piątek, 22 stycznia 2016

BLACKSLASH - Sinister Lighting (2015)

Szwecja przoduje jeśli chodzi o kapele grające heavy metal na wzór wielkich formacji z lat 80 i reprezentują oni tak zwany NWOTHM. Rocka Rollas, Enforcer czy wielu innych tego typu kapel już pokazało nam że można odtworzyć z niezłym skutkiem klimat lat 80. Co z tego, że brzmią jak klony Iron maiden czy Judas Priest, skoro sprzedaje się to, a każdy fan czerpie z tego radość. Jak się okazuje Niemcy nie chcą być gorsze w tej kwestii i też starają się wypromować swoje kapele grające heavy metal w stylu lat 80. Jedną z takich kapel jest Blackslash. Kapela powstała w 2007 roku z inicjatywy braci Haas. Clemens pełni rolę wokalistę i trzeba przyznać, że jego głos sprawia że faktycznie czujemy się jak w latach 80. Może nie jest jakiś charyzmatyczny, ale śpiewać potrafi i w dodatku agresywnie wtedy kiedy trzeba. Jego brat Christian wraz z Danielem Holderle odpowiadają za całą warstwę gitarową i za melodyjność. To właśnie oni mają największy wpływ na styl grupy, na to jak to wszystko brzmi. Stawiają na klasyczne rozwiązania, na prostotę i przede wszystkim przebojowość. Wybrzmiewa często w tym wszystkim stary Judas Priest, Saxon czy Iron maiden, ale to żadna ujma dla materiału. To właśnie dzięki tym zapożyczeniom materiał jest bardziej przyswajalny i łatwiejszy w odbiorze. Można odnieść wrażenie, że zespół właśnie tak chciał zainteresować słuchaczy. Zresztą już sama okładka jest w stylu Żelaznej dziewicy. Wystarczy spojrzeć na główną postać okładki, która wygląda identycznie jak Eddie. Zespół postawił na proste i skromne brzmienie, które ma nas przybliżyć do lat 80. To jest akurat bardzo dobre i przemyślane zagranie zespołu. Sam materiał jest taki jak być powinien. Chwytliwy, energiczny, zagrany z polotem i pasją. Słychać, że zespół dobrze się bawił i czerpie radość zgrania heavy metalu. W tym roku tj 2015 wydali swój drugi album w postaci „Sinister Lightning” i to dopiero jest uczta dla fanów heavy metalu. Album zaczyna się od melodyjnego otwieracza „Empire Rising”, który jest przesycony NWOBHM i starym Iron Maiden. Nie brakuje przebojów i właściwie każdy utwór nadaję się na hit. Taki „Steller Master” na pewno. Jeśli ktoś lubi bardziej rozbudowane kompozycje, gdzie liczy się nie tylko duża liczba motywów, ale też klimat ten powinien wsłuchać się uważnie w „Edge of the World”. Trzeba przyznać, że gitarzyści nie oszczędzają się i w każdym utworze mamy niezłe solówki, duże pokłady melodyjności i energii. Bardzo dobrze to odzwierciedla „Rock'n Roll” czy rozpędzony, wręcz speed metalowy „Wild and Free”. Na tego typu płytach często najsłabszym punktem są ballady, ale nie w przypadku Blackslash. „Made of Steel” jest zbudowana na prostym i pięknym motywie, a sama otoczka jest taka naturalna, nie wymuszona. Do tego ciekawy refren i dobry spokojny klimat, co sprawia że utwór wypada naprawdę bardzo dobrze. Całość zamyka równie udany co reszta utworów „Don't Touch Me”, który też jak najbardziej przedstawia zespół w dobrym świetle. Płyta jest może i prosta, może i wtórna, ale słucha się tego naprawdę przyjemnie. Odżywają miłe wspomnienia z nabywania płyt Iron Maiden czy Judas Priest. To już drugi album niemieckiej formacji, ale można odnieść wrażenie że jeszcze nie raz nas zaskoczą. Fani tradycyjnego metalu powinni tego posłuchać.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz