czwartek, 26 października 2023

TOWER HILL - Deathstalker (2023)



 


To ci niespodzianka. Debiutujący w tym roku Tower Hill to band z Kanady, a nie z Niemiec. Słuchając zawartości "Deathstalker" można poczuć się jakbyśmy słuchali niemieckiej kapeli oddającej hołd dla Running wild, stormwitch czy też Helloween. Okładka Andrea Marschalla też potrafi nieco zmylić. Sama muzyka z pewnością jest godna uwagi, ale to już było wiadomo kiedy ruszyła maszyna promująca ten album.

Piękna okładka to nie jedyny atut i powód by sięgnąć po ten album.  Mocne, soczyste brzmienie, które mocno wzorowane na latach 80 sprawia, że muzyka jest bardziej autentyczna i oddająca klimat lat 80.  Bardzo ważną postacią w Tower Hill jest utalentowany wokalista R.F Traynor, który potrafi zaśpiewać agresywnie, ale też z heavy metalowym pazurem. Pasuje do tego grania i też przypomina starych dobrych wokalistów z lat 80. Ma w sobie to "coś" że słuchanie jego głosu sprawia przyjemność. Sporo roboty mieli Cordeiro i Puffer, którzy stworzyli zgrany duet gitarowy, który stawia na zadziorne i chwytliwe partie. Nie ma może w tym za grosz oryginalności, to jednak jest radość z słuchania Tower Hill. Miło jest widzieć, że panowie nagrali kawałek by upamiętnić śmierć Majka Motiego z Running wild i mowa tutaj "Port of Saints", który mocno nawiązuje do czasów "Death or Glory". Bardzo dobrze rozegrany kawałek, który faktycznie pod względem motoryki i charakteru przypomina dokonania Running wild. Tytułowy "Deathstalker" to rasowy killer, który pokazuje, że można w tej oklepanej formule stworzyć coś swojego, coś wartościowego. Bardzo udany start i dalej jest równie ciekawie. Mamy też przebojowy "the claw is the law", który też opiera się na ogranych i znanych patentach. Wtórny, ale udany utwór. Zadziorny "Kings who die" to udany balans między heavy metalem, a power metalem. Znakomity refren robi robotę. Band potrafi wykreować zapadające w głowie refreny. Echa running wild mamy też w "In at the death", który jest jednym z najlepszych kawałków na płycie.

Wtórność to bez wątpienia największa wada, a najbardziej co boli że band mało robi, że to brzmiało jakoś bardziej świeżo, bardziej pomysłowo. Idą troszkę po najmniejszej linii oporu stawiając na oklepane motywy gitarowe. Oczywiście jest to zagrane na wysokim poziomie i to sprawia, że płyta zasługuje na uwagę. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie.

Ocena: 8/10

1 komentarz:

  1. It's still not enough, because there are 2 important factors that spoil the enjoyment. On the one hand, there is the artificial drum sound; on the other hand, the bandleader's peculiar head voice almost sounds like a self-parody in some places.

    OdpowiedzUsuń