sobota, 30 stycznia 2016

SERENITY - Codex Atlanticus (2016)

Brakuje mi obecności power metalowego Heavenly, który imponował przebojowością i taką baśniową otoczką. Czuję niedosyt po ostatnim albumie Sonata arctica, a jedyny w swoim rodzaju Kamelot bardziej skupił się na efektywności, tracąc troszkę na jakości. Kiedy wielcy i znani nam grupy zawodzą to wtedy przychodzi czas na kapele, które przemijały i jakoś nie zapadały nam w pamięci. Tegoroczny album austriackiego Serenity w postaci „Codex Antlanticus” zaspokoi fanów dawnego Kamelot i klasycznego Heavenly czy Sonata Arctica. Z drugiej strony to album świeży i wykraczający poza pewne ramy, co czyni go jeszcze bardziej intrygującym i zaskakującym.

Serenity jest z nami już od 2001 r i dorobił się w sumie 5 albumów. To są całkiem dobre statystyki, ale najbardziej cieszy fakt, że zawsze nagrywali naprawdę udane krążki. Tak więc nowością nie jest to, że nagrany przez nich album to prawdziwa uczta dla fanów progresywnego power metalu. Jednak, żeby nie było zbyt banalnie to Serenity stara się mieszać ten gatunek z różnymi innymi pobocznymi gatunkami. W taki oto sposób na płycie pojawiają się w dużej ilości elementy stricte power metalowe, symfoniczne, a nawet neoklasyczne. Mieszanka wybuchowa, ale nie przyprawia o mdłości. W takiej mieszance często można się pogubić i stracić główny sens. Tutaj panowie panują nad wszystkim. Miało być nowocześnie, zaskakująco, świeżo, energicznie i melodyjne, a to z pewnością się udało. Dzięki temu wyszedł najlepszy album tej formacji i jeden z najciekawszych power metalowych albumów jaki ostatnio miałem okazje słuchać. Co napędza ten zespół to bez wątpienia wyjątkowy Georg, którego głos jest po prostu fenomenalny. Pełen emocji, zróżnicowania i do tego ta technika, która imponuje na każdym kroku. Chłopak daje niezły popis umiejętności na nowym albumie i to słychać. Cały jego urok został uchwycony w balladzie „My Final Chapter”. Piękna kompozycja, która zabiera nas w rejony baśni i oazy spokoju. Podobne emocje wywołuje „The Perfect Woman” z gościnnym udziałem Amandą Sommerville. Płyta zyskała na przebojowości i zróżnicowaniu, a wszystko dzięki gitarzyście Crisowi Tin, który dołączył do grupy w 2015r. To właśnie jego zagrywki, jego solówki i praca najbardziej zasługuje na uwagę. Dobrze wpasował się w styl zespołu, jednocześnie nadał mu nowego blasku. Cris był motorem napędowym Visions of Atlantis i teraz będzie znaczącym elementem układanki Serenity. Kiedy płytę otwiera intro w postaci „Codex Antlanticus” to już wiadomo, że nie będzie to kolejny oklepany i nijaki power metal, tylko podróż w nieznane. „Follow me” to właśnie taka mieszanka nowoczesności, progresywności, power metalu i rocka. Utwór jest bardzo płynny i lekki. Nasuwa się wiele fińskich kapel i to można uznać za zaletę. Pierwszym mocnym uderzeniem na płycie jest rozpędzony i podniosły „Sprouts of Terror”, z kolei „Iniquity” to ciekawa mieszanka stylów Rhapsody i Masterplan. Nie brakuje naprawdę dobrych i godnych zapamiętania melodii, a każdy utwór to prawdziwa uczta dla fanów melodyjnego grania. Taki „Reason” przypomina mi poniekąd ostatnie dokonania Dark Moor. Jest podobna konstrukcja i budowanie melodii. Marszowy „Caught in aMyth” jest bardziej zawiły, bardziej złożony, a przede wszystkim ukazuje epickie walory stylu Serenity. Końcówka płyty to przesiąknięty folkiem „Spirit in the Flesh”, a także romantyczny i klimatyczny „Order”.

Austriackiej formacji udało się nagrać zróżnicowany materiał, który pokazuje jak powinien brzmieć ostatni album Kamelot. Serenity pokazał na nowym albumie co to znaczy wysokiej klasy progresywny power metal z domieszką symfonicznego metalu. Bije z tego wydawnictwa doświadczenie, pomysłowość i świeżość. Miła niespodzianka, bo nie liczyłem że ten zespół jest stać na taki krążek. A jednak.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz