czwartek, 17 marca 2016

BLAZE BAYLEY - Infinite Entanglement (2016)

By album koncepcyjny wypalił trzeba mieć ciekawą historię do opowiedzenia, trzeba mieć pomysł by różne kompozycje razem tworzyły zgraną całość. Do takiego przedsięwzięcia trzeba nie tylko doświadczenia, ale czegoś więcej. Wielu próbowało i wiele zespołów poległo. Swoich sił postanowił spróbować również w tej dziedzinie Blaze Bayley. W sumie muzyk dawno nie błyszczał i nie miał zbytnio czym zwrócić swojej uwagi. Muzycznie były wokalista Iron Maiden zawodził ostatnio i raczej wiele osób przekreśliło go. „The King of Metal” to porażka i cień świetnego „The Man who would not die” i poukładanego „Promise and terror”. Skład się posypał i teraz to bardziej wygląda jak Blaze i przyjaciele, no ale cóż nie liczy się kto z kim tylko jakość tego co dostajemy. „Infinite Entanglement” to 8 studyjny album Blaze i właściwie koncepcyjny album w klimatach science fiction. Blaze ma doświadczenie w tworzeniu albumów koncepcyjnych i wystarczy wspomnieć tutaj o „Silicon Messiah” czy „Tenth Dimension”. Czy Blaze zaskakuje nas czymś? Czy w końcu jest materiał na miarę jego nazwiska?

Na pewno warto widać poprawę. Na pewno nie ma mowy tutaj o totalnej porażce i klapie jak w przypadku „The King of Metal”. Nie wiem może to moja miłość do s-f, może to forma podania materiału, ale przemawia do mnie to co stworzył Blaze. „Infinite Entanglement” to przede wszystkim ciekawa historia, w której główny bohater który próbuje ustalić kim tak naprawdę jest. Czy jest człowiekiem czy czymś innym? Pomysły na niektóre kompozycje i samą historię zrodziły się w okresie tworzenia wcześniej wspomnianych albumach Blaze'a. Swoje piętno odbiły wydarzenie w fizyce kwantowej i zainteresowania Blaze'a w tej dziedzinie. Od tej strony album jest poukładany i robi wrażenie. Klimat s-f rzeczywiście jest obecny nie tylko na okładce. Można poczuć tą nie pewność i lęk bohatera. Jest coś intrygującego w tym co słyszymy. Jednak bardziej co może zastanawiać, to jak sprawuje się Blaze i czy materiał jest ciekawszy niż ostatnie dokonania. Bałem się i to aż do momentu odpalenia tej płyty. Lubię Blaze i szanuje za jego dokonania, ale wiem też, że dysponuje on specyficznym głosem, który momentami potrafi irytować. Różnie z tym jest na nowym albumie i pojawiają się takie momenty, że brzmi to troszkę komicznie. Jednak w tym wszystkim jest zaleta. Wiemy, że to Blaze, wiemy że robi swoje i wiemy że to heavy metal. W końcu jest to heavy metal na jaki fani czekali. Jest mrocznie, jest agresywnie, a co ciekawe momentami nawet nowocześnie. Dobrze to współgra z klimatem płyty i historią. Nie zabrakło wpływów Iron maiden i nawiązań do pierwszych płyt Blaze'a. Mówić o najlepszym albumie na pewno ciężko, bo takim jest dla mnie „The man who would not die”, ale nowy album zaskoczył mnie pozytywnie. Wszystko jest chwytliwe, pomysłowe, zapada w pamięci i nie ma wałkowania jednego motywu. Jest energia i słucha się tego bardzo fajnie. Nie ma motywu silenia się i tworzenia czegoś na siłę. W każdej kompozycji jest potencjał i to co składa się na styl Blaze'a.

Czeka nas 47 minut muzyki Blaze'a i jest to nieco krótki czas, zwłaszcza że materiał jest o dziwo na wysokim poziomie. Zacznijmy tą przygodę. Pierwszy dźwięk otwierającego „Infinite Entanglement” brzmi nieco dziwnie. Jest nowocześnie, progresywnie i nie pewnie. Nie wiemy czego mamy się właściwie spodziewać. Ktoś powie, że jest to przekombinowane i nie pasuje do Blaze;a. Ostry riff, potęgowanie napięcia i chwytliwy refren sprawia, że utwór nie jest taki zły jak mogłoby się wydawać na początku. Plus za to, że Blaze postanowił czegoś innego i że postanowił nieco unowocześnić swoją formułą. Jestem za takim rozwiązaniem. Dalej już mamy coś na co każdy czeka, czyli heavy metalowa petarda. „A thousand Years” to już poziom, który panował na „The man who would not die”. Mocny riff i melodyjne solówki napędzają ten hit. Album promował ostrzejszy, nowoczesny „Human”. Kiedy słucha się go już na albumie jako część całego konceptu, to tylko zyskuje. Jego zaletą jest znakomity, wręcz koncertowy refren, a także ostrzejsza formuła. Blaze pokazał, że też odnajduje się w nowoczesnym heavy metalu. Jeden z najciekawszych kawałków na płycie. Ciekawym zabiegiem jest akustyczny „What will come”. Ma w sobie sporo emocji i romantyczności. Słucha się tego lekko i przyjemnie. Piękna ballada, który znakomicie zaskakuje i urozmaica nam album. Dalej mamy marszowy i ponury „Stars are Burning”, który też niczym nie ustępuje poprzednim utworom. Kto lubi szybkie kawałki z ostrym riffem w roli głównej ten powinien posłuchać petardy w postaci „Solar Wind”, rytmicznego „Calling You Home” czy przebojowego „Dark Energy 256” będący ukłonem w stronę Iron maiden. Brakowało mi właśnie takich utworów na ostatniej płycie. Mówiąc o żelaznej dziewicy to trzeba przyznać, że Blaze potrafi stworzyć kawałki nawiązujące do tego etapu jego kariery. Najlepszym dowodem jest perfekcyjny „Independence”. Prawdziwa perełka z ciekawym głównym motywem i jeden z najlepszych utworów Blaze'a. Na koniec równie udany „A work of anger”, który wieńczy album.


Blaze miał ciężki okres w swojej karierze, ale najwidoczniej kryzys zażegnany. Nowy materiał jest może nieco inny niż dotychczasowe dokonania, może jest nowocześniejszy, agresywniejszy, ale z pewnością jest to klasyczny Blaze. „Infinite Entanglement” to przede wszystkim ciekawa historia, zróżnicowany materiał i wycieczka w rejony pierwszych płyt Blaze, ale też próba zaprezentowania czegoś nowego. Odświeżona znana nam formuła i w końcu dało to efekt w postaci jednej z najciekawszych płyt Blaze'a. Płyta z pewnością wymaga więcej niż paru odsłuchów, ale warto. I kto by pomyślał, że nowy krążek będzie tak udany?

Ocena: 8.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz