piątek, 12 kwietnia 2024

ATTACKER - The God Particle (2024)


 Do dziś pamiętam jakie ciarki wywołał na mnie "Giants of  Cannan" amerykańskie ekipy o nazwie Attacker. Prawdziwy majstersztyk w swoim gatunku. To jeden z tych kultowych zespołów lat 80, który godnie reprezentuje amerykańską odmianę power metalu. Ostatni album "Sins of the World" też trzymał wysoki poziom.  Potem nastała cisza i band zamilkł, poza składem nawet był wokalista Bobby Lucas, który wrócił w 2021r. Kto by pomyślał, że 8 lat przyjdzie nam czekać na nowy krążek zatytułowany "The God Particle". Tym razem mam mieszane uczucia.

Niby jest tak jak na poprzednich płytach, niby styl ten sam, ale jakość troszkę słabsza. W końcu zabrakło pomysłów na świeże riffy, na ciekawe solówki, czy wciągające refreny. W ogóle sami muzyce jakby byli cieniami samych siebie. Bobbyy Lucas w wielu momentach tak jakby się męczył  w śpiewania. Troszkę na siłę próbuje być agresywnym, co przynosi różne rezultaty. Przede wszystkim nie wiele od siebie dają gitarzyści, bowiem Jon i Mike idą po takiej linie najmniejszego oporu. Stawiają na sprawdzone i oklepane zagrywki. Mimo pewnych wad, to solidny album który dobrze się słucha, choć całość może zlać się w jedną papkę.

Dobrze wypada zadziorny i taki prosty w swojej konwencji "World in Flames". Czasami najprostsze patenty są najlepsze. Band stara się brzmieć agresywnie co pokazuje w otwierającym "Knights of Terror", który wypada całkiem dobrze. Solidny heavy/power metal w amerykańskim wydaniu. Niby nic odkrywczego, ale dobrze się tego słucha. Bobby Lucas jak zwykle oddaje w pełni charakter i styl Attacker. Wolniejszy "Curse of Creation", to takie ponure, nieco toporne granie i trochę zaczyna wiać nudą.Przebłyski niby są w "Kingdom of iron", ale to też tylko dobry kawałek. Taka trochę słabsza wersja tego co było na "Giants of Cannan". Najśmieszniejsze jest to, że to jest jeden z najlepszych utworów na płycie. Tytułowy utwór pokazuje, że materiał powstawał na kolenie. Dużo chaosu i niedopracowania słychać w tych kompozycjach. Nie pomaga wokal Bobiego, ani też to że band gra ostro, zadziornie. Coś poszło nie tak i jest to album, który da się słuchać, ale nie wiele z tego zostaje w pamięci.

Materiał trwa 33 minuty, a odnosi się wrażenie że 50. Można odczuć zmęczenie po wysłuchaniu całości. Band gra, gra heavy/power metal w amerykańskim wydaniu i to jest plus. Szkoda tylko, że band tego kalibru nagrywa tylko solidny album i nic ponadto, zwłaszcza że ostatni album ukazał się 8 lat temu. Szkoda. Mega rozczarowanie.

Ocena: 6/10


1 komentarz: