piątek, 28 października 2022

JOE LYNN TURNER - Belly of the Beast (2022)


 Joe Lynn Turner ostatnio bardziej zyskał rozgłos, że pokazał się bez peruki i przyznaj się do walki z łysieniem plackowaty. Do tego jeszcze rozstał się z projektem Sunstorm. Wszystko jakoś szło nie tak, do tego walka z Ronnie Romero odnośnie reaktywacji Rainbow. Jednak czy to wszystko ma jakieś znaczenie? Liczy się w końcu muzyka. Choć Turner miał ostatnio pod górkę to pozytywnie zaskoczył na płycie Star One i  w sumie ostatnio bardzo mało go było. Ostatni solowy album to "The Sessions" z 2016r, który był zbiorem coverów. Joe Lynn Turner to jeden z moich ulubionych wokalistów i to jeden z tych głosów, który wprowadził mnie do muzyki rockowej czy metalowej. Mimo upływu lat wciąż zachwyca. Problem tkwi w tym, że kariera solowa jakoś nie pozostawiła jakiś perełek. Zawsze to był solidny melodyjny metal z dużą dawką hard rocka, a wszystko przesycone Rainbow. W końcu to z Rainbow Turner najwięcej osiągnął. Teraz po 6 lat ciszy, przyszedł czas na "Belly of the Beast". Płyta będzie szokować, bo Turner chce pokazać się światu z nieco innej strony. Próbuje zerwać z wizerunkiem "byłego wokalisty Rainbow" i chce stworzyć coś nowego. Napisać nowy rozdział. Dawno nie doznałem takiego szoku i takiego odświeżenie wizerunku. Ten szok jest bardzo pozytywny i ja cały czas mam ciarki. Turner wydał jeden z najlepszych albumów w swojej karierze i na pewno najlepszy album solowy. Szok.

Turner zawsze obraca się w okół utalentowanych gitarzystów i tym razem za sukcesem płyty stoi przede wszystkim Peter Tagtren, którego można kojarzyć choćby z Hypocrisy, czy Pain. Odpowiada za wydźwięk całej płyty, za jej mroczny klimat i nowoczesny charakter. Płyta potrafi wciągnąć w magiczny świat i pokazuje Turnera w nieco innej stylistyce. Mamy sporo ciężkiego heavy metalu, ale jest też dla miłośników stonowanych i klimatycznych dźwięków, w których dominuje hard rock. Współczesność spotyka klasykę. Imponują też ponure i zarazem epickie chórki tworzone przez Petera. Warto wspomnieć, że w partiach solowych też sporo urozmaicają Love Magnusson  czy Jonas Kjellgren. No i wreszcie sam wokal Turnera wciąż zachwyca i wciąż mnie rzuca na kolana, tak jak za dawnych lat. Czuje się znów oczarowany i znów mogę się delektować jego niesamowitym głosem, który został wykorzystany do znakomitej muzyki.

Na płycie znajdziemy 11 kompozycji i choć album jest dynamiczny i ciężki, to na szczęście zawartość jest bardzo urozmaicona i treściwa. Turner w klimatach Judas Priest, Udo, czy Primal Fear? Brzmi jak dowcip, ale właśnie to dostajemy w rozpędzonym "Belly of the beast", który rozpoczyna tą niesamowitą podróż. Cóż za killer i takiej petardy Turner nie miał jeszcze w swoim dorobku. Coś zupełnie nowego i najlepsze jest to, że Joe znakomicie sprawdza się w takim graniu. Ten riff, ten chwytliwy refren i partie gitarowe, no wszystko jest idealne. Jeśli już na siłę szukać jakiś elementów Rainbow czy właśnie wcześniejszych dokonań Turnera, to "Black sun" jest najbliższy temu. Stonowany, o nieco hard rockowym zabarwieniu i te znajome partie klawiszowe. Sam kawałek mocno dociążony i nastawiony na mrok. Kolejny killer, a to dopiero początek. Ja osobiście odpłynąłem przy trzecim utworze zatytułowanym "tortured soul".  Zaczyna się spokojnie, troszkę zalatuje Iced Earth, potem utwór pokazuje swoją moc. Tu nie chodzi o szybkość i ostre gitary. Mroczny, wręcz ponury klimat, dopieszczony wokal Turnera, no i ten pomysłowy główny motyw.  Bije z tego kawałka epickość i nawet chórki Petera przyprawiają o dreszcze. Pozamiatali panowie i to jeden  z najlepszych utworów roku 2022. Majstersztyk, a dalekie od Rainbow. Bardzo podobnie zaczyna się "Rise Up". Mroczne wejście i pełen klimat rodem z Iced Earth, tylko że tutaj utwór nabiera na szybkości i melodyjności. Brzmi to faktycznie nowocześnie, mniej klasycznie, ale to znów prawdziwy killer. Turner sprawdza się w balladach, a "dark night of the soul" ma w sobie to coś, co sprawia że zapada w pamięci. Kolejny hicior na płycie to bez wątpienia "Tears of blood" i znów dominuje mroczny klimat, nowoczesne brzmienie i ciężkie partie gitarowe. Niszczy niezwykle melodyjny i energiczny "Dont fear the dark" i tutaj znów Turner odcina się znakomicie od swojej przeszłości. Po prostu "Wow". Troszkę hard rocka znajdziemy w "Requim" czy "Living the Dream".

Najbardziej dopracowany i najbardziej niszczycielski album Turnera. Śmiało można postawić obok klasyków, choć to już płyta w zupełnie innym klimacie. Długo Joe Lynn Turner kazał czekać fanom na nową muzykę, ale było warto, bo powrócił pełen gniewu i świeżych pomysłów, które w efekcie dały niesamowity album. Do teraz jestem w szoku, że Turner nagrał taki album, w takim stylu i na takim poziomie. Szok i brawo za odwagę, bo nie łatwo jest zerwać ze swoim wieloletnim stylem. Mocny kandydat do płyty roku.

Ocena: 10/10

9 komentarzy:

  1. Lord Volde... sorry, Joe Lynn Turner, to Ten głos na mojej ulubionej płycie Rainbow ,,Difficult to Cure,, ( pamiętam okoliczności z 1981 tej płyty przesłuchania i nagrywania na kaseciaka marki Thompson ). Joe jak widać i słychać, zerwał z dotychczasowym wizerunkiem, zostawił Rainbow gdzieś w przeszłości, i nagrał rewelacyjną płytę solową. Cytując Johna ( Jaśka ) Pawlaka, to ,,czterdziesci lat na to czekałem... ,,. Wypada tylko podłączyć się soul,owo do kapitalnej recenzji tej płyty ,, Powermetalwarrior,, i poddać się magii nowej muzyki Turnera. Wow !, wow !, wow !.

    OdpowiedzUsuń
  2. Odsłuchałem tylko Brzuch bestii, ale to rzeczywiście petarda jest!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kompletny opad szczeny, płyta roku jak nic! Nikt nie ma nawet startu do tego krążka, a jeśli chodzi o produkcję, to już w ogóle jakiś kosmos!

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj prawda, Turner porzuca śpiewanie o miłości i poszedł w zupełnie innym kierunku. Imponuje styl, ale również głos który brzmi jak w latach 80 a nawet nie wiem czy nie lepiej. Ten mroczny i ponury klimat. Cały czas mam ciary. Tak prawdziwa perełka i nowy klasyk Turnera♥️

    OdpowiedzUsuń
  5. Arcydzieło, i nowa klasyka. W życiu bym się tego po Turnerze nie spodziewał, bo jak dotąd to odcinał kupony od Rainbow grając ugrzeczniony niby ,, metal,, . Gdzieś na Białorusi mieszkał ? Wreszcie poszedł po swoje, Blackmoore niech się schowa ze swoją obecną muzyką. 11 ciosów na tej płycie i każdy nokautujący !

    OdpowiedzUsuń
  6. A great album! But difficult to cure favorite Rainbow album? Really?

    OdpowiedzUsuń
  7. Ryly ryly, ale sie nie dokopaly

    OdpowiedzUsuń