wtorek, 5 stycznia 2016

CAIN'S DINASTY - The Hollow Earth (2015)

W roku 2008 na rynku pojawiło się wiele ciekawych płyt, ale nie brakowało tych również intrygujących. Jako fan power metalu nie mogłem odpuścić premiery debiutanckiego albumu hiszpańskiej formacji Cain's Dinasty. Ich „Legacy of Blood” był ciekawą mieszanką power metalu z nutką metalcoru. Czułem się tak jakby słuchał mieszanki Bullet For My Valentine i Bloodbound. Zespół pokazał się z dobrej strony, a ich atutem okazał się młodzieńczy styl, próba stworzenia własnego stylu, a także tematyka związania z wampirami, romantycznością czy mrocznym fantastyką. Album tętnił swoim życiem, a spora dawka przebojowości i dobrze dobranych melodii napędzała ten krążek. „Madman, witches and vampires” był znacznie słabszy w swojej konwencji i w niczym nie przypominał debiutu. Teraz po 5 latach zespół powrócił z nowym wydawnictwem. „The Hollow Earth” to najlepsze co stworzył zespół. To jest power metal jaki chce się słuchać, a sam zespół wspiął się na wyżyny.

To już nie ten sam band i to nie podlega dyskusji. Ze starego składu został wokalista Ruben Picazo. Pozostali muzycy wnieśli świeżość i nowe pomysły do kapeli. Cains Dinasty zyskał na jakość i teraz brzmi nie tylko młodzieżowo, ale ma też w sobie więcej z klasyki. Mocne, zadziorne i nieco młodzieżowe brzmienie podkreśla to na co tak naprawdę stać zespół. Co zmieniło się przez te lata nieaktywności? Ruben rozwinął się wokalnie i jego głos brzmi naturalnie, bardzo melodyjnie. Sprawdza się w agresywnych kompozycjach jak i w tych typowo power metalowych. Leal/ Ramirez to nowy duet gitarzystów tej hiszpańskiej formacji i sprawdza się idealnie. Panowie rozumieją się i uzupełniają się niemal w każdej sytuacji. Dlatego riffy są mocne, zagrane z polotem, lekkością i mają w sobie prawdziwego kopa. Każda partia gitarowa łatwo wpada w ucho przez melodyjność. Dodatkowo wszystko jest zagrane z naciskiem na technikę i urozmaicenie. Nie sposób nudzić się przy takiej muzyce. Szkoda tylko, że materiał trwa 36 minut i to jest jeden z nie wielu minusów. Zaczyna się agresywnie i z wykopem. „The Grey Ones” ma w sobie coś z Bullet For My Valentine, ale też z ostatnich płyt Bloodbound. To jest właśnie Cains Dinasty jaki chce się słuchać. Jest energia, szybkość, przebojowy refren i dynamiczny refren. Rasowy przebój, który tylko zaostrza apetyt na resztę utworów. Dalej mamy 6 minutowy „The roots of mankind” który pokazuje, żę zespół potrafi grać bardziej progresywnie i bardziej nowocześnie. Jeszcze inaczej brzmi „Two fools againts the world” w którym jest klimat bardziej country czy też balladowy. Ciekawa kompozycja, z ciekawym stylem, ale nieco odbiega od całości. Gitary soczyście brzmią w rozpędzonym „Screaming Lungs”, który ma coś z Gamma Ray. Kolejny wielki hit zespołu i pokazuje tylko jak w szczytowej jest Cains Dinasty. Nutka Iron maiden czy Manowar pojawia się w bardziej epickim, rycerskim „St John 6:12”. Z kolei spokojny i klimatyczny „The last song” przypomina kultowe ballady Blind Guardian. Kwintesencja power metalu i stylu Cains Dinasty to właśnie tytułowy „The Hollow Earth”. Sporo dzieje się w tym 9 minutowym utworze i na takie kolosy warto czekać.

Wielkie przebudzenie hiszpańskiej formacji po 5 latach i powiem Wam, że warto było czekać na nowe wydawnictwo Cains Dinasty. Nowy skład, nowe spojrzenie na ich styl, a także na to jak powinien brzmieć świeży, młodzieżowy power metal. To jest właśnie to i śmiało można mówić o ich najlepszym albumie, który zadowoli fanów choćby takich kapel jak Bloodbound czy Gamma Ray. Polecam.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz