środa, 6 stycznia 2016

STARBLIND - Dying Son (2015)

W każdym kraju można znaleźć bez większego problemu dobrego klona Iron Maiden. To żaden wstyd, ale trzeba mieć na uwadze, że nie łatwo jest dorównać tej wielkiej kapeli. Nie chodzi już o styl czy jakość samej warstwy instrumentalnej, ale o komponowanie utworów. Iron Maiden to kopalnia hitów i w tym tkwi ich siła. Szwecja nie ma się czego wstydzić, bowiem ich wersja Iron Maiden naprawdę radzi sobie bardzo dobrze. Mowa tutaj o młodej formacji o nazwie Starblind. W roku 2014 błysnęli debiutanckim albumem „darkest Horrors” i kwestią czasu było wydanie następcy tamtego krążka. Minął rok o tamtego wydawnictwa, a zespół tak się rozwinął. Najnowsze dzieło „Dying Son” to coś więcej niż drugi album, to co więcej niż tylko kolejne dzieło szwedów. To jest album, który potwierdza styl i tak naprawdę umiejętności kapeli. Starblind w swojej kategorii jest zespołem, który potrafi zaskakiwać, potrafi oczarować i przenieść nas do czasów kiedy to świat podbijały takie albumy Iron Maiden jak „The Number of The Beast” czy „Poverslave”. Oni mają w sobie to coś, co sprawia że każdy ich utwór brzmi jak hołd dla żelaznej dziewicy. Nie podobał się „The Book of Souls”? To może czas sięgnąć bo świetny zamiennik w postaci „Dying Son”.

Okładka zapowiada nam bardziej epicki, rycerski heavy metal, jednak nie do końca tak jest. Właściwie taki klimat pojawia się w tych najbardziej rozbudowanych kawałkach, w których zespół próbuje stworzyć bardziej epicki klimat, zabrać nas w rejony podniosłego heavy metalowego hymnu. Co ciekawe zespół, ludzie i styl ten sam jednak zespół w ciągu tego roku zmienił się na lepsze. Są bardziej dojrzali jako kompozytorzy, jak kreatorzy melodii i motywów. Wszystko brzmi niemal perfekcyjnie i właśnie tak można było sobie wyobrażać jeden z albumów żelaznej dziewicy. Spora dawka przebojowości, duża energia nie tylko w sferze gitarowej, ale też i w sekcji rytmicznej, do tego pewny i wyrazisty wokal Mike'a Starka, który daje zespołowi tyle świeżości. Tak Starblind urósł w siłę i to słychać na nowym albumie, a nad tym wszystkim czuwał nie kto inny jak Ced z Rocka rollas czy Blazon Stone. To nie miało prawa się nie udać. Zaczyna się od tytułowego „A Dying Son”. Mocne otwarcie, które od razu daje nam sygnał, że panowie na poważnie wzięli sobie za cel zostanie drugim Iron Maiden. Najpierw riff nasuwa „Fear of The Dark”, a potem przeradza się w petardę na miarę „Aces High”. Słychać, że Ced też zadbał żeby zespół brzmiał klasycznie i mocarnie, co zresztą słychać od samego początku. Jeszcze więcej ciekawych melodii uświadczymy w nieco marszowym „Blood Red Skies”. To jest właśnie przykład już bardziej rycerskiego klimatu. To wciąż heavy metal na wysokim poziomie. Nowy album jest zbudowany w oparciu o szybkie i treściwe kawałki. Właśnie taki jest rozpędzony „Firestone” czy żywiołowy „Man of the Crowd”, które nasuwają najlepsze lata Iron Maiden. Brzmi to nieco wtórnie i raczej niczego nowego nie dostajemy, ale nie o to tutaj chodzi. Ma być zabawa i frajda z grania muzyki w stylu żelaznej dziewicy. Sekcja rytmiczna spisuje się tutaj świetnie i można dojść do wniosku że nie jest wiele gorsza od oryginału. Kawał dobrej roboty odwalają gitarzyści czyli Johan i Bjorn. To właśnie dzięki nim takie utwory jak „The Lighthouse” błyszczą i kipią energią. Niby proste motywy i takie oklepane melodie, ale to sprawdza się i zapada w pamięci na długo. Właściwie każdy utwór to perełka i niesamowita przygoda. „Room 101” to taki prosty i chwytliwy przebój, który pokazuje że zespół potrafi tworzyć przeboje. Jednak na co zwrócić szczególną uwagę to z pewnością na ponad 11 minutowego kolosa w postaci „The land of the seven rivers beyond the sea”. Dzieje się tutaj sporo i to jest przykład jak muzycy są dobrymi kompozytorami i jak łatwo przychodzi im stworzenia prawdziwego epickiego kolosa. Kawałek nie nudzi i raczej wciąga w ten świat Starblind. Tak jak Iron Maiden zasłynął z stworzenia naprawdę świetnych i dobrze wyważonych kolosów, tak samo będzie można mówić wkrótce o Starblind.

To dopiero drugi album szwedów, a już udało im się wypracować swój własny styl, zdobyć grono fanów i zająć miejsce obok takich kapel jak Enforcer, Steelwing czy Rocka Rollas. Starblind to kolejny młody band, który wie jak grać heavy metal w stylu lat 80, jak porwać tłum i jak nagrać wysokiej klasy album. „Dying Son” to niemal perfekcyjne dzieło, które pokazuje że klony żelaznej dziewicy też są potrzebne. To dzięki takim płytom nigdy nie zapomnimy o klasycznych krążkach Iron Maiden, które ukształtowały gatunek na lata. Starblind idzie w ślady brytyjskiej formacji, a to dobrze im wróży.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz