaje uroku. Spokojniejszy, bardziej mroczny, z nutką gotyckiego metalu "Dark in my life" też prezentuje się zjawiskowo. Jeden z najciekawszych momentów na płycie. Mocny riff, ostrzejsze partie gitarowe i power metalowa jazda bez trzymanki to atuty "Believe in me". Troszkę słabszym ogniwem jest ballada "black Rose", która wieńczy album.

Risen Crow zalicza naprawdę udany debiut, który zasługuje na pochwały i wyróżnienie. Muzycy mają coś do powiedzenia, mają pomysł na siebie, a kompozycje to tylko potwierdzają. Bardzo miłe zaskoczenia i mam nadzieje, że to dopiero początek wielkiej kariery Risen Crow.

Ocena: 9/10

DIRKSCHNEIDER - Balls to the Wall Reloaded (2025)


 "Balls to The Wall" to klasyka heavy metalu i jeden z najważniejszych albumów dla mnie, który ukształtował mój gust i moje upodobania muzyczne. Klasyk, który w żaden sposób nie zestarzał się i wg mnie nie wymaga odświeżenia.  40 lat to ładny jubileusz, który Udo postanowił święcić grając na żywo w całości ten klasyk. Bardzo dobra decyzja, tylko po co bawić się w nagrywanie na nowo tego klasyka, tylko że z ciekawymi gośćmi. Udo nie ma już takiej mocy i agresji jak w latach 80 czy 90, a w dodatku nie dostajemy tutaj nic więcej niż odgrzany kotlet. "Balls to The Wall" to płyta, która należy traktować w zasadzie jako ciekawostkę i w zasadzie tyle.

Sensu powstania płyty nie pojmuje i raczej jestem na nie, przy tego typu projektach. Szkoda czasu na nagrywanie na nowo swoich klasyków. Jeszcze rozumiem, że chcemy poprawić jakiś album bo było kiepskie brzmienie, ale powstało w innym składzie, albo śpiewaj inny wokalista. Taki sens jeszcze mógłby zrozumieć. Tutaj jakoś czuje niesmak. Płyta nie brzmi oryginał, a sami goście jakoś momentami nie trafieni. Joakim Broden z Sabon jakoś średnio mi pasuje do tytułowego kawałka. Kocham jego głos, ale tutaj jakoś mi się to gryzie. Lepiej wypada Biff Byfford z Saxon w "London Leatherboys" i tutaj brzmi to dobrze, a sam Udo z Biffem stworzyli ciekawy duet i jest gdzieś w tym wszystkim ten pazur z lat 80. Szokuje obecność Mile Petrozza i w kawałku "Fight It Back" też nie do końca mi pasuje, a do tego wokal Udo wypada tutaj troszkę słabiej. Pojawia się też Nils Molin w "Head Over Heels" i to dobra interpretacja klasyka. Lepiej jednak wspominam cover Hammerfall. Kolejny ciekawy gość to Michael Kiske i znów jakoś nie do końca pasuje mi dobór głosu. Jakby zderzyć dwa różne światy. Kiske wiadomo błyszczy i ładnie tu śpiewa, ale jakoś nie do końca przemawia do mnie ta wariacja. Może gdyby utwór zostałby inaczej zagrany, to może wtedy Kiske miałby większe pole do popisu i może by się to tak nie gryzło ze sobą. Jest jeszcze Danko Jones, Dee Snider, Doro Pesch czy Tim Ripper Owens. Znane nazwiska, ale to nic nie zmienia. Płyta troszkę jakby wymuszona i tylko potrafi zaspokoić ciekawość, jak te wielkie głosy spisują się w tym klasycznym.

Może lepiej było by wydać ewentualnie album zagrany na żywo albo z orkiestrą? Jaki jest sens? Co raz więcej takich płyt i troszkę szkoda na to czasu, pieniędzy. Lepiej wyciągnąć z półki klasyk z 1983r. Nic nie stracił na jakości, na świeżości. Ponadczasowy album, który nie wymaga odświeżenia. Ciekawość zaspokojona.

Ocena: 5/10

środa, 15 stycznia 2025

BLACK SUN - Karma Somnium (2025)


 Po cichu, bez rozgłosu i wielkiego szumu powraca po 6 latach grecki Black sun. To formacja działająca od 1993r i mająca na koncie tylko jeden debiutancki album. Band obraca się w kręgu melodyjnego heavy metalu z nutka progresywności i power metalu. Pierwszy album był godny uwagi i trzeba przyznać, że mimo roszad personalnych "Karma Somnium" też jest pozycją, którą trzeba znać. Premiera płyty odbyła się 10 stycznia.

Piękna, mroczna okładka robi robotę i potrafi zachęcić do wydawnictwa. Soczyste, zadziorne brzmienie idealnie współgra z zawartością. Warto wspomnieć, że w 2023 r skład zasilił wokalista Manos Xanthakis i perkusista Thomas Chalanoulis. Trzeba przyznać, że wokalista Manos potrafi czarować swoim głosem i nadać odpowiedni klimat.  Niby nic odkrywczego i jest kilka niedociągnięć, to mimo wszystko każdy kto ceni emocjonalne granie, gdzie podziałać na nasze zmysły, ten doceni to co prezentuje Black Sun na nowym wydawnictwie. Gitarzyści Minas i Vassillis wg mnie bardziej stawiają na rozmach, wyszukane motywy i emocjonalny klimat, a gdzieś na dalszym planie mamy melodie, chwytliwość czy przebojowość.

Na płycie znajdziemy 9 utworów, a jeden z tych najbardziej wyrazistych kawałków jest bez wątpienia "Last Chapter" i słychać tutaj nawiązania do klasycznego heavy metalu i nawet głos Manosa przypomina poniekąd Bruce;a Dickinsona. Świetny kawałek, który pokazuje potencjał tej kapeli. Więcej progresywności i mrocznego klimatu uświadczymy w "Mirror" , a "Warriors fate" potrafi zachwycić rozbudowaną formą i ciekawymi przejściami. "Tearing Me Apart" troszkę nijaki, troszkę za mało agresji i przebojowości w tym. Nie trafił do mnie ten utwór. Na płycie jest jeszcze rockowy "Forever Lost" i mnie osobiście odpowiada takie agresywniejsze granie, ocierające się o power metal jak to w "Till The End". To bez wątpienia jeden z jaśniejszych kawałków na płycie. Pomysłowy motyw przewodni, duża dawka melodyjności i nawet progresywne aspekty nie przeszkadzają. Kolejny świetny utwór na płycie to "Light Remains' i znów dostajemy power metalową petardę. Zakończenie płyty z przytupem.

"Karma Somnium" to dojrzały album z ciekawymi melodiami i udaną mieszanka melodyjnego heavy metalu i progresywnego power metalu. Panowie grać potrafią i nie raz to udowadniają, tylko sam pomysł na kompozycje nie zawsze do mnie przemawia w 100 %. Brakuje mi troszkę energii, drapieżności i większej przebojowości. Mimo wad, to wciąż solidna pozycja z Grecji.

Ocena: 7/10

wtorek, 14 stycznia 2025

CRIMSON STORM - Livin on the bad side (2025)


 Od jakiegoś czasu napotykałem się na materiały marketingowe dotyczące debiutu włoskiego Crimson Storm. Wytwórnia Fighter Records odwaliła dobrą robotę i to była jedna z tych płyt, którą wypatrywałem w styczniu roku 2025. Działają od 2009r i w skład tej grupy wchodzą Loanshark czy Redshard. To sprawia, że "Livin on the bad Side" z miejsca staje się pozycją godną uwagi. Każdy kto gustuje w stylizacji heavy/power metal z nutką speed metalu ten odnajdzie się w muzyce Crimson Storm.

14 stycznia to dzień premiery debiutanckiego krążka włoskiego Crimson Storm i trzeba przyznać, że jest to płyta dynamiczna, zadziorna i z pewnością godna uwagi. Nie ma tu oryginalności, nie ma niczego odkrywczego, ale jest to kawał porządnie skrojonego heavy/speed metalu z nutką power metalu. Kto słyszał taki Redshark,  Liege Lord, Exciter czy Enforcer ten wie czego może się spodziewać i szybko odnajdzie się w świecie Crimson Storm. Sekcja rytmiczna pełna dynamiki, szybkości i do tego pomysłowe i dobrze rozegrane partie gitarowe Logana Headsa. Całość dobrze spina wokal Pau Correas z Redshard, którego uwielbiam i jest dodatkowym atutem.

Intro "Night of the Tyrant" to solidne otwarcie płyty i jest bardzo klasycznie. Potem wkracza zadziorny "Raging eyes of darkness" i to rasowe heavy/speed metalowe granie i naprawdę dobrze się tego słucha. Mocny riff, łatwo wpadający w ucho refren i sprawdzone patenty sprawiają, że chce się więcej. Jednym z najlepszych kawałków na płycie jest bez wątpienia rozpędzony i przebojowy "Outrageous" i podobne emocje wzbudza ostry "Abuse of Power". Dalej znajdziemy nieco stonowany i toporny "Nightmare Deceiver", który przemyca elementy Judas Priest, czy Accept. Cały czas unosi się tutaj klimat lat 80, co jest dodatkowym atutem tego wydawnictwa. Kolejny killer na płycie to energiczny "Speed Hammerin Metal" i w podobnej tonacji mamy "Headfukker". Całość zamyka szybki i zadziorny "seven days of mayhem". Speed metalowa jazda bez trzymanki.

Debiut prosto z Włoch, który przyciągnie miłośników heavy/speed metalu lat 80. Do tego pełno tu wpływu amerykańskiej sceny metalowej. Crimson storm tworzą muzycy, którzy grać potrafią i to przedkłada się na jakość płyty. Pozytywne zaskoczenie i na pewno będę obserwował poczynienia Crimson Storm.

Ocena: 8/10

poniedziałek, 13 stycznia 2025

THE HALO EFFECT - March of The Undead (2025)


 Minęły 3 lata od wydania debiutanckiego albumu szwedzkiej formacji The Halo Effect, który obraca się w sferze melodyjnego death metalu. To supergrupa, która działa od 2019r . W składzie mamy wokalistę Mikaela Stanne z Dark Tranquillity , gitarzystę Niclasa Engelin z In Flames, basistę Petara Iwersa z In Flames,perkusistę Daniela Svenssona z In Flames i gitarzystę Jespera Stromblada który grywał w In Flames i Hammerfall. Wielkie nazwiska i wielkie oczekiwania. Szwedzi to specjaliści w dziedzinie melodyjnego death metalu, więc gdzieś tam można być spokojnym o jakość. Czy faktycznie tak jest? Czy drugi album zatytułowany "March of The Undead" faktycznie jest pozycją godną uwagi i robi furorę?

Na próżno szukać tutaj czegoś oryginalnego, świeżego i pomysłowego, gdzie na lewo i prawo słychać pełno elementów wyjętych z twórczości Arch Enemy, In flames czy Soilwork. Na pewno band gra dobrze skrojony melodyjny death metal, gdzie jest energia, a chwytliwe melodie potrafią przyciągnąć uwagę. Band potrafi stworzyć godne uwagi melodie, motywy, dlatego płyta jest miła w odsłuchu. Troszkę momentami przeszkadzają wolniejsze momenty, czy nastawienie na komercyjny wydźwięk. Na szczęście idzie się do tego przyzwyczaić i czerpać radość z odsłuchu. Muzycy to wiadomo, prawdziwa śmietanka melodyjnego death metalu i każdy z nich to specjalista w swoim fachu. Mikael swoim głosem sieje zniszczenie i słuchanie jego głosu to prawdziwa przyjemność.  Partie gitarowe Jespera i Niclasa są ekscytujące i tym razem odnoszę wrażenie, że jest lepiej niż na debiucie.

Płytę otwiera melodyjny i nieco stonowany "Conspire to Deceive"  sprawdza się jako otwieracz i to rasowy hit.Troszkę komercyjnie, troszkę spokojnie, ale słucha się tego z niezwykłą przyjemnością. Stonowany i bardziej wyważony "Detonate" brzmi jak kawałek w klimatach melodyjnego heavy metalu. Pierwszy rasowy killer "Our channel To the Darkness" i czuć tą moc. Jest pazur, szybkość i dużo dobrego się tutaj dzieje. "Cruel Perception" to kolejny lekki, melodyjny i przyjemny kawałek. Nie ma super szybkości, czy agresywnego riffu, ale jest to spójne. Mocniejszym kawałkiem jest bez wątpienia "What We Become" i znów band pokazuje wyszkolenie technicznie i umiejętne tworzenie hitów. "March Of The Undead" to solidny utwór, ale jakoś więcej tu komercji, a za mało konkretów.  Od tego momentu troszkę zaczyna wiać nudą, a taki "Between Directions" jest taki nieco radiowy i jest przerost formy nad treścią. Emocje wracają wraz z agresywnym i rozpędzonym "The burning point", który również jest jasnym punktem tego wydawnictwa.

Solidna porcja melodyjnego death metalu, gdzie początek płyty jest imponujący i potrafi rozpalić zmysły. Końcówka płyty troszkę już bardziej spokojniejsza, nieco bardziej komercyjna. Znakomici muzycy tutaj są gwarancją jakości i dostarczyli nam udany album, który zasługuje na uwagę. Troszkę rozczarowuje fakt, że nie jest to album petarda, bo mając takich muzyków powinien powstać album perfekcyjny. Niestety tak nie jest.

Ocena: 7.5/10

niedziela, 12 stycznia 2025

RAGING FATE - Mutiny (2025)


 Uwielbiam twórczość Running wild i zawsze z miłą chęcią sięgam po wydawnictwa, gdzie pojawiają się wyraźne wpływy muzyki Rock;n Rolfa. W końcu nigdy za wiele rasowego heavy metalu w klimatach pirackich. Raging Fate to kolejny bardzo dobry przykład, że można czerpać garściami z dokonań Running wild i stworzyć przy tym materiał na tyle solidny, że zasługuje na uwagę. Ten szwedzki zespół jest na scenie od 2014r i w sumie należy to traktować jako solowy projekt Mattiasa Lovdala. "Mutiny" to najnowsze dzieło Raging Fate i jest to ich 3 album w dorobku. Premiera płyty odbyła się 11 stycznia nakładem Stormspell Records.

Instrumentalnie to wypada naprawdę dobrze i do tego czuć piracki klimat. Największą bolączką Raging Fate jest wokal Mattiasa, który jest bez mocy i drapieżności. To najsłabszy punkt muzyki Raging Fate. Znacznie lepiej wypada sekcja rytmiczna czy partie gitarowe. To muzyka skierowana do maniaków Blazon Stone, Running wild czy Silverbones. Nie ma tu nic odkrywczego, ani też powalającego na kolana. Okładka od razu zdradza co nas czeka i okładka frontowa też jakoś niczym specjalnie nie zachwyca. Tak samo brzmienie, dobrze zmiksowane, nieco przybrudzone na wzór wydawnictw z lat 80. Do wszystkiego idzie się przyzwyczaić, ale partie wokalne potrafią być jednak przeszkodą.

Całkiem dobrze otwiera się ta płyty, bo od szybszych kawałków w postaci "Skull and Bones" czy "Dead man's land", który przemycają sporo patentów Running wild. Brak przebłysku geniuszu, ale dobrze się tego słucha. Nijaki jest "horror movie mania" i ani riff, ani tez refren nie rozwalają system. To niestety klasa średnia. Pierwsze takie mocne i wyraziste uderzenie dostajemy za sprawą rozpędzonego "blood Red Sky", który mocno nawiązuje do czasów "Black Hand Inn" Running wild. Można odnieść wrażenie, że Raging Fate najlepiej wypada właśnie w tych szybszych kompozycjach. Najostrzejszy riff dostajemy w agresywnym 'Mutiny" i znów pozytywne zaskoczenie. Jest piracki heavy/power metal i to na bardzo dobrym poziomie. Wokal troszkę lepiej tutaj wypada. Refren, motoryka i riff robią tutaj robotę. Toporny i stonowany 'Powder and Flame" też trochę ospały i przewidywalny. "The Vendetta Ride" wypada znacznie lepiej, ale to znów szybszy kawałek na płycie. Cieszy, że finał płyty to rasowy, epicki kolos w klimatach Running Wild. "The Great Heathen Army" daje radę i może się podobać. Pomysłowe wejście, przewodni motyw i sama partie gitarowe też bardzo dobrze rozplanowane. Sam Rolf z Running wild by nie powstydziłby takim utworem.

Mimo sporych wad, mimo słabszego wokalu, mimo nierównego materiału, wtórności to trzeba przyznać, że płyta jest miła w odsłuchu, zwłaszcza jeśli ma się bzika na punkcie muzyki Running Wild. Wiem, że płyta jest daleka od ideału i nie ma startu do top 10, ale radość z odsłuchu była, więc płyta zasługuję na pewno na uwagę. Niech każdy posłucha i sam oceni. Fani running wild nie powinni narzekać.

Ocena: 6.5/10

sobota, 11 stycznia 2025

SACRED - Fire to Ice (2025)


 Nazwa Sacred może nie zrobiła szumu w okół siebie, może marketing nie był odpowiedni, ale trzeba przyznać, że zebrano tutaj całkiem dobre nazwiska. Nazwiska dobrze znane w świecie heavy/power metalu. Ta szwedzka kapela powstała w 2019r i mamy w składzie wokalistę Gustava Bilde z Seven Thorns, jest gitarzysta Jonathan  Hallberg z Crystal Eyes,  gitarzysta Christoffer Cederstrand z Katana, perkusista Pontus Andren z Lancer, a basista Robin Ubult z Vicious Rumors czy air Raid. Znane nazwiska przyciągają uwagę, podobnie jak i okładka, ale czy debiut w postaci "Fire to Ice" robi furorę?

Płyta ukazała się 10 grudnia pod skrzydłami Stormspell Records.  Wpływy macierzystych kapel oczywiście są, podobnie jak innych szwedzkich formacji. Znajdziemy patenty Hammerfall, czy Heavy load. Brzmienie wzorowane na wydawnictwach z lat 80, co jest plusem. Więcej tu w zasadzie heavy metalu niż power metalu. Nie to jest problemem. Po prostu band gra taki ostrożny, nieco zachowawczy heavy metal, który jest jakby bez emocji. Leci muzyka, ale niczym nie rusza.  Otwierający "Into the Light" jest melodyjny, przebojowy, ale nie powala na kolana. Ot co solidna porcja heavy metalu w klasycznych wydaniu. Brakuje trochę drapieżności i świeżości. Riff z "Gateway to The Gods" przypominał mi twórczość Hammerfall i trochę ostatni album Running wild. Heavy metal pełną gębą to fakt, ale tu znowu jakoś bez emocji, bez elementu zaskoczenia. "On the Verge of a Becoming a shadow" niby miał być epicki, rozbudowany i klimatyczny. Tempo i zamysł może i dobre, ale trochę wieje nudą. Szkoda, zmarnowano potencjał. Więcej życia i energii ma w sobie "Caught in a snowstorm" i to na pewno jeden z ciekawszych momentów na płycie. Dobre słowo można napisać o stonowanym i klasycznym "tyrannical Warfare".  W ucho szybko wpada tytułowy "Fire To ice" i to przykład, że band potrafi tworzyć godne uwagi kawałki. Powinno być więcej tego typu utworów. Dobrze wypada też zamykający "The Flying Dutchman" i w końcu udało się utrzymać zainteresowanie słuchacza przez 7 minut. Jest klimat, jest pomysł i dobrze rozegranie w solówkach i sam refren tez wpada w ucho. Dobra robota.

Nasuwa się jedno słowo. Rozczarowanie. Znane nazwiska, doświadczeni muzycy, a tak spartolili robotę. To mógł być zgrabnie zagrany szwedzki heavy metal. Grać potrafią, tylko zabrakło pomysłów na kompozycje i ciekawe aranżacje. Jest kilka momentów, ale to za mało żeby podbić świat i trafić do grona najlepszych wydawnictw roku 2025. Szkoda.

Ocena: 5/10

środa, 8 stycznia 2025

TWINS CREW - Chapter IV (2025)


 To jedna z tych płyt, na które czekałem jeśli chodzi o rok 2025. Pierwsze płyty tej szwedzkiej formacji o nazwie Twins Crew bardzo miło wspominam. To band, który specjalizuje się w mieszance heavy/power metalu, który mocno przypomina dokonania takich kapel jak bloodbound, Gamma ray czy Hammerfall. Pierwsze albumy robiły furorę, a "Veni Vidi Vici" to dla mnie prawdziwa perełka i  najlepszy album tej formacji i jedno z najlepszych wydawnictw roku 2016. Minęło 9 lat, a band powraca z nowym albumem zatytułowanym "Chapter IV".  Album ukaże się 21 lutego nakładem Scarlet Records.

Co do samego składu, to w roku 2024 do zespołu dołączył perkusista Fredrik Norgaard Graff i trzeba przyznać, że wpisał się w styl grupy. Band dalej gra swoje i również na wysokim poziomie. Mimo długiej przerwy Twins Crew nie zapomniał jak tworzyć pomysłowe melodie, jak porwać słuchacza dynamiką i przebojowymi refrenami. Rozrywka zagwarantowana i te 41 minut muzyki szybko mija w towarzystwie szwedzkiej formacji.  Bracia David i Dannis Janglov nie raz pokazali, że potrafią grać, tworzyć i dostarczyć frajdy fanom takiej muzyki. Tu jest nie inaczej i wciąż mają to coś.  Mocnym ogniwem zespołu jest bez wątpienia wokalista Andreas Larsson. Co moc w głosie, co za umiejętność przekazania mocy i drapieżności. Dzięki niemu płyta jak i zespół sporo zyskuje. Do tego trzeba dodać miłą dla oka okładkę, która od razu daje do zrozumienia, że to płyta w kategorii heavy/power metalu.  Samo brzmienie również mocne, wyraziste i dopasowane do muzyki.

41 minut i tylko 8 kawałków. Może i mało, ale jest treściwie i nie ma jakiś zbytecznych dźwięków. Od początku do końca dostajemy porcję dobrze wyważonego heavy/power metal. Tutaj przemawia jakość i to słychać od pierwszych dźwięków. Czy jest tak idealnie jak na poprzednim krążku? Raczej nie. Jednak można czerpać sporo frajdy z tej płyty.

Płytę otwiera "Choose Your Gods" i tutaj jakoś zalatuje mi Manowar. Ten bas, ten epicki klimat, stonowane tempo i taki true heavy metalowy refren.  Mocne otwarcie płyty i to jest właśnie heavy metal! Jednym z najdłuższych utworów na płycie jest "Never Stop Believing" i to rasowy power metal, który czerpie garściami z Sonata Arctica, Helloween czy Gamma Ray. Power metalowy killer, który odzwierciedla to co najlepsze w tej muzyce. Na takie perełki zawsze warto czekać i przypominają się lata 90. Znalazło się miejsce na nieco bardziej komercyjny, lekki i przebojowy hicior w postaci "Living in a Dream". Nie jest to pop, nie jest to ballada, a pozytywnie zakręcony heavy/power metalowy hicior, który opiera się na prostym i łatwo wpadającym w ucho refrenie i riffie. Ja to kupuje i chętnie jeszcze posłucham więcej tego typu hitów. "Warrrior of The North" rozpoczyna się niczym mieszanka Wizard i Paragon i gamma Ray. Jak to obłędnie brzmi. Ta praca gitar, ten kruszący mury wokal, a do tego brzmienie ostre niczym brzytwa. Wszystko brzmi idealnie i nie ma do czego się przyczepić. Toporny, nieco mroczny i taki na wzór niemieckiego heavy metalu jest "Fire". Dużo tutaj wpływów Grave Digger czy Paragon. Dobrze to zostało rozegrane. Troszkę może nie potrzebna jest tu ballada "Without You", która troszkę psuje cały efekt mocnej, dynamicznej płyty. Dalej mamy nieco stonowany, lekki i może bardziej hard rockowy "Order 69", ale to wciąż granie na wysokim poziomie.  Klimatycznie rozpoczyna się "Fighting for The World". Jest tajemniczo, epicko i troszkę w klimatach Manowar. To kolejny energiczny i wyrazisty kawałek, który potrafi skopać tyłki. Oj dużo się dobrego dzieje, a band znów pokazuje pazur. Świetny finał płyty.

"Chapter IV" troszkę ustępuje poprzedniemu krążkowi, ale to płyta świetnie wyważona. Przede wszystkim przebojowa, zróżnicowana i dopracowana. To przede wszystkim jakość, pomysłowość i dbałość o detale. Twins Crew mimo długiej przerwy wciąż trzyma formę i ten album potwierdza. Wypatrujcie 4 albumu szwedzkiej grupy Twins Crew, wciąż mają to coś w sobie!

Ocena: 9/10

piątek, 3 stycznia 2025

ENCHANTED STEEL - Might And Magic (2025)


 Był kiedyś taki polski zespół o nazwie Pathfinder, który szedł nieco w klimaty Rhapsody i starał się grać podniosły, pełen epickości i rozmachu power metal. Nie brakowało hitów, dobrych melodii i klimatu fantasy. Odnoszę wrażenie, że debiut Enchanted Steel zatytułowany "Might and Magic" jest troszkę ukłonem w stronę tamtej formacji. Enchanted Steel to polski projekt muzyczny za którym stoi Arion Galadriel. Początki tego jednoosobowego projektu sięgają 2023r i owocem ciężkiej pracy Ariona jest właśnie ten album.

Miło jest widzieć, że powstają płyty z taką muzyką jak ta na naszej rodzimej scenie metalowej. Troszkę może przesadzono z słodkością, kiczem i momentami z humorem, ale jest to power metal pełną gębą. Znajdziemy tutaj solidne kompozycje, kilka klasycznie brzmiących riffów wzorowanych na Helloween czy Rhapsody. Znajdziemy kilka chwytliwych i łatwo wpadających refrenów. Nie ma tu oryginalności, nie ma przebłysku geniuszu, nie ma też idealnego materiału. Jednak dobrze się tego słucha i wstydu nie ma. Arion w pojedynkę poradził sobie z zadaniem.

Materiał krótki, bo trwa 30 minut. Jest klimatyczne intro, nie trafiony cover  "No cock like Horse Cock" autorstwa Pepper Coyto. Okładka oddaje klimat muzyki power metal i jest widoczny świat fantasy. Brzmienie też nie jest gorsze, a co może nieco kłóć to troszkę sztuczna perkusja i kiczowate klawisze. Do wszystkiego idzie przywyknąć i można nieźle się bawić przy radosnym "the greatest Warriors" i brzmi hołd dla lat 90. Rasowy power metal na udanym poziomie. Nieco bardziej stonowany jest "Quest for the Elven Blade" i tutaj dostajemy rzemieślniczy kawałek, który niczym nie porywa. Ballada "The Flame of Warriors Might" ma nastrój i potrafi zauroczyć swoją formułą. Troszkę progresywności, troszkę symfonicznych ozdobników i epickości dostajemy w "Defender of Realms", który jest jasnym punktem tej płyty. Więcej radosnego grania z nutką folk metalu dostajemy w "Keeper of The Seven Beers", który nieco przypomina Alestorm. Podobne skojarzenia wywołuje folkowy i niezwykle energiczny "Quest for the battle of Battle". Jest moc! Pozytywne emocje wzbudza też złożony "We'll Fight", który kipi energią, ciekawymi popisami gitarowymi. Troszkę brzmi jak miks Avantasia, Helloween, czy Orden Ogan.

Nie jest to płyta idealna, ani oryginalna, ani też pomysłowa. Nie ma przebłysku geniuszu, a wszystko już można było usłyszeć i nie raz w lepszym wydaniu. Jednak mimo wszystko Arion serwuje nam kawał solidnego power metal, który czerpie garściami z klasyki i to słychać. Miło jest widzieć, że polaków też stać na udany power metalowy album. Miłe zaskoczenie.

Ocena: 6/10

czwartek, 2 stycznia 2025

MALCHUS - Aż żal Umierać (2024)


 Malchus to band, które nie istnieje od dziś. Ma bogatą historię, która sięga roku 2004.  Kapela powstała z inicjatywy Radosława Sołka. To co grają to nowocześnie zagrany progresywny heavy metal z elementami melodyjnego death metalu. Stawiają na mroczny klimat i zadziorne riffy. Mają na swoim koncie 9 albumów, z czego najnowszy "Aż Żal Umierać" ukazał się 20 grudnia roku 2024. Warto wspomnieć, że to pierwszy album z nowym gitarzystą Łukaszem Pyrą. Nie jest to może najlepsze co usłyszałem w roku 2024, ale jest to solidna pozycja.

Liderem grupy jest Radosław Sołka, który pełni rolę wokalisty i gitarzysty. Jego zadziorny głos idealnie współgra z zawartością i style, w którym obraca się grupa. Ma ciekawe pomysły na kompozycje i wystarczy wsłuchać się w rozpędzonym "Pokuta" i tutaj można poczuć, że w tej formacji jest potencjał. Prosty motyw i chwytliwa melodia robią swoje i mamy rasowy hicior, który zapada w pamięci. Nowy album to tak naprawdę świetne podsumowanie 20 letniej działalności zespołu i to taki Malchus w pigułce. Dobrze wypada też agresywniejszy "Talitha Kum" i te folkowe wtrącenia są tutaj miłym dodatkiem. Pozytywna energia wydobywa się z folkowego "kwiecień", "Prawda" ma nieco rockowy feeling i sama początkowa mroczna faza jest naprawdę urocza. Progresywność pojawia na pewno się w "Ja jestem" i to taki bardziej złożony i nowocześnie zagrany kawałek. Więcej takiego klasycznego heavy metalu można uświadczyć "Różowy gwizdek", który jest jednym z najlepszych kawałków na płycie. Pozytywna energia i taki bardziej klasyczny heavy metal wraca w "Kto mnie obudzi".

Okładka przyciąga uwagę, materiał "Aż żal umierać" jest dobry do posłuchania, lecz to płyta która ma wady, niedociągnięcia i troszkę brakuje mi tu pazura, konsekwencji i pomysłów na cały materiał. Płyta do posłuchania, ale nie oczekujcie, że wywróci wasz heavy metalowy świat do góry nogami. Malchus to solidna kapela, którą na pewno stać na więcej, bo potencjał tam jest.

Ocena: 6/10

piątek, 27 grudnia 2024

PODSUMOWANIE ROKU 2024

                                     




Zawsze w tym momencie miałem przygotowane zestawienie, gotowe odpowiedzi na najczęstsze pytanie co jest najlepsze w danym roku. Rok 2024 od początku sprawił mi spore problemy, bowiem owy top 10 można było już stworzyć już pierwszych miesiącach. Z jednej strony problem, a z drugiej strony wielka radość, że tyle świetnej muzyki wyszło i to w zasadzie w każdej dziedzinie, po którą uwielbiam sięgać. Mocne uderzenia z niemieckiej sceny, czy włoskiej, a może i Greckiej. Do tego sporo świetnych płyt z naszej rodzimej sceny. Pochwalić na pewno należy Bogusława Balceraka i jego Crylord, był też genialny Alastor czy Tassack w kategorii thrash metalu. Bulletraid, Ironbound czy Rat King siały zniszczenie w kategorii heavy metalu i w zasadzie każda z tych płyt, też mogła śmiało trafić na taki top 10. Im bliżej końca roku, tym bardziej zastanawiałem się czy tak naprawdę jest sens tworzyć taki ranking, bo nie jest to łatwy i w pełni nie odda uroku i piękna jaki przyniósł rok 2024. Nie da się zmieścić tych wszystkich perełek w krótkim zestawieniu.  Najlepiej przejrzeć listę i szukać swoich perełek. Jest kilka na pewno płyt, które zostaną w sercu i do których będę na pewno częściej wracał. Do takich płyt na pewno należą idąc od początku roku:


Pirate hymn - Explorer


Tak wiem, niskobudżetowy materiał zmajstrowany w zaciszu domowym, muzyka stworzona przez jednego człowieka. Jak można o tym mówić w kategorii najlepszych rzeczy roku 2024? przypomina mi stare dobre czasy Running wild i lubie wracać do tej płyty, bo kryje świetne pomysły i melodie. To mi wystarcza.

Ecclesia - Ecclesia Millitans



Piękny, mroczny klimat, elementy i oddaje to co najlepsze w doom metalu. Miłość od pierwszej nuty.


Lords of Black - Mechanics of Predacity

Ronnie Romero to jeden z tych muzyków, którego nazwisko działa jak magnes i lords of black To wiadomo band który nie zawodzi i tym razem jest dokładnie tak samo. W kategorii progresywnego power metalu, jedna z najważniejszych pozycji.

Judas Priest - Invicible Shield

jestem w szoku, że dziadki sieją takie zniszczenie. Jedna z ich najlepszych płyt i świetne rozwinięcie pomysłów z "Firepower". Rob Halford zamiata swoim głosem, a Richie wniósł sporo świeżości do kapeli. Jedna z tych płyt, której jestem pewien obecności w top 10.

Suicidal Angels - Profane Prayer

Thrash metalowa petarda i tutaj każdy utwór to killer. Nie ma wypełniaczy i jak dla mnie jeden z najlepszych albumów tej ekipy.

Rage - Afterlifelines


Wielkim fanem Rage nie jestem, ale mają swój styl i potrafią co jakiś czas zmajstrować świetny krążek. Tutaj Rage stanął na wysokości zadania. Nagrali podwójny album, który nie nudzi, a wręcz przeciwnie wciąga i zaskakuje pozytywnie. Jeden z ich najlepszych albumów. Duża dawka świetnych melodii!

Metal De Facto - Land of The Rising Sun part I


Kolejna miła niespodzianka roku 2024. Band pokazuje jak grać chwytliwy i przebojowy symfoniczny power metal. Od razu wpadło mi w ucho i często wracam do tej płyty. Bardzo udany powrót finów po 5 latach przerwy.

Anubis - Dark Paradise


Amerykański power/thrash metal i to jedna z tych płyt, która musi być w takim zestawieniu i może nawet w top 10. Płyta jak dla mnie bez błędna i rozrywa na strzępy od pierwszych sekund.

Rifforia - axeorcism


Może i jest na płycie kawałek pod tytułem "Sperma Szatana", ale to nie zmienia faktu,że to jedna z najmocniejszych pozycji w dorobku wokalisty Nilsa Patrika Johanssona. Power/thrash metal z pewnymi klimatami Lions Share. Debiut szwedzkiej grupy, ale za to jaki. To kolejna płyta, którą bym wybrał do top 10, gdyby ktoś przystawiłby mi lufę do skroni.

iron Curtain - Savage Dawn

Jeśli jest się fanem heavy/speed metalu to jest to płyta, która musi być na półce. Najlepsze co stworzył ten hiszpański band i trzeba przyznać że rosną w siłę.To już 5 album w ich dorobku. Kolejna pozycja, która musi być w takim topie roki 2024.

Blaze Bayley - Circle of Stone

Nie jest to płyta roku, ale jedna z moich najbardziej ulubionych w dorobku dawnego wokalisty Iron Maiden. Lata lecą, a on wciąż potrafi zmajstrować kawał świetnego heavy metalu w klimatach żelaznej dziewicy. Pełno tu hitów!

Toxikull - under the southern light

Płyta z lutego. Z początku roku i do teraz mam dreszcze jak o niej myślę. Ten rozrywający na strzępy otwieracz "night Shadows". Szczęka opada. Jedna  z  najlepszych płyt roku 2024. Nie zdziwię się jak ktoś ustawi na pozycji nr 1. Ta płyta ma wszystko by być tą najlepszą. Hity, killery, niszczący wokal, energię, pazur.  3 i zarazem najlepszy album formacji z Portugalii. Chwała Toxikull!

Bruce Dickinson - The mandrake Project

Wiecie co? Nie jest to "Accident of the Birth" czy "Chemical Wedding" , ale ma swój charakter, ma znakomitą mieszankę hard rocka, progresywnego metalu i heavy metalu. Ma to coś i często do nie wracam.

Refore - Illusion of Existance

Thrash metal prosto z Czech i słychać, że band jest głodny sukcesu. Jest agresja, surowość, moc i kazdy fan doceni ich potencjał!

Morbid Saint - Swalloweed By hell

Dla fanów thrash metalu pozycja obowiązkowa, nieco zapomniana kapela powraca z nowym materiał. Jest tutaj wszystko czego dusza zabraknie i taki thrash metal to ja kocham słuchać.

Atrophy - Asylum


Stare płyty Atrophy to dla mnie klasyka gatunku, a nowy krążek dorównuje im i rozpoczyna nowy rozdział. Atrophy witamy z powrotem! Co za powrót do świata żywych.

In Vain - Back To nowhere

To kolejna płyta, której obecność w top 10 jest po prostu obowiązkowa. Jedna z tych kapel, która gra od lat na wysokim poziomie. Nie pamiętam czy wydali coś słabego. Prawdziwa maszyna do siania zniszczenia i jedna z najlepszych kapel power metalowych na rynku. Kto nie zna, ten nie zna wysokiej klasy power metalu!

Savaged - Night Stealer

Co za świetny debiut prosto z Hiszpanii. Heavy/speed metal  w najlepszym wydaniu, a w składzie dwóch muzyków z Raptore. Pozycja obowiązkowa!

Jenner - Prove them wrong

3 kobiety, kraj zespołu - Serbia, a gatunek speed/thrash metal. Może szokować, może odstraszyć, ale nie można lekceważyć tej formacji, bo grają na świetnym poziomie. Płyta do której też lubię często wracać.

Oathbringer - Tales Of Valor

Jedna z pierwszych płyt roku 2024. Świetny uchwycony klimat i duża dawka epickości i przemyślanych, dojrzałych melodii. Uczta dla heavy metalowego wojownika.

Blietzkrieg - Blietzkrieg


Stara dobra kapela, wraca i to po 6 latach. Album oddaje hołd dla lat 80 i czasów NWOBHM i kto mógł to lepiej zrobić niż Brytyjski Blietzkrieg?

Axxis - Coming Home

Znów może nie najlepsza płyta roku 2024, ale lubię wracać do tego krążka bo to powrót Axxis, powrót do koszeni i do tej dawnej klasy. Kopalnia hitów!

Visions of Atlantis - Pirates 2

Kontynuacja tego co zaprezentowali na pierwszej części, troszkę może słabsza, ale i tak wciąż pierwsza liga symfonicznego power metalu. Oby zostali w klimatach pirackich jak najdłużej.

Crystal Viper - The Silver Key

 
Świat Lovecrafta i Crystal Viper pasują do siebie i efektem tego jest już drugi album Crystal Viper związany z twórczością H.P Lovecrafta. Do tego dostajemy bardzo zróżnicowany i drapieżny album. To kolejna ważna pozycja, jeśli prześwietlamy rok 2024.

Portrait - The Host

Uwielbiam ich, choć ostatnio mieli lekki spadek formy, to teraz z nowym albumem wracają do poziomu z tych najlepszych płyt. Jest klimat, motywy wzorowane na twórczości Kinga Diamonda, a nawet i killery są. Troszkę psuje ostateczny efekt długość materiału.

Hellbutcher - Hellbutcher

W kategorii black/speed metalu to właśnie ten album najbardziej zapadł mi w pamięci, najbardziej mną pozamiatał. Zło w czystej postaci.

Alastor - Nigdy nie było mnie tu

Jedna z najlepszych płyt na polskim rynku, a może i najlepsza? Thrash metal i groove w najlepszym wydaniu. Mrok, zadziorne riffy, złożona konstrukcja utworów i zapadające w głowie teksty. Mocna rzecz!

New Horizon - Conqueror

Nie ma Erika Gronwalla, jest znakomity Nils Molin z Dynazty i znów totalne zniszczenie w kategorii melodyjnego metalu i power metalu. Świetnie się tego słucha!

Evergrey - Theories of Emptines

Płyta, która działa na zmysły, na emocje, to kolejna petarda w kategorii progresywnego power metalu i dużo dobrego się tutaj dzieje. Evergrey potrafi czarować, oj potrafi.

Clooven hoof - Heathen Cross

Ta płyta też musi być w top 10. Heavy metal w czystej postaci, heavy metal najwyższej jakości. Płyta, która jeszcze bardziej u mnie dojrzała z czasem. Clooven Hoof to świetna kapela i nagrała wiele świetnych płyt, ale ten nowy album to jedna z ich najlepszych. Harry Conklin z Jag Panzer robi robotę to na pewno.

Bloodorn - Let the fury rise

Kiedy usłyszałem co wyczynia ten band to wiedziałem, że to jest to, że znalazłem swój święty Graal roku 2024. Kwintesencja power metalu i płyta bez skazy. Totalne zniszczenie i ten album wybrałbym jako mój nr 1 roku 2024!

Vhaldemar - Sanctuary of Death


Kolejny band, który nie zawodzi. Nazwa kultowa i dobrze znana fanom power metalu. Mają klasyki na koncie i właśnie nagrali kolejny. Można słuchać i się nie nudzi. 


Perseus - Into The Silence


Symfoniczny power metal z Włoch i już wiadomo czego można się spodziewać. Płyta naszpikowana podniosłymi melodiami i wszystkim tym za co kochamy włochów w power metalu.

Evildead - Toxic Grace

Był powrót Morbid Sain i Atrophy, to jeszcze warto wspomnieć o Evildead, który również wydał bardzo udany album. Dla fanów thrash metalu i klasyki pozycja obowiązkowa.

Vulture - Sentinels

Niemiecki band, który specjalizuje się w graniu heavy/speed metalu. Robią to naprawdę świetnie i póki co nie zawiedli mnie. Prawdziwa uczta dla maniaków gatunku.

Attic - Return of the witchfinder

Co tutaj dużo pisać? Jeden z najlepszych albumów roku 2024. Też musiałaby się znaleźć w top 10. Było kilka zespołów, próbujących kontynuować dziedzictwo Kinga Diamonda. Wielu poległo, ale to co robi Attic to przyprawia o dreszcze. Ten klimat, te melodie, ten wokal i elementy grozy. Wszystko się zgadza. Płyta idealnie i nie wiem tez czy nie najlepsza w dorobku grupy.Majstersztyk!

Terravore - Spiral Of Downfall

Znów coś dla fanów thrash metalu. Imponuje mi tutaj melodyjność tego wydawnictwa. Ostre niczym brzytwa riffy, znakomita praca gitar, drapieżny wokal, ale ta właśnie przebojowość jest tutaj tajną bronią grupy z Bułgarii. Mam ciarki jak słucham tej płyty!

Ahchelous - Tower of High Sorcery 

Epicki heavy metal w najlepszym wydaniu. Grecja, a jakże inaczej ! Porcja świetnych i godnych pochwały melodii, podniosły klimat i epickość, która jest wszechobecna. Można brać w ciemno!

Savage Oath - Divine Battle

Znów coś dla miłośników epickiego heavy metalu. Tym razem odpowiedź ze strony amerykańskiej sceny metalowej. Kopalnia hitów i dojrzałych melodii, które tworzą nie banalny klimat.

Hammerking - Kunig and Kaiser

Też nie najlepszy album w dorobku tej grupy, ale za każdym razem trzymają formą i potrafią nagrać kolejną porcję hitów. Mam słabość do nich.

Magic Kingdom - Blaze Of Rage

Kocham twórczość Dushana i większość jego płyt jest na bardzo wysokim poziomie. Najnowsze dzieło pod nazwą Magic Kingdom też zaliczam do takich wydawnictw, do których czesto będe wraca i to z wielką przyjemnością.

White Tower - Night Hunters

Nowy Accept mnie nudzi i nie wracam już do niego, za to White Hunters pokazuje, że w podobnym klimacie można zmajstrować coś bardzo atrakcyjnego dla fanów klasycznego heavy metalu. Warto znac

Thunder and Lighting - Of Wrath and Ruin


Płyta bez błędna i do tego mieszanka power/thrash metalu.  Jest agresja, dynamika, pasja i same killery. Chyba najlepszy album tej formacji.

Starchaser - Into The Great Unknown

Gwiazdorska obsada, świetne melodie i ciekawa stylistyka, która pokazuje że progresywny power metal nie musi być nudny i pozbawiony przebojowości. To już kolejna perełka od Starchaser.

Silent Winter - Utopia 

Jedna z najlepszych formacji, która umiejętnie wykorzystuje patenty Helloween. Nowy album, nowa dawka hitów i świetnie zagranego power metalu.Znów propozycja z Grecji, a do tego świetny wokal Mike'a  Livasa. Ten wokal rozrywa na strzępy.

Beast - Ancient power rising

Jeden z tych debiutów, który mocno zapadł w pamięci. Niemcy potrafią zaskakiwać i dostarczyć heavy/power metal najwyższych lotów. Słuchanie tej płyty to czysta przyjemność!

Impellitteri - War Machine

Ach te shredowe popisy gitarowe Chrisa, ach ten niezniszczalny głos Roba Rocka. Killer goni killer, a do tego niesamowita dynamika całego krążka. Jeden z najlepszych albumów w dorobku Impellitter. Umieściłbym gdzieś w top 3.

Innerwish - Ash of Eternal Flame

powrót po 8 letniej przerwie i powrót do glorii i chwały ! Greckie zespoły mają to coś, że potrafią czarować, tworzyć niezwykłe melodie, niezapomniany klimat i z łatwością potrafią wykreować epicki rozmach. Innerwish serwuje dewastacje na najwyższym poziomie.

Leatherhead - Leatherhead

Znów Grecja, znów świetna dawka energii, ale tym razem nie power metal, a heavy/speed metal w klimatach lat 80. Niby nic nowego, a grają znakomicie od pierwszych sekund, aż do końca płyty. Kocham taki typ muzyki!

Mindless Sinner - Metal Merchants


Co tu się zadziało? To nawet nie wiem nawet ja. Jedna z najlepszych płyt roku 2024 i też obowiązkowa pozycja w top 10. Przypomina mi to nieco sukces innej nieco zapomnianej kapeli która ostatnio wróciła w wielkim stylu, mowa o Heavy Load. Szwedzki Mindless Sinner powtórzył ten sam wyczyn. Dobrze znany fanom heavy metalu lat 80 band wraca i to wielkim stylu. Takie perełki jak "Speed Demon", Mountain of Oak", czy "Hedonia" to przykład jak grać klasyczny heavy metal na najwyższym poziomie. Perfekcja!

Voodoo Circle - Hail To the king

To również album bez którego nie wyobrażam sobie top 10. Świetna porcja muzyki w klimatach Whitesnake, Rainbow czy Deep Purple. David Readman to niesamowity wokalista, który idealnie pasuje do tego typu muzyki, Płyta klimatyczna i przebojowa, przypomina mi nieco poziom i jakość genialnego "Broken Heart Syndrome".

Paragon - Metalation

W zasadzie to typowy album Paragon, nie ma zmian stylistycznych, a Piet Sielck czuwa nad brzmieniem. Kocham ten band za te ostre gitary i za styl, który czerpie z Gamma Ray, Iron Savior, czy Grave Digger. Do tego mam słabość do głosu Andresa. Killery typu "MarioNet" czy "Slenderman" wgniatają w fotel. No i to brzmienia!

Galneryus - The Stars will light way

Kolejny zespół, który zawsze dostarcza materiał wysokich lotów. Tym razem jest podobnie, a najlepsze w nich jest to, że często można doszukać się wpływów ritchiego Blackmore;a, co zawsze jest dla mnie dodatkowym atutem.

Triumpher - Spirit Invictus

Ta pozycja nie powinna dziwić nikogo. Drugi raz dostarczyli majstersztyk w swoim stylu. Dla fanów Manowar i epickiego heavy/power metalu pozycja obowiązkowa. Dobrze, że są takie zespoły, które wnoszą nowe życie do twórczości Manowar i starają się by płomień true heavy metalu nie zgasł. Chwała Triumpher!

Antioch - Antioch VII

Molten Rainbow z 2023r też wysoko jest u mnie i to jedna z najciekawszych płyt roku poprzedniego i nie dziwi, że poziom utrzymali i znowu są w moim zestawieniu. Kanadyjczycy wiedzą jak zagrać znakomity heavy/speed metal!

Veonity - The Final Element

Gdyby miał szybko bez zastanowienia wymienić najlepsze płyty 2024, to Veonity też bym na pewno wymienił. Klasyczny europejski power metal, gdzie pełno elementów Hammerfall, czy Gamma Ray. Najlepszy album tej grupy i prawdziwa frajdy. Jakby przeniósł się do roku 1998!

Timeless Fairytale - A story to Tell

Czysty przejaw geniuszu i też płyta, która może nawet mieć tytuł płyty roku. Troszkę neoklasycznych patentów, troszkę Royal hunt, troszkę Rainbow. Nie ma tu słabych utworów i na takie płyty zawsze warto czekać, zwłaszcza że nie  ma ich aż tyle.

Jugulator - Imperator Insector

Jakbym tworzył listę najlepszych płyt thrash metalowych 2024r, to na pewno ta płyta Jugulator tam by się znalazła. Bardzo dobra dawka agresywnego i energicznego thrash metalu. Oczywiście są odesłania choćby do Testament czy Exodus.

Vision Divine - Blood and angels Tears

Nie ma to jak włoski symfoniczny power metal. Rhapsody rozczarował, ale jest rewanż od innej wielkiej marki. Vision Divine nagrał świetny krążek, który porywa klimatem i hitami. Mocna rzecz!

Hammerfall - Avange the Fallen

Lata lecą, a dla Hammerfall jakby czas się zatrzymał. Grają swoje i nie kombinują. Ostatnie płyty mogą się podobać, a najnowszy w szczególności. Przemyca wszystko to co najlepsze w muzyce Hammerall. Płyta zróżnicowania i wypchana hitami. Jedna z najważniejszych dla mnie płyt roku 2024.

Powerwolf - Wake up the Wicked

Może i troszkę idą w komercję, w rozmach, troszkę uleciał może pazur, te heavy/power metalowy energia z czasów "Bible of The Beast" czy "Blood of The Saints", ale Powerwolf ma się dobrze. Nagrywają kolejne genialne płyty, które dostarczają nowe hity.  Nowy album jest dynamiczny, zróżnicowany, przebojowy i oddaje to co najlepsze w Powerwolf. Na pewno nie jeden fan power metalu wróci do tej płyty.

Skyeye - New Horizons

Iron maiden naszych czasów. Panowie czerpią z żelaznej dziewicy i nie kryją tego, ale robią swoje, mają swój styl i wiedzą jak zagrać to nowocześnie, świeżo i agresywnie. Nie pierwszy raz porwali swoją muzyką!

Deep Purple - =1

Najlepsza płyta Deep Purple od czasów " The Battle Rages on"? Ja właśnie tak czuje. Od początku do końca płyta wypchana przebojami. Single od razu porwały i pokazały że Simon Mcbride jest dla Deep Purple tym czym Ritchie Faulkner dla Judas Priest. Świeża krew wniosła świeżość i przywróciła hard rockowy blask Deep Purple. Piękna płyta!

Pewnie coś pominąłem, a raczej na pewno bo rok 2024 to był świetny rok dla fanów ciężkiej muzyki. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Ja znalazłem. W kategorii hard rock, thrash metal, power metal czy symfoniczny metal. Było kilka pozytywnych zaskoczeń, były rozczarowania. Na pewno poległ jak dla mnie Satan, Rhapsody, czy Freedom Call.To już zamknięty rozdział. Z nadzieją wypatruje roku 2025. Na co czekam?

Mam nadzieję, że w końcu dożyje nowej muzyki od Kinga Diamonda. Mamy nowe single, ale wciąż nie ma albumu. Ponoć w roku 2025 ma się ukazać, zobaczymy. Na pewno czekam na nowy Helloween, Running Wild, Avantasia to raczej z czystej ciekawości. Może coś nowego od Kreator, czy Anthrax? Też byłoby miło. Z takich rzeczy wiadomych to na pewno :

Crimston Storm, nowy album Grave Digger, Labyrinth, Destruction, Hirax, Owlbear,Blackslash,The Ferryman, Majestica, Dynazty, Brainstorm, czy Twins Crew. Pewnie wiele jeszcze będzie się pojawiać na bieżąco. Trzeba mięć otwarte uszy, oczy i umysł, a na pewno rok 2025 dostarczy nam sporo frajdy. Oby był równie udany co rok 2024 !






sobota, 21 grudnia 2024

HELLOWEEN - Live At Budokan (2024)


 
Co dopiero w roku 2019 ukazał się "United Alive in Madrid", czyli koncertowy album od Helloween, który był udokumentowaniem wielkiego powrotu Kaia Hansena i Michaela Kiske do zespołu. Wydawnictwo bogate i pełno hitów, a najlepsze było to że mieliśmy niezły wachlarz przebojów z ery Hansena, Kiske czy właśnie Derisa. Spełnienie marzeń dla każdego fana Helloween. Co ciekawe band wydał nowy album i dalej gra w takim rozszerzonym, siedmioosobowym składzie. Szacunek i słowa uznania, ze dogadują się i potrafią stworzyć prawdziwe show. Imponuje to, że dzielą się rolami i mając tyle muzyków w składzie zagrać praktycznie każdy utwór z każdej płyty. Oby ten sen trwał jak najdłużej. Międzyczasie band podpisał umowę z wytwórnią Reigning Phoenix Music i za jej sprawą w roku 2025 ukaże się nowy album, a póki co możemy się cieszyć nowym albumem koncertowym "Live At Budokan".

Dla fanów Helloween pozycja obowiązkowa, ale również fani albumów koncertowych mogą śmiało sięgnąć po owe wydawnictwo. Czuć klimat koncertu, fani w Japonii dają czadu i dobrze się bawią przy muzyce Helloween. Na plus rozgadany Kai, Andi Deris i dużo hitów, a do tego 3 utwory zagrane z nowej płyty zatytułowanej "Helloween". Chemia między muzykami wciąż świetna i dają czadu. Każdy utwór brzmi tak jak powinien i można się poczuć jakby się uczestniczyło w tym koncercie. Na minus pewnie fakt, że setlista nie wiele odbiega od poprzedniej i mało utworów z ery Derisa. Miło jest usłyszeć "Save Us" znów w repertuarze Helloween. Kai odkurza kolejny hity z "Walls of jericho" w ramach Kai Medley i to jest ta część koncertu która zawsze mnie rajcuje i jest nadzieja że na kolejnej trasie Kai przygotuje kolejny taki medlay. Z nowej płyty wybrano takie hity jak "Best Time" i "Mass polution". Sprawdzają się na koncercie idealnie. 3 różne głosy wokalistów pięknie się uzupełniają w rozbudowanym, epickim "Skyfall", czy rozpędzonym "How many Tears". Publika ma z kolei co robić przy "I want Out" czy "Keeper of The Seven Keys". Koncert udany i jest przednia zabawa z hitami Helloween.

Wiem, że Helloween to przede wszystkim hity z czasów Keepera, że Kiske to jeden z najlepszych power metalowych głosów, ale tyle dobrej muzy wyszło za czasów Derisa, szkoda że tak mało jest utworów z jego ery. Można by pokombinować, podzielić partie wokalne między hansena czy Kiske i było mega show. Wciąż liczę, że przywrócą takie hity jak "Where the Rain Grows", "We Burn", "Steel Tormentor" , Push", "Mr torture" czy "Hell was made in Heaven". Spełnieniem marzeń byłoby usłyszeć "The king for 1000 years" z Hansen i Kiske. Póki co można się delektować koncertówką w oczekiwaniu na nowy album od Helloween i koncert w Polsce, który również odbędzie się w 2025.

Ocena: 9/10

czwartek, 19 grudnia 2024

THE 7TH GUILD - Triumviro (2025)


The Three Tremors to amerykańska supergrupa, gdzie mamy w składzie 3 wokalistów, czyli Tim Ripper,  Harry Conklin i Sean Peck. O jakości można gdzieś tam dyskutować, ale sam pomysł i posiadanie w składzie 3 wokalistów daje na pewno wiele możliwości. Twórca Skeletoon - Tomi Fooler postanowił powołać do życia włoski odpowiednik.  Tak doszło do powstania supergrupy, gdzie mamy również 3 wokalistów. Jest dobrze znany nam Tomi Fooler, jest  Giacomo Voli, który obecnie rozwala system w Rhapsody of Fire i jest jeszcze  utalentowany ivan Giannini z Derdian czy Vision Divine. Do tego perkusista Micheal Ehre z Gamma ray, basista Francesco Ferraro z Bloodorn. W składzie jest jeszcze utalentowany gitarzysta Simone Mularoni i klawiszowiec Alessio Lucatti z Vision Divine. Wielkie nazwiska i można tylko spodziewać się wielkiej muzyki po takim składzie. Za sprawą wytwórni Scarlet Records 21 lutego ukaże się debiutancki album "Triumviro" i jest na co czekać.

Jeśli jest się fanem symfonicznego, podniosłego power metalu w włoskim wydaniu ten szybko pokocha muzykę The 7th guild.  Co znajdziemy na płycie to dużo orkiestry, pomysłowych i złożonych aranżacji, dużo symfonicznych smaczków. Słychać inspiracje Rhapsody, Angra, Sonata Arctica czy Avantasia. Panowie lubią przepych, epickość i bogactwo dźwięków to słychać. Tych muzyków nie trzeba opisywać, ani przedstawiać. To prawdziwi specjaliści w swoim fachu i mając ich w składzie można być spokojnym o jakość i styl.

Tak faktycznie jest. Te 9 kompozycji daje nam prawdziwą ucztę i wycieczkę do klasycznych i kultowych płyt w dziedzinie power metalu. Czy można lepiej otworzyć album niż takim podniosłym i rozpędzonym "Holy Land"? Echa starych płyt helloween czy Rhapsody działają na zmysły. Troszkę z nutką teatralności atakuje energiczny "The 7th Guild" i ten utwór w pełni oddaje piękno power metalu. O dziwo ballada "glorious"  sieje zniszczenie i rozrywa na strzępy. Co za dawka emocji, pięknych dźwięków. Ballada pełna smaczków i rozegrana z rozmachem. Cudo! Nutka progresywności wdziera się w podniosły "La Promessa Cremisi". Coś z Apostalica można wyłapać w nastrojowym "In nomine Patris" i kolejny killer na płycie. Włoski język dodaje uroku. "Time" to kolejna spokojna kompozycja, ale też rozegrana z klasą. Moje serce skradł nieco stonowany i pomysłowy "Guardians of Eternity". Sam przewodni motyw gitarowy imponuje. Sonata Arctica, czy Helloween dobitnie słychać w energicznym "The Metal Charade". Power metalowa bestia, który sieje spustoszenie. Klimaty Avantasia dają o sobie znać w zamykającym "fairy Tale", ale i tutaj sporo dobrego się dzieje. Band nie idzie na łatwiznę i stara się porwać klimatem i pomysłowymi aranżacjami.

"Triumviro" to płyta skierowana do miłośników włoskiej sceny power metalowej, do każdego kto uwielbia symfoniczny power metal spod znaku Rhapsody Of Fire, Majestica, czy Twilight Force. Jest też coś z Vision Divine, czy Avantasia. Płyta ukazuje różne oblicza, ale przede wszystkim stawia na klimat, na emocje, na baśniowy nastrój. Ma być epicko, podniośle i z rozmachem. Kompozycje właśnie takie są. Co ciekawe płyta ma podobny klimat i poziom co inny debiut przewidziany na rok 2025, czyli Dragonknight. Dwie świetne pozycje, dwa świetne debiuty, który dostarczą nam niezapomnianych wrażeń. Świetna robota The 7th guild!

Ocena: 9/10

wtorek, 17 grudnia 2024

DRAGONKNIGHT - Legions (2025)


 Warkings czy apostalica pokazały, że można ukryć swoją tożsamość i błyszczeć pod względem muzyki i jakości. Teraz w tym samym kierunku idzie fiński band Dragonknight, który obrał sobie za cel granie symfonicznego power metalu. Premiera debiutanckiego albumu "Legions" za pośrednictwem wytwórni Scarlet Records przewidziana na 17 stycznia roku 2025. Każdy kto lubi radosny power metal w klimatach Twilight Force, helloween, Gloryhammer, czy sonata arctica ten śmiało może wypatrywać tego wydawnictwa.

Nie do końca przekonuje kiczowata okładka, może brzmienie takie nieco zbyt sterylne i takie trochę bez mocy i pazura. Sam styl grupy niczym może nie zaskakuje, ale dostarcza sporo frajdy, zwłaszcza jak się wychowało na power metalu lat 90, czy ostatnich płytach Gloryhammer, Twilight Force. Dragonknight stawia na łatwe, chwytliwe melodie, na klimat fantasy, na podniosłość, co nadaje całości charakteru. Nie ma w tym za grosz oryginalności, ale band daje sobie radę w tej oklepanej formule. Przede wszystkim dobrze układa się praca gitarzystów Lorda Gryphona i Lorda Kharatosa. Stawiają na energię, na zróżnicowanie, na pasje i sprawdzone patenty. Całość świetnie spina wokal Mikaela Salo, który potrafi śpiewać w wysokich rejestrach i oddać piękno power metalu. Potrafi czarować swoim głosem, a to już coś.

Płytę otwiera klimatyczne intro, a potem atakuje nas "The Legions of Immortal Dragonlords", który mocno wzorowany jest na Twilight Force czy wczesnym Rhapsody. Niby nic oryginalnego, ale dostarcza sporo radości. Taki klasyczny symfoniczny power metal bez zbędnych udziwnień. Dalej mamy pozytywnie zakręcony i przebojowy "The imperator" i tutaj świetnie prezentuje się stonowany i podniosły refren. Jest epicki i to zdaje egzamin. Gloryhammer zmieszany z Visions of Atlantis daje o sobie znać w "Pirates, Bloody Pirates" i w sumie sam riff przesiąknięty Running Wild i jak dla mnie to jeden z najlepszych kawałków na płycie. Prawdziwa eksplozja energii. Łagodny, bardziej komercyjny "Defender of Dragons" jest uroczy i działa na zmysły. Kolejna perełka na płycie.  Band sieje zniszczenie jeszcze w rozpędzonym "Stormbringer", czy zadziornym "Dead kings in the grave". Pomysłowy motyw gitarowy pojawia się w nieco filmowym "The Revelation". Najdłuższy na płycie jest "Return to atlantis" i znów jest epicko i z rozmachem. Band robi niezłe show.

Często można odnieść wrażenie, że to jakaś ścieżka dźwiękowa do filmu przygodowego typu Piraci z Karaibów. Jest rozmach, jest klimat, jest epickość i duża dawka chwytliwych melodii. Dużo dobrego się tutaj dzieje. Dragonknight nie tworzy niczego nowego i robi kolejną wariację Rhapsody, Twilight Force czy GLoryhammer. Mi to nie przeszkadza i czerpie radość z "Legions". Płyta godna uwagi.

Ocena: 9/10

niedziela, 15 grudnia 2024

REVIVER - Carnival Of Chaos (2024)


 Do tej pory holenderski Reviver żył w cieniu wielu innych lepszych kapel i zawsze pozostawał w tyle niezauważony. Wydali dwa albumy, który były utrzymane w stylizacji heavy/power metalu z nutką progresywności. Płyty miewały ciekawe momenty, godne uwagi riffy czy solówki, tylko co z tego skoro cierpiały na nierówny materiał, gdzie nie brakowało słabych i nudnych kawałków. Czas zweryfikować czy coś się zmieniło w obozie Reviver. Jest ku temu okazja, bo właśnie ukazał się "Carnival of Chaos". Już na wstępie można powiedzieć, ze to wydawnictwo o wiele ciekawsze niż poprzednie.

Do zespołu dołączył w 2024 wokalista Michel Zandbergen, którego można znać z Montany czy picture. Michel ma odpowiednie predyspozycje i możliwości. Potrafi śpiewać agresywnie i z odpowiednim ładunkiem mocy. W roku 2023 dołączył jeszcze perkusista Leon Noe i również zaznacza swoją obecność. Dobrze wypada duet gitarowy Mantel/Heemshark. Jest solidnie, zadziornie i tak klasycznie. Zdarzają się słabsze momenty, ale jest ich mniej i troszkę przeszkadza na pewno wtórność i brak rasowych hitów.

Dobrze wypada taki "Whats in Thy Command", który pokazuje, że band tym razem stara się grać z pazurem i stawiając przy tym na mocniejsze partie gitarowe. Udana kompozycja. Cieszą takie kompozycje jak "carnival of Chaos" , gdzie band nie boi się czerpać z dokonań choćby Judas Priest.  Jeden z najlepszych utworów na płycie. Szybszy "Nemesis of Son" taki trochę niedopracowany, ale to wciąż kawał solidnego heavy/power metalu. Band momentami ociera się o amerykański power metal, czerpiąc z twórczości Attacker czy Metal Church i dobrze to słychać w takim agresywnym "John the Baptist" i to również perełka na tym albumie. To pokazuje, że kapela zrobiła krok na przód i pokazuje, że stać ich na więcej. Kolejny warty uwagi kawałek to "Land of The Sinners", gdzie dostajemy niezwykle melodyjny motyw przewodni. Całość wieńczy energiczny i zadziorny "Friday the 13 th", który ukazuje to lepsze oblicze zespołu.

Zmiana wokalisty na plus, do tego słychać że band poprawił swój styl i aranżacje, jest krok do przodu jeśli chodzi o jakość. Teraz trzeba tylko popracować nad komponowaniem i dopisać kilka hitów do repertuaru Reviver. Nowy album to może nie najlepsze co słyszałem w roku 2024, ale to kawał solidnego heavy/power metalowego grania.

Ocena: 7/10

sobota, 14 grudnia 2024

ILLUSION FORCE - Halfana (2024)


 "Illusion Paradise" z 2021r pokazał, że japoński illusion Force to band, który ma pomysł na siebie i potrafi grać bardzo intrygujący power metal. Czerpią garściami z Twilight Force, Majestica czy Rhapsody. Dużo patentów z europejskich kapel można uświadczyć w muzyce japońskiego zespołu i to jest coś co może sprawić, że płyta trafi do szerszego grona. "Halfana" to 3 album studyjny tej kapeli i ukazał się 13 grudnia nakładem Frontiers Records.

Okładka nie wiele zdradza i bardziej na myśl przychodzą jakieś progresywne wydawnictwa. Styl grupy opiera się na podniosłych refrenach, chwytliwych motywach, a także na intrygujących melodiach. Nie raz ta sztuka zadziała, a czasami jest przerost formy nad treścią i za mało konkretów. Yuya i goerge to gitarzyści, którzy wiedzą co robią i potrafią grać na wysokim poziomie. Problem w sumie taki jak na poprzednim albumie. Mamy killery, ale też dziwne i nie potrzebne zwolnienia czy eksperymenty. Płyta znów nie równa, a szkoda bo potencjał był na coś większego i bardziej oszałamiającego. Jinn jako wokalista też się sprawdza i oddaje na pewno w pełni klimat power metalu.


Mamy nieco folkowy i przepełniony  klimatem fantasy "Halfana" i to jest raj dla fanów power metalu. W rozpędzonym "Miracle Superior" dochodzi do skrzyżowania Dragonforce i Majestica. Wieje trochę kiczem, trochę słodkością, ale to wciąż bardzo udany power metal. Coś z helloween czy Gamma ray uświadczymy w energicznym "captan # 5" i to kolejny świetny killer oddający kunszt tego gatunku. Cudo! Wokalista Jinn też w końcu ma większe pole manewru. Dużo tutaj nastrojowego i stonowanego grania i najlepiej wypada w tej stylistyce "Protectors of Stars". Jest troszkę teatru, trochę emocji, trochę dramatu i ballady. Potrafi ten kawałek zauroczyć swoim kunsztem. Nie do końca podoba mi się utwór Hibari", który jest rozbity jakby na 4 części. Mamy tu wzloty i upadki, ale 4 część ma w sobie najwięcej energii i pasji. Rasowy power metalowy killer. Utwory typu "bittersweet" to jakaś pomyłka, a całość zamyka radosny i troszkę kiczowaty "Illusion Parade", ale ma w sobie więcej mocy niż nowy singiel Avantasia.

Fani power metalu i kapel typu właśnie Avantasia, Majestica, Rhapsody czy Twilight Force powinni tego posłuchać. illusion Force to kapela, która grać potrafi i stać ich na solidny materiał. Szkoda, że znów dostajemy album niedopracowany, gdzie przeplatają się genialne kompozycje z wypełniaczami. Plus za aranżacje, nie które pomysły i jakość.

Ocena: 7/10

piątek, 13 grudnia 2024

MAGIC KINGDOM - Blaze Of Rage (2024)

 



10 lat temu belgijski gitarzysta Dushan Petrossi wydał wraz z Magic Kingdom znakomity "Savage Requiem", który pokazał jak grać wysokiej klasy neoklasyczny power metal. Dushan to niezwykle utalentowany gitarzysta, który stara się wypełniać lukę po Yngwie Malmsteene, który nic ciekawego ostatnio nie wydaje. Magic Kingdom to band, który stać na wielkie płyty. W 2019r dołączył Michael Vescera, który przecież śpiewał u boku Yngwiego. Z nim ukazał się "Metalmighty" , który był tylko solidny. Czas naprawić błędy i zmazać tamto złe wrażenie. Lekarstwem na to jest najnowsze dzieło Magic Kingdom, czyli "Blaze of Rage", który ukazał się dzisiaj tj 13 grudnia nakładem Massacre Records.

W składzie zespołu niezmiennie dzieli i rządzi Dushan, którego styl gry na gitarze jest dobrze znany. Na nowym albumie jest pełno neoklasycznych zagrywek, pełno szybkich zrywów, a nawet troszkę ostrzejszego grania ocierającego się o death metal. To na pewno zaskakuje, bo album nabiera przy tym na agresji i drapieżności. Micheal Vescera to wiadomo klasa sama w sobie i mimo swoich lat wciąż zachwyca, choć tutaj troszkę tak bezpiecznie śpiewa. Warto wspomnieć, że szeregi zespołu w 2023 r zasilił perkusista Gabriel Deschamps. Stylistyka w zasadzie ta sama i w dalszym ciągu na pierwszy plan idą popisy gitarowe Dushana, pomysłowe riffy, chwytliwe melodii i finezyjne solówki. Czuć powrót do najlepszych płyt.

Intro w postaci "Sanctus Maleficus" to kwintesencja neoklasycznego power metalu i stylu Magic Kingdom. Jest moc i robi apetyt na całość. Idziemy dalej, a tam kolejny killer w postaci "The Great Rebellion". Utwór niezwykle energiczny, agresywny i pełen różnych smaczków. Końcówka kawałka ociera się o death metal i to miłe zaskoczenie. 9 minut szybko mija w tym utworze. Klasycznie jest w melodyjnym "Blaze of Storming Rage", który zachwyca dynamiką i pomysłowym motywem przewodnim. Troszkę progresywności wdziera się w "Undead at the Gates", z kolei "The great Invasion" to znowu hicior pełen neoklasycznych smaczków. Jeden z najlepszych momentów na płycie i to żywy dowód na to, że Magic Kigdom błyszczy na tej płycie. Band na nowym krążku potrafi też grać agresywnie i drapieżnie, co również potwierdza w rozpędzonym "Unscared War Alliance". Troszkę urozmaicona wprowadza rozbudowany i podniosły "The great Retribution".Piękny i niezwykle melodyjny jest też "Bells Of triumph", który potrafi oczarować od pierwszych sekund. Ballada "Lonely in the Universe" troszkę jakby na siłę wrzucona do zawartości płyty i w sumie nie potrzebna.

"Blaze of Rage" to album urozmaicony, dojrzały, pełen hitów i killerów, ale tez nie brakuje dłużyzn, czy nie równości. Mimo pewnych niedociągnięć to i tak płyta znacznie lepsza niż poprzednia i pokazuje, że Magic Kingdom wciąż stać na bardzo energiczny i pełen neoklasycznych smaczków album. Pozycja oczywiście godna uwagi i chwalenia.

Ocena:9/10