czwartek, 24 lipca 2014

MORNING DWELL - Morning Dwell (2014)

Zapewne wielu z nas chciałoby usłyszeć wielki powrót Edguy do grania znanego z takich albumów jak „Vain Glory Opera” czy „The savage Poetry”. Znajdą się też osoby co chciałyby posłuchać czegoś w stylu „The Keeper of The Seven Keys” Helloween czy może płyt na miarę zespołu Insania. Ostatnio jest głód właśnie na taki właśnie power metal, zakorzeniony w latach 90 i niektórym kapelom udało się znakomicie odtworzyć tamten okres. Wystarczy spojrzeć na sukces Last Bastion i Lord Symphony. Teraz do tej dwójki można dopisać jeszcze szwedzki Morning Dwell, który również w tym roku debiutuje albumem „Morning Dwell”.

Zespół powstał w roku 2012 i był to początkowo solowy projekt wokalisty Pettera Hjerpa. Jednak szybko Morning Dwell stał się zespołem z krwi i kości. Zatrzymajmy się nieco dłużej przy osobie Pettera, bowiem to rasowy power metalowy wokalista. Śpiewa czysto i stara się trzymać wysokich rejestrów i jego maniera to taki miks Kiske i Sammeta. Można nawet mówić o klonie, ale jest to bardzo udany klon, który odtwarza najlepsze lata tych wokalistów. Nie mam nic przeciwko temu, zwłaszcza że sama warstwa instrumentalna przywołuje na myśl wczesne lata Helloween i Edguy. Idąc tym samym styl szwedów nie jest oryginalny, ani też jakoś pomysłowy, ale nie to liczy się. Istotą tej kapeli jest, że stawią na starą szkołę europejskiego power metalu, że stara się zagrać w stylu, który gdzieś tam ewoluował w stronę cięższego i nowocześniejszego, zostawiając tradycyjny power metal w cieniu. Miło jest usłyszeć coś właśnie w starym stylu Helloween czy Edguy, zwłaszcza że coraz ciężej o takie albumy. Tutaj wszystko dopasowano, żeby album był jak najbliższym tym wydawnictwom na których się wzorowali. Tak więc okładka przypomina okładkę „The Keeper of The seven Keys”, a brzmienie albumy Edguy. Duet gitarzystów Ulf i Michel przypomina bardzo grę Weikatha i Hansena, ale też słychać w tym pojedynki solowe godne Dirka i Jensa z Edguy. Nie jest to może żadne oryginalne granie, ale panowie się znają na swojej robocie i jest nad czym się zachwycać. Słychać takie stare, oklepane rozwiązania, które mimo to wciąż zachwycają. „Unlock The Doors” pod każdym względem brzmi znajomo. Główny riff już się gdzieś przewinął albo to w Helloween, Edguy czy może Gamma Ray. Solówki też przypominają Helloween/ Gamma Ray, ale to wszystko brzmi bardzo dobrze, pomimo że jest to bardzo wtórne granie. Radość i słodkość ze wczesnych płyt Edguy przejawia się w „Orange Moped” i jest to kolejny szybki utwór. W tym kawałku można się przekonać, że również sekcja rytmiczna dobrze sobie radzi z odtworzenie stylu Helloween czy Edguy. Nieco gorzej zespół radzi sobie z bardziej rozbudowanym granie, z utworem z nieco wolniejszym tempem i „Strongest of them All” wypada dość blado i nieco przynudza swoim wykonaniem. Gdy się wciągniemy w album to przekonamy się, że na płycie nie brakuje dobrych melodii czego przykładem jest „Forever and Ever”, ani też przebojów co dowodzi „Predator” czy „Spread Your Wings”. Rasowe power metalowe petardy to choćby „The Gatekeeper” czy melodyjny „World Inside” . Morning Dwell postanowił również niczym Helloween nagrać kolos trwający ponad 10 minut i „The Story Never Ends” sprawdza się w tej roli naprawdę dobrze.  Jest sporo przejść i urozmaiceń, tak więc na pewno nie można tutaj narzekać na nudę.

Od strony muzycznej płyta jest bardzo dobra i przywołuje na myśl najlepsze lata Edguy i Helloween, kiedy te kapeli zaczyna zdobywać sławę, kiedy miały wpływ na rozwój power metalu. Jest na „Morning Dwell” wszystko co trzeba, a jedynym minusem jest wtórność, która czasami może też drażnić, bo chciałoby się usłyszeć więcej własnego stylu Morning Dwell aniżeli kopii Edguy. Jednak nawet w tej kategorii Morning Dwell zasługuje na uwagę fanów power metalu.

Ocena: 7.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz