sobota, 3 września 2011

GAMMA RAY - Land Of the free (1995)

Po wydaniu Insanity And Genius zespół zagrał klika koncertów i wydał koncert Lust For Live, który jest ostatnim wydawnictwem z Ralfem Sheepersem na wokalu. Przyczyną odejścia Ralfa było to ,że chciał on dostać posadę wokalisty Judas Priest, ale judasi nie wybrali jego tylko rippera, no a poza tym jak Kai wspominał w wywiadach, Ralf mieszkał daleko od pozostałych członków zespołu, no i tak dla Ralfa zakończył się okres śpiewania w Gamma Ray, ale na szczęście ten świetny wokalista nie poddał się i założył zespół, który czerpie bardzo dużo z Judas Priest, mowa o Primal Fear, ale to już osobny temat. Kai i spółka długo szukali godnego następce Ralfa, wokalisty, który będzie śpiewał z miłości do muzyki, no i co ważne doda sporo świeżości i mocy zespołowi, ale najważniejsze było żeby pasował do stylu jaki grał zespół. Długo szukali, nawet myśleli o byłym wokaliście Helloween- Michealu Kiske, ale on miał metalofobie no i wybór padł na....
Hansena. Tak! Sam Kai postanowił wrócić do czegoś czego dawno nie robił , czyli do śpiewania i grania na gitarze jednocześnie. A jak wiemy wychodziło mu to naprawdę mocarnie, chodzi mi o pierwszy krążek Helloween- Walls Of jericho , na którym mamy możliwość usłyszeć popis wokalny pana Hansena z Gammy Ray. Od tamtego okresu minęło 10 lat , no i fani pomimo zadowolenia, że Kai wrócił do śpiewania, zastanawiali się czy Hansen podoła, czy nie popsuje to co do tej pory zespól wypracował sobie. Myślę, że ta diametralna zmiana, na którą tak długo czekałem wyniosła ten zespól na sam szczyt. Zespół od kiedy mikrofon po Ralfie przejął Kai , po prostu gra na bardzo, ale to bardzo wysokim poziomie, praktycznie żaden zespół nie trzyma tak długo dobrej formy jak Gamma Ray. Okres z Kaiem na wokalu to złoty okres Gammy Ray, ponieważ w tym czasie nie wydali żadnego słabego albumu, no i nagrali masę killerów, ale o tym już w najbliższym czasie.... Na razie się skupimy nad rokiem 1995- cóż to za magiczna data dla mnie. Warto wspomnieć, że produkcją zajął się Charlie Bauerfiend, a wśród gości pojawił się Micheal Kiske i Hansi Kursch.

Każdy zespół osiąga kiedyś wysoki poziom swojej formy i nagrywa arcydzieło, które wpisuje się do kanionu najważniejszych płyt metalowych w dziejach, który stały się wyznacznikiem, wzorem dla wielu zespołów, które słuchając takich płyt postanowili właśnie tak grać. Do takich albumów, które miały ogromne znaczenie dla danej sceny metalowej zaliczę: Metallica-Master of Puppets,Iron Maiden- The Number Of The Beast,Helloween-Kepper Of The seven Keys part 1 i 2 Czy w końcu Gamma Ray - Land of The Free. To są albumu, które sporo namieszały w danych podgatunkach, no i przyczyniły się do ich umocnienia.

Kai Hansen dokonał niemożliwego, pomimo tego że miał tak ogromną przerwę w śpiewaniu,to jednak pokazał, że to on jest bogiem powermetalu, że gdyby nie on to ten gatunek w ogóle by nie istniał. Pokazał wszystkim jak powinno brzmieć arcydzieło. Stworzył tak genialny krążek, że spokojnie można go postawić obok Kepperów czy Walls Of jericho. Tak, ta płyta jest jakby połączeniem tych dwóch albumów, a do tego jeszcze wmieszany styl gammy, no i efekt kapitalny.
Otrzymaliśmy wybuchową mieszankę. Album do dzisiaj robi ogromne wrażenie nie na jednym słuchaczu i do dziś jest to jeden z moich ulubionych krążków Gammy Ray. Land Of The Free ma premierę 29 maja 1995 i zrobił spore zamieszanie, bo dużo osób ciekawiło jak będzie śpiewał
Kai ,czy zmieni się styl Gammy Ray, czy zespół będzie grał ostrzej, szybciej?

Album zdobi przepiękna okładka, która pogrąża w tej mroczności , tajemniczości, normalnie ciarki przechodzą. Co jest charakterystyczne: To że mamy nowe, lepsze logo, no i widać głowę jednookiego potwora z Walls Of Jericho.

Album otwiera znakomity , kultowy i jeden z najlepszych kawałków w historii Gammy Ray- „Rebellion in Dreamlnad”, który jest oczywiście autorstwa Kai'a, jak zresztą większość utworów na tym albumie. Można by rzecz, że kawałek jest magiczny, jak cały album. Jest gdzieś ta otoczka i klimat świata baśni i fantasy. Słychać, że to nie jest ta sama Gamma Ray, co za Ralfa Sheepersa. I nie chodzi już tylko już o sam wokal. Kompozycja, może nieco przypominać choćby zakręcony i urozmaicony „Heal Me”, ale jest inny poziom, inny podkład emocjonalny. Jest właśnie niby epicko, niby walecznie, podniośle, jest też dynamika, ale kawałek nie jest ot co typową power metalową galopadą. Nie ma bezmózgiego pędzenia do przodu. Kawałek jest bardzo rozbudowany i bardzo urozmaicony, zawierający sporo atrakcyjnych dla słuchacza melodii i motywów. Kai rozwinął się nie tylko jako wokalista, gitarzysta, ale jako kompozytor. Utwór trwa 8 minut i dzieje się w nim naprawdę sporo i można by o tym pisać cały dzień, ale oszczędzę tego wam i napisze kultowy utwór Gamma Ray, który jest grany niemalże na każdym koncercie. Mniej zaskakujący jest „Man on a Misison” w którym słychać i Walls of Jerycho, a także klucznika, czyli era Helloween się kłania. To słychać w wokalu, stylistyce, strukturze utworu,a także w warstwie instrumentalnej, poczynając od sekcji rytmicznej kończąc na pędzącym riffie. Kolejny klasyk, w którym tez mamy sporo ciekawych melodii, motywów. Kwintesencja power metalu i hansenizmu. Końcówka utworu jest połączona z takim przerywnikiem, który trzeba właściwie traktować jak normalny utwór, bo „Fairytale” i jest to kolejny klasyk i killer za razem. Utwór doczekał się także wersji akustycznej, które brzmi równie podniośle i magicznie co oryginalna wersja. Kompozycja trwa nie całą minutę, a niesie większe zniszczenie niż nie jeden 5 minutowy utwór. Należy żałować, że Kai nie pokusił się o wydłużenie tej kompozycji. Przy wymienianiu najlepszych kompozycji często się pomija „All of the Damned” i to dziwi. Bo mamy tutaj 100 % Hansena, co słychać w riffie i partiach gitarowych. Jednak struktura, klimat, refren i inne patenty to już inna rzeczywistość. To już nie jest kopia Helloween to jest Gamma Ray, który prześcignął swój oryginał. W muzyce Gamma Ray znalazło się miejsce dla klawiszy, są one na albumie obecne choć i tak nie są może wyeksponowane jak w innych kapelach, ale nastrój taki bajeczny, magiczny to potrafią stworzyć. Piękna, emocjonalna i ocierająca się o geniusz solówka, ale tego trzeba po prostu posłuchać. Czy tylko ja wyczuwam, ten dramatyczny feeling, taki nieco ponury? Wystarczy się w słuchać w wokal Kai i w melodie. No, ale kto powiedział, że power metal musi być wiecznie o smokach i musi być radosny? Ten ponury klimat, taki nieco przygnębiający, towarzyszy dalej w przerywniku „Rising of The Damned”który jest takim przejściowym utworem między All of the damned, a kolejną czyli „Gods of deliverance” i tym razem kawałek autorstwa Jana Rubacha i w sumie nie powiedziałbym, że tak właściwie jest. Bo brzmi to jakby sam Hansen skomponował. Kawałek może i nieco ostrzejszy i może dynamiczniejszy, choć i tutaj przychodzi moment zwolnienia i utrzymania kompozycji w średnim, marszowym tempie. Znów postawiono na klimat, postawiono dynamikę, przebojowość i podniosłość. Co wyróżnia Gamma Ray od Helloween w tym momencie, że w jednym utworze dzieje się naprawdę tyle co 10 minutowym. Sporo motywów przeplatających się, sporo różnych melodii, nie jest nudno i w jednej tonacji. Jest ubarwienie i rozmieszanie, czego zbytnio nie było w Helloween. Gdzie mamy jeden motyw, zwrotka, refren, potem solówka, ten sam motyw i refren. Tutaj Kai Hansen zrobił krok na przód, rozwinął się i nieco jego kompozytorstwo i muzyka ewoluowała. Słuchacze gamma Ray największy problem mają z balladami, ale „Farawell” to jedna z najlepszych takich kompozycji tego zespołu. Słychać coś z Queen, słychać też ballady Blind Guardian i w tym skojarzeniu pomaga gość Hansi Kursch. Na albumie jest kilka ostrych, szybkich motywów, ale pod tym względem u mnie na podium staje „Salvation's Calling” i jest to jeden z najostrzejszych i najradośniejszych utworów na płycie. Nie ma takiego mroku, nie ma smutku. Dynamit w czystej postaci, z zachowanie stylu i poziomu, który towarzyszy nam od pierwszych minut. Dodam też, że jest to druga kompozycja basisty Gamma Ray. Kolejnym klasykiem z tego albumu jest tytułowy „Land of the Free” autorstwa lidera zespołu. Jest mrok, tajemniczość, niepewność, smutek i podniosłość, który wydobywa się hektolitrami z refrenu, który wokalnie wspiera Hansena Kiske. Znów utwór 4 minuty i znów sporo się dzieje przez ten krótki czas trwania. Jest epicko i momentami wręcz dziko i ostro, ale kawałek musi się podobać, bo taki nieco inny styl Kaia, inny niż w Helloween. Dalej mamy „The saviour” , który jest idealny na koncert, co zresztą słychać na Alive 95. Dalej mamy najbardziej epicki, najbardziej tajemniczy i najbardziej podniosły klasyk Gamma Ray, a mianowicie „Abyss of the Void”i sporo się dzieje przez te 6 minut. Nie ma szybkich galopad, jest za to magia i niesamowity klimat. Imponujące chórki. Coż większość uważa, że ten album powinien kończyć się na tym utworze, bo to dobre zakończenie takie z fajerwerkami. Cóż ja ma odmienne zdanie, gdyż 2 kolejne kawałki są również znakomite. Co by było gdyby Hansen namówiłby Kiske, do dołączenia do Gamma ray? Hmm mielibyśmy drugi Helloween, co zresztą słychać w „Time to break free”, choć to też takie nad użyte uproszczenie. Ja tam słyszę GR z byłym wokalistą Helloween. Utwór bardzo radosny, bodajże najweselszy na albumie. Mamy tutaj prosty i łatwo w padający w ucho riff i taki podniosły i radosny refren, który jest idealny pod manierę Kiske. W tym okresie był w znakomitej formie wokalnej, co zresztą słychać. Całość zamyka „Afterlife” który jest dedykowany zmarłemu Schwichtenbergowi. Jest nietuzinkowy riff, taki może nietypowy dla Hansena, ale tutaj zespół skupił się na klimacie i jest smutek, a także czuć tajemniczość i sam się człowiek zastanawia co nas czeka po śmierci. Piękny tekst!

Krótko podsumowując : Land of the Free to jeden z najlepszych albumów w historii zespołu, album który odmienił zespół, który nadał mu właściwy styl oraz kierunek grania. Tym albumem zespól zagwarantował sobie wysokie miejsce jeśli chodzi o najlepsze zespoły powermetalowe. Ten album dał inspirację młodym gniewnym muzykom, jak grać power metal XX wieku. Kai udowodnił sobie i reszcie, że to nie koniec Gamma Ray ,że to dopiero rozgrzewka przed prawdziwą jazdą .... Ja album uwielbiam, za klimat, za aranżację, za bardzo oryginalne kompozycje,za to że w końcu Kai Hansen wrócił do śpiewania. No i jest to
arcydzieło, które przeszło do historii power metalu. Nota jest tylko jedna: 10/10

3 komentarze:

  1. Wspaniały album, ale to norma w przypadku tego zespołu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pod względem klimatu, tej całej otoczki fantasy bez wątpienia najlepszy album GR:D Świetne partie wokalne Kaia, który przypomniał mi czasy w Helloween no i bardzoz różnicowany i ambitny materiał. Power metal znów zaczął mieć jakieś znaczenie, ten album doprowadził do odrodzenia tego gatunku:D

      Usuń
  2. To jedna z najczęściej słuchanych przeze mnie płyt w życiu :) Na początku miałem MC i do tej pory leży na półce, ale już ledwo zipie. Kilka lat temu sprawiłem sobie CD i co jakiś czas po prostu katuję ten album :) Słuchając krążka nie mam wątpliwości, że Kai to po prostu geniusz!! Nie wiele jest takich postaci w świecie muzyki.

    OdpowiedzUsuń